Rozdział 1 - Syn

339 30 5
                                    

Miałem wtedy osiem lat. Dokładnie pamiętam ten dzień. Był dwudziesty siódmy grudnia, okres świąteczny. Do tego parę dni po moich urodzinach, które wypadały w przeddzień Bożego narodzenia - dwudziestego czwartego. Właśnie jechaliśmy jedną z bocznych uliczek do ciotuni Mikoto. Strasznie wtedy padał śnieg, widoczność była wręcz minimalna. To były białe święta. Takie jak z pocztówek czy różnych filmów. Miasta przykryte białym puchem świeciły różnymi ozdobami, a kolędnicy i sprzedawcy spacerowali w narciarskich kurtkach, które pozwalały nie zamarznąć im przez parę godzin stania na tym mrozie. Za każdy dar, czy kupno jakiegoś przedmiotu niezwykle głośno dziękowali i życzyli jak najwspanialszych świąt. choć zapewne mieli już kompletne dość tej pracy. Kiedy jechaliśmy w radiu puścili ulubioną kolędę mojego brata, "Cichą noc". Siedzący obok mnie sześciolatek radośnie śpiewał z wokalistką o anielskim głosie, a czasem słowo lub dwa dośpiewała Mama. Ja z Tatą jedynie uśmiechaliśmy się szeroko, słuchając ich wykonania. Izuna głośno krzyczał, kiedy wygrywana była melodia między zwrotkami, żeby Ojciec włączył jeszcze głośniej, a ja go upominałem, żeby w taką pogodę nie rozpraszał Go radiem.

- Spokojnie, Madara - śmiał się Ojciec, już zdejmując rękę z kierownicy. - Tylko podgł...

Nie zdążył. Chwila nieuwagi, a zza zakrętu wyłonił się ogromny tir. Dłoń Taty na powrót wróciła na kierownicę, nacisnął prędko hamulec. Pamiętam, że Matka krzyczała przerażona, a Izuna trzymał dłoń na ustach. Uderzyliśmy w pojazd. Zrobiło mi się gorąco, zobaczyłem płomienie. Pomiędzy językami ognia dostrzegłem Matkę, która z zakrwawioną twarzą i szeroko otwartymi oczami patrzyła na Tatę. Ten miał podobną minę i tą samą ciecz, która pobrudziła całą jego twarz. Nie zdążyłem spojrzeć na Brata. W mojej głowie szumiały tylko dźwięki "cichej nocy", a potem świat ucichł.

Kiedy się obudziłem, z dziecięcą nadzieją, że to tylko sen, nie byłem już w samochodzie. Nie widziałem Mamy, Taty i Brata. Nie słyszałem kolędy, ale widziałem biel. Ściany, sufit, pościel, moje ubranie, czy raczej tylko spodnie. Z chwilą w której otworzyłem oczy, byłem w pomieszczeniu sam. Bolała mnie głowa i cały tors. Nie chciałem leżeć, było mi mało wygodnie. Ledwo podniosłem się do siadu. Mój wzrok padł na brzuch. Był cały czerwony, gdzieniegdzie pojawiły się dziwne bąble. Byłem przerażony. Wyglądało to jak na zdjęciach po poważnych wypadkach, które pokazywała nam wychowawczyni w podstawówce. Dotknąłem głowy. Miałem bandaż, ale włosy wciąż sięgały za kark. Dopiero wtedy zauważyłem różne kabelki podłączone do mojej skóry. Nie widziałem ich wtedy po raz pierwszy, chorowałem od dziecka. Już raz byłem bliski śmierci. Wiedziałem, że tamten moment był drugim.

I wtedy zacząłem się zastanawiać, gdzie są Rodzice. Byłem pewien, że nic im się nie stało. Mieli przecież... Otwarte oczy. Patrzyli na siebie, prawda? Byłem pewien, że są zdrowi. Że zaraz tu przyjdą. Już myślałem, że wejdą kiedy usłyszałem klamkę, ale w drzwiach pojawiła się kobieta w białej sukience. Spojrzała na mnie i przyłożyła dłoń do ust.

- Pani doktor, pani doktor! Obudził się! - zaczęła krzyczeć, po czym wbiegła do pomieszczenia.

Zbliżyła się do mnie i lekko mnie przytuliła, nie trącając skóry na brzuchu. Gorzko płakała. Wtedy nie wiedziałem, dlaczego. Przyszła pani doktor. Coś mówiła, że to cud. Zaczęła mnie badać, sunęła ręką po moim ciele. Nie pamiętam dokładnie co mówiła i robiła. Byłem wstrząśnięty.

Po ośmiu dniach, które spędziłem samotnie w szpitalu zacząłem się niecierpliwić. Kiedy Pielęgniarka przyszła do mnie z kolejną porcją niebieskiego płynu, zapytałem się jej, gdzie są moi Rodzice. Gdzie jest mój Brat. Gdzie jest moja rodzina. Nie odpowiedziała. Wyszła, ale po chwili wróciła z inną Panią - taką z rudymi włosami i piegami. Rozmawiałem z nią już wcześniej, była dla mnie bardzo miła. Dlatego ją polubiłem. Dzieci od zawsze uwielbiały tych radosnych ludzi, prawda?

Przewodnik Where stories live. Discover now