1.

652 88 10
                                    

Shanti uwielbiała swoją pracę - głównie dlatego, że nie musiała w niej robić nic prócz siedzenia na tyłku i obsługiwania klientów, którzy pojawiali się w sklepie z częstotliwością jeden klient na tydzień. Praca marzenie.
Tak naprawdę Shanti zawsze chciała robić nic. Pytana o plany na przyszłość tylko się irytowała, bo tłumaczenie ludziom, że żadnych nie ma było cholernie męczące. A Shanti nie lubiła wysiłku. Dlatego właśnie nigdy nie skończyła liceum - wymagałoby to za dużo pracy, a jeśli w coś było trzeba włożyć nieco wysiłku, Shanti automatycznie wykreślała to z listy rzeczy do zrobienia. Oczywiście nigdy takiej listy nie posiadała, gdyż jej życiowe cele ograniczały się tylko i wyłącznie do "wstać, przeżyć, iść spać".
Teraz jednak, po dwudziestu dwóch latach błogiego lenistwa i opierdalania się, Shanti pomyślała, że doskwiera jej nuda i przeraźliwa pustka. Tak naprawdę oprócz pracy w sklepie i małego mieszkania nie miała nic. Każdy jej dzień wyglądał tak samo, niczym odgrywanie dokładnie zaplanowanego scenariusza.
Siedziała przy sklepowej ladzie, stukając paznokciami o blat, jednocześnie ładując do ust garść serowych chrupek i przewijając Facebooka. Czasami gapiła się na zegar, odliczając godziny do zamknięcia sklepu lub długiej przerwy, na której mogła wyjść po pizzę czy frytki. Od czasu do czasu wpadł do sklepu jakiś dziwaczny klient lub zbłąkana staruszka szukająca ziółek na spuchnięte kostki. W te dni kiedy najbardziej jej się nudziło, zdarzało jej się układać piramidy z kart do tarota czy ustawiać kryształy od najmniejszych do największych. A potem zegar wybijał osiemnastą i Shanti po ośmiu godzinach siedzenia na dupie mogła wrócić do domu i odpocząć. Kupowała po drodze coś do jedzenia, wlokła się na trzecie piętro starej kamienicy, a później kładła się do łóżka z podgrzaną w mikrofali kolacją. Czasami do planu dnia włączała też prysznic.
A potem od nowa - budziła się przed dziesiątą, prawie spóźniona i wracała do sklepu.
Jednak tego dnia miało być inaczej. Zaczęło się od tego, że już o dziewiątej rano dzwonek do drzwi zmusił ją do wstania z łóżka. Zaspana, w wygniecionej piżamie, z kawałkiem pizzy przyklejonym do twarzy - najwidoczniej na nim zasnęła - wygramoliła się z łóżka i ruszyła do drzwi.
Była gotowa na wszystko - listonosz, Jehowi, zbiórka na biedne dzieci - ale nie na Steve'a, swojego podstarzałego szefa, który zawsze popierdalał w kolorowych kiecach i obwieszony złotymi amuletami.
- Otworzysz dziś sklep - Wręczył jej klucze, do których przywieszona była królicza łapka. Odebrała je bez słowa i zamknęła drzwi, a potem obróciła się na pięcie i ruszyła do łóżka. Następne, co jej ledwo przytomny umysł zarejestrował, było wycie budzika grubo po dziesiątej. Wyskoczyła z łóżka i wzięła szybki prysznic - w końcu jej piżama waliła już zgniłym świniakiem, a później najszybciej jak tylko mogła, czyli powolnym chodem, ruszyła do sklepu. Była pewna, że nikt nawet nie zauważy, że otworzyła sklep później niż powinna. Nie było to raczej miejsce zbytnio uczęszczane przez klientów, więc nie musiała obawiać się o tłumy wystające pod drzwiami. Była tego całkowicie pewna, do momentu w którym pokonała zakręt, a przed jej oczami pojawiły się wielkie, metalowe drzwi sklepu, podpierane przez jakiegoś faceta. Pięknie, czy jej chociaż raz w życiu mogłoby się coś udać? Podeszła do drzwi i ignorując mężczyznę, włożyła klucz do zamka i zaczęła się z nim szarpać.
- Dzień dobry - Zaczął wesoło facet, zupełnie jakby chciał ją zagadać. Miał na sobie krzywo zapiętą koszulę w kwiaty, wygnieciony prochowiec i dziurawe, powycierane spodnie. Może to po prostu menel? Rzuciła ostatnie spojrzenie na jego podniszczone, ciężkie buty, a potem dostrzegła jeszcze rozczochrane włosy i kilkudniowy zarost. Dobra, może to jednak nie menel. Klienci sklepu bywali różni i często miała do czynienia z takimi dziwakami, że teoretycznie nie powinno jej już nic dziwić. A dziwiło - może dlatego, że ten akurat osobnik wyglądał zbyt normalnie. Niechlujnie, ale to wciąż można było zaliczyć do wyglądu normalnego człowieka.
Odburknęła niechętnie powitanie i popchnęła drzwi, których zamek w końcu zaskoczył. Mężczyzna ruszył do środka za nią, jakby nie zauważył, że próbowała zamknąć przed nim drzwi.
- Cóż za piękny dzień... - Zaczął nucić coś pod nosem, rozglądając się po sklepie.
Shanti weszła za ladę i obserwowała uważnie mężczyznę. Było w nim coś, co zdecydowanie ją niepokoiło.
- Czy dostanę może kilogram ametystów? - Wypalił nagle, zaskakując ją.
- Panie, jaja se pan robisz?
- Nie rozumiem - Zbliżył się do lady, chowając dłonie w kieszeniach. - Pytam tylko o ametysty.
- To nie hurtownia. - Syknęła, wskazując dłonią na regał z minerałami. - Nie sprzedajemy na kilogramy, tylko na sztuki.
Rzucił przelotne spojrzenie regałowi, a potem znów zaczął wpatrywać się w nią.
- Ostatnim razem nie było problemu ze sprzedażą hurtową. Może dlatego, że ostatnim razem obsługiwał mnie kto inny. Eh, gdyby wszyscy byli tacy bezproblemowi jak ten gruby łysolek...
Shanti od razu załapała, że chodzi o Steve'a. Oczywiście, że on nie miał żadnych problemów, Steve sprzedałby nawet własną matkę byleby się wzbogacić.
- No cóż... Przyjdę kiedy indziej. - Facet zniknął za drzwiami z prędkością światła, pozostawiając ją w sklepie samą.

Spider's WebOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz