Upadły

68 5 1
                                    

                    Moje nieme pytanie zawisło w powietrzu, a on jedynie spojrzał na mnie z irytacją, jakbym to ja był powodem jego całego nieszczęścia. Możliwe iż właśnie tak było, nie wiem. W końcu nie chce mi nic mówić, więc ja nie pytam. Przynajmniej nie głośno. W myślach codziennie zadaję mu setki, a nawet miliony pytań, na które on zna odpowiedzi, ale których ja nigdy nie poznam. Może to i dobrze? Anioły nie powinny ingerować w życie innych zanadto. A już przede wszystkim nie powinny ingerować w życie demonów. Niestety, nie zawsze przestrzegam reguł, dlatego wątpliwe jest, czy dalej powinienem sprawować funkcję anioła. Anioła Stróża, jeśli być dokładnym.
                    - W dupę se wsadź ten tytuł – odezwał się cicho.
                    - Znowu to robisz! – wybuchnąłem. – Obiecałeś, że nie będziesz!

                    Mój demon miał jakże niezwykłą umiejętność – umiał czytać w myślach i wykorzystywał to nader często, przyprawiając mnie o gęsią skórkę i ból głowy. O złości nie wspominając. A podobno anioły to oaza spokoju.
                    - Skarbie, jestem demonem – powiedział dobitnie, a moja brew powędrowała w górę. – Kłamię. Powinieneś się przyzwyczaić.
                    Ah, no tak! Jakże bym mógł zapomnieć. Szurnięty kłamca.
                    Zapewne zastanawia was, dlaczego rozmawiam z demonem, w dodatku wcześniej nazywając go „swoim". Już spieszę z wyjaśnieniami, chociaż nie wiem, czy będę słuszne. Otóż, jak już wiecie – jestem aniołem. Chociaż do upadłego dużo mi zapewne nie brakuje, gdyż zadaję się z demonem, którego – mówiąc prostym językiem – kocham. Tak, wiem, wiem... Nie powinienem, to niedopuszczalne, obrzydliwe i tak dalej. Ale demony mają to do siebie, że przyciągają naiwnych. Tak, jestem naiwny, w to nie wątpię. Udowadnia mi to na każdym kroku. Ale największą moją naiwnością jest to, że zawsze do niego wracam i wierzę, że tak, jak ja kocham jego, tak on kocha mnie. Przecież demon nie może kochać, wiem! Ale mój demon jest wyjątkowy, przynajmniej ja tak to sobie tłumaczę, wiedząc, że to nieprawda. Ale wystarczy jeden jego pocałunek, a wierzę, że będzie dobrze. Ale nie jest. Nigdy.
                    - Mógłbyś choć udawać, że tego nie robisz – odezwałem się cicho.
                    - Po co? Tak jest zabawniej.
                    Westchnąłem i wsunąłem się na stół. Założyłem nogę na nogę i spojrzałem na swoje splecione na nich ręce. Rozprostowałem skrzydła, które przez całą naszą rozmowę trzymałem skulone. Poczułem ulgę, jak zawsze, gdy miałem je rozpostarte.
                    - Schowaj je – powiedział, a ja spojrzałem na niego pytająco. – Nie chcę dziś widzieć twojej anielskości. Denerwuje mnie ta czystość.
                    Poruszyłem skrzydłami parę razy, wzbijając lekki wiatr, po czym zwinąłem je na plecach, czując znikającą powoli ulgę.
                    - Dziś nie będę ci potrzebne, będziemy się kochać tutaj i nie chcę żadnej twojej czystości. Przeciwnie – masz być brudny, chcę czuć twoje splamienie.
                    Nie odezwałem się, nie spojrzałem na niego. Czekałem. Jak zawsze. Czekałem, aż podejdzie do mnie, rozedrze moją białą szatę i weźmie mnie, tutaj, na stole, jak zwykłą dziwkę. Czekałem, ale on nie podchodził.
                    Spojrzałem na niego niepewnie i napotkałem jego wzrok. Czarne oczy były wpatrzone w moje. Nie oderwałem od nich wzroku, dopóki nie zmieniły kolor na czerwony, wtedy pospiesznie przestałem patrzeć. Nie lubiłem, gdy jego oczy przybierały krwisty kolor, to nie znaczyło dla mnie zbyt dobrze.
                    Jego oczy zmieniały kolor zależnie od nastroju. Jeszcze nie potrafiłem rozróżnić od czego są poszczególne kolory. Ale czerwony nie znaczył nic dobrego. Nie dla mnie i gdybym mógł, to rozpostarłbym skrzydła i odleciał, jak najdalej. Ale nie mogłem, teraz nie miałem dokąd uciekać.
                    - Aniele – zwrócił się do mnie. Mówił tak na mnie tylko wtedy, gdy chciał zaznaczyć swoją wyższość. – Spójrz na mnie.
                    Niechętnie, bardzo niechętnie wypełniłem jego polecenie, a on widząc strach w moich oczach wybuchł śmiechem, a jego oczy złagodniały i przybrały na powrót ciemną barwę. Odetchnąłem, przestałem się bać. Przynajmniej na razie.
                    - Boisz się mnie? – zapytał, podchodząc do mnie i siadając obok.
                    - Tylko czasem – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. W końcu byłem aniołem, nie mogłem kłamać. Nawet przed demonem.
                    - Zabawny wtedy jesteś. Jak zwierzę zamknięte w klatce, które nie ma dokąd uciec, a wie, że zaraz umrze. Zwierzęta to wyczuwają, są mądrzejsi, niż większość ludzi. Oni zazwyczaj nie wiedzą, umierają nagle. No, chyba że ja tego nie chcę. Gdy chcę żeby cierpieli, to cierpią. – Spojrzał na mnie znacząco, a ja odwróciłem wzrok. Nie lubiłem, gdy mówił takie rzeczy.
                    - Czasem właśnie się tak czuję – wyznałem. – Jak zwierzę.
                    - Bo najczęściej tak cię traktuję – powiedział, a ja poczułem ukłucie w okolicach serca. – A jak wiesz, zwierzęta stawiam ponad ludzi.
                    Spojrzałem na niego zaskoczony, a on jedynie uśmiechnął się, wydymając wargi. Również się uśmiechnąłem i złapałem go za dłoń. Delikatnie splotłem z nim palce, spodziewając się, że w każdej chwili mnie odtrąci. Nie zrobił tego, ale spojrzał na mnie.
                    - Mogę? – zapytałem nieśmiało, a on przytaknął i nachylił się, czekając. Pocałowałem go delikatnie tak, jak całuje się ukochaną osobę. Pozwalał mi na to, ale tylko czasem. Było to rodzajem jego okazania uczucia wobec mnie. Ale w końcu to on przejął inicjatywę. Wpił się mocniej w moje usta, przygryzając je do krwi. Wepchnął mi brutalnie język do buzi, a ja czułem krew cieknącą po brodzie i jego długi język. Czasem specjalnie wpychał mi go do gardła, czekając aż będę się krztusić. Tak zrobił i tym razem. Nie puszczał mnie długo, aż przed oczami zrobiło mi się ciemno. Wiem, że nie mógłbym umrzeć tak po prostu, ale demony potrafiły zniszczyć takich jak ja. Wtedy po prostu przestałbym istnieć. To byłaby moja tak zwana „anielska śmierć".
                    W końcu wypuścił mnie, wyciągając swój język, który – jak to u demona – miał ponad 30 cm. Złapałem się za głowę, próbując zachować trzeźwość umysłu. Zanim zdążyłem choćby otworzyć oczy, demon złapał mnie za szatę i rozdarł ją, jakby była z papieru. Mimowolnie, czując przestrzeń, rozłożyłem skrzydła. Po chwili zostałem zmuszony położyć się na stole. Było twardo i niewygodnie, a moje skrzydła były w dziwnej pozycji, sprawiając mi ból. Chyba o to mu chodziło, nie lubił ich. Zawsze twierdził, że są zbyt czyste, zbyt anielskie.
                    Otworzyłem oczy i zobaczyłem go nad sobą. Jego oczy lśniły czerwienią i wiedziałem, że moje protesty nic nie dadzą, tylko go rozwścieczą.
                    - Aniele, Strażniku Niewinnych, Stróżu Istot teraz poczujesz, ile warta jest twoja czystość, która w porównaniu z moją mocą jest niczym. Będziesz brudny, splamiony. Będziesz błagał o litość, wykrzykiwał w spazmach te swoje wszystkie modły, aż w końcu łamiącym się głosem poprosisz o przebaczenie. A ja nie przestanę, dopóki nie przyznasz wyższości demów nad aniołami. Ty, któryś sam do mnie przyszedł omamiony obłudą, wyjdziesz stąd ze skrzydłami czarnymi i rogami, zamiast pozłacanej aureoli. Będziesz upadłym.
                    Teraz zacząłem się wahać. Na początku tego chciałem, teraz już mniej. Kto by nie stchórzył przy takiej zapowiedzi tego, co mnie czeka?!
                    Żeby przestać być aniołem, ale dalej istniejąc musiałem zgrzeszyć. Nie mógł to być zwykły grzech, za taki musiałbym jedynie pokutować. Żeby wypędzili mnie z Nieba musiałem wymyślić coś bardziej twórczego. Dlatego postanowiłem splamić się miłością cielesną z demonem. Nie był to mój pomysł. Mój przeklęty na to wpadł.
                    Chwycił mnie za nogi i oplótł je sobie w pasie. Chwyciłem się krawędzi stołu, wbijając wzrok w jego oczy.
                    - Będzie cholernie bolało – odpowiedział na moje nie zadane pytanie i wszedł we mnie brutalnie. Krzyknąłem, wyginając się w łuk. Nie dając mi czasu, zaczął się poruszać, doprowadzając moje ciało do drgawek. Ból przeszywał mnie za każdym razem, a z oczu płynęły mi łzy, których nie byłem wstanie powstrzymać.
                    - Przestań, proszę – wyszeptałem błaganie. Usłyszałem śmiech. Nie przerwał.
                    Moje ciało przeszły spazmy, kiedy modliłem się o śmierć.
                    Zwolnił na chwilę, a ja podciągnąłem się i przywarłem do niego, prosząc, żeby przestał.
                    - Głos ci się łamie – stwierdził z zadowoleniem. – Powinieneś prosić o przebaczenie, błagać Boga, żeby ci przebaczył wszystkie grzeszne myśli! Błagaj!
                    Zrobiłem tak, jak powiedział. Słyszałem mój łamiący się głos, jakby z oddali, proszący o przebaczenie. I słyszałem jego głośny śmiech, coraz bardziej zagłuszający mój cichnący szept.
                    Popchnął mnie na stół i ponownie zaczął się we mnie poruszać.
                    - Będę cię rżnąć, jak dziwkę, dopóki twoje skrzydła nie staną się czarne, a wtedy będziesz musiał przyznać wyższość demonów nad twoją rasą, aniele.
                    Trwało to długo, cały czas cierpiałem, a on nie przerwał. W końcu poczułem przeraźliwy ból w karku, rozchodzący się po plecach i skrzydłach. Wygiąłem się w łuk, gdy moje ciało przeszyły spazmy orgazmu. Krzyczałem, dopóki miałem siłę. W końcu opadłem na stół, dysząc ciężko, a demon wyszedł ze mnie. Jęknąłem i spojrzałem na niego. Uśmiechał się z wyższością. Jego oczy były czarne, ale tliła się w nich biel, której nigdy wcześniej tam nie widziałem.
                    - Upadłyś – powiedział, a ja spojrzałem na swoje skrzydła. Teraz pióra były czarne, jak smoła. Demon podał mi lustro, w którym spojrzałem na swoje odbicie. Moje oczy, kiedyś błękitne teraz były ciemne, a złote włosy zmieniły barwę na czarną. Również cera stała się bledsza.
                    - Zabrali ci skrzydła, odebrali aureolę. Ja podarowałem ci swoje skrzydła i dałem ci rogi. Stworzyłem cię na nowo silniejszego, potężniejszego. Zostawiłem ci uczucia, żebyś mógł cierpieć, pozostawiłem ci wspomnienia, żebyś miał przez co cierpieć. Oddałem ci moją miłość, pokazując, że potrafię kochać. – Odwrócił się, ukazując krwawe rany na plecach, gdzie kiedyś były jego skrzydła. Wstałem i podszedłem do niego. Delikatnie przejechałem dłonią po ranach, rozmazując krew. Spojrzał na mnie przez ramię, nie mówiąc nic. Wycofałem dłoń, a on odwrócił się. Uklęknąłem przed nim i powiedziałem:
                    - Miałeś rację, demonie. Twoja rasa jest silniejsza od aniołów. Teraz będę ci wierny i...
                    - Nie – przerwał mi. Spojrzałem na niego pytająco.
                    - Okazałem wobec ciebie słabość. Nie możesz służyć komuś takiemu. Oddałem ci skrzydła w akcie miłości, odbierając sobie wszystko, czym byłem. Nigdy nie powinienem był cię pokochać.
                    Nachylił się nade mną i pocałował. Nie tak, jak zawsze. Delikatnie. A później odsunął się i zniknął w płomieniach, uśmiechając się do mnie.
                    Zostałem sam z bolesnymi wspomnieniami, które mi zostawił. Sam, z uczuciami, których mi nie wymazał. Sam.
                    Kiedyś mi mówił, że nie należy ufać Demonom, ale to było jakieś tysiąc lat temu.

ZbrukanyWhere stories live. Discover now