Świat za szkłem

46 9 4
                                    



Patrzę.

Pierwsze promienie słońca zaczynają złocić świat za oknem. Padają na małe drobinki kurzu wirujące radośnie w powietrzu nade mną. Śledzę wzrokiem ich niespieszną podróż. Wyciągam dłoń, chcąc mieć jakiś udział w tym święcie światła i ruchu. I one przecież, te małe okruszki materii, mają jakąś rolę do odegrania. Mały, czarowny spektakl tańca w przestworzach mojego pokoju.


Oddycham.

Do płuc napływa życiodajne powietrze. Zastanawiam się ileż takich oddechów już w życiu nabrałem, ile takowych odlicza wciąż jeszcze mój czas na tym świecie. Zachłystuję się narodzinami nowego brzasku. Pachnie nieśmiałością, energią i możliwościami. Po policzku spływa łza wzruszenia. Kolejna rubryka do skreślenia w kalendarzu. Kolejna biała kartka życia do zapisania.


Czuję.

Badam opuszkami palców fakturę pościeli. Kształtne zagięcia bieli i przepastne fałdy barwnych kwiatów. Jakże wdzięczny jestem za każdą porcję doznań, bycia, odczuwania. Ileż nowych rzeczy się dziś nauczę, ile nowych wyzwań mnie czeka. Kto wie, ile pytań zrodzi się w mojej głowie, a na ile, z tych już zadanych sobie w mroku nocy, znajdę odpowiedź?


Słucham.

Przez uchyloną kwaterę okna napływają do mych uszu odgłosy budzącego się dnia. Śpiew ptaków, odległy dźwięk kosiarki do trawy, przejeżdżający samochód, czyjś głos wołający innego człowieka. Świat się obudził, ruszył do biegu i nie spocznie póki zachodzące słońce nie wyznaczy kolejnej małej mety na jego drodze. Przyłoży wtedy głowę do poduszki z obłoków i ludzkich marzeń, by znów powstać wyznaczając rytm wszechświata.


Otwieram usta.

Nie wydobywa się z nich żaden dźwięk, więc odchrząkuję powolność nocy i niezdarność zaspanego ciała i ponawiam próbę. Tak, próbuję. Podobnie, jak próbuję każdego ranka przejść wzniesienia życia - miarowo, pewnie, bez upadków. Tym razem udaje mi się usłyszeć swój głos. Układa się w cichą melodię, którą nucę uparcie, urzeczony faktem, że nigdy wcześniej jej nie słyszałem.


Chłonę świat.

Zsuwam blade stopy z łóżka i podchodzę do źródła światłości, przytulam czoło do chłodnej, przezroczystej tafli okna. Ruch, życie, barwy, odgłosy i odczucia. Wszystko to jest tuż przede mną, a jednak nie mogę tego dotknąć. Jestem świadomy każdego drobnego detalu istnienia, piętna jakie wypala na mnie i innych wokół, jego niezaprzeczalnego znaczenia, i to nawet bardziej niż sam ów ważny detal przypuszcza. On ma za zadanie istnieć, więc wypełnia swą powinność. Ludzie mijają go codziennie, ma przecież działać i tego od niego oczekują. Nie przystają nad nim, nie zastanawiają się wcale jak to się odbywa. Ja myślę o tym codziennie, dostrzegam wciąż nowe funkcje i prawidłowości jego istoty.


Znajduję przystań.

Wciąż patrzę na świat przez ogromną taflę szkła. Widzę i odczuwam wszystko i wszystkich wokół, podczas gdy niewielu tak naprawdę dostrzega moją cichą postać. Dziwne uczucie, gdy spostrzegam tak wiele, a sam pozostaję w cieniu. Zazwyczaj niezrozumiany. Ale o dziwo, już mi to nie przeszkadza. Pojmuję co czują inni, wiem co nimi kieruje, wyczuwam dlaczego płaczą lub czemu ich twarze rozjaśniają uśmiechy. A jednak dobrze mi tutaj, w mojej spokojnej inności. Tu jestem sobą, jestem bezpieczny... Jestem szczęśliwy.  

ŚWIAT ZA SZKŁEMWhere stories live. Discover now