Prolog

90 3 5
                                    

Siedziałam w atrium swojego domu pośród kwiatów i ziół. Wieczorne niebo koloru świeżych brzoskwiń przeorane było różem pośród kęp białych chmur. Dorzuciłam więc szczapy drewna do jednego z palenisk na żeliwnych nóżkach. Gdy uznałam, że warunki są już dobre rozsiadłam się na jednym z czterech worków sako.

 Moje ciało zapadło się w Nim wygodnie, a ja sięgnęłam po węża fajki wodnej. Objęłam wargami ustnik i zaciągnęłam się. W ustach pozostał mi smak siana. Musiałam skupić się, gdyż nie palę opium dla przyjemności, a dla wizji. Kolejne zaciągnięcie się i wypuszczenie dymu. 

Czas przestał mieć znaczenie.

Nie liczyłam zaciągnięć.

Skupiona wyostrzałam obrazy.

Nagłe światło oślepiło mnie, stąpałam teraz bosymi stopami pomiędzy łanami zboża. Zapach wilgotnej ziemi, lasu, pól nagrzanych promieniami słońca pieścił mój nos. Jednak im dalej szłam w stronę wioski majaczącej na horyzoncie tym nogi cięższymi się stawały, coś zatrzymywało mnie. Niebo ciemniało Czułam jakbym brodziła w błocie. Dotychczas łany złotego zboża stały się mokre. Spojrzałam na moje palce, a na nich była krew. Wioska już płonęła, łuna oświetlała czerwoną barwą czarne jak świeża smoła niebo, a mimo to pędziłam. Widziałam wymarsz orszaku, słyszałam jęki niewinnych. Krew wsiąkała w uprawną ziemię, mrok zasłania wszystko, a jedyne co słychać to zawodzenia potępionych. Widzę blask od ołtarza, który jest tuż pod lasem, słyszę inkantacje, której języka nie znam. Próbuję się wyrwać z mroku jaki oplata me kostki jednak nie mogę, nie mam siły, zapadam się głębiej i głębiej. 

Światło znowu mnie oślepia.

Ciemność i chłód.

Słyszę telefon.

Otwieram oczy i widzę blade niebo, biorę do ręki telefon, a jego blask mnie oślepia. Próbuję przymrużonymi oczyma zobaczyć która godzina i kto dzwoni.

4.30 nad ranem, telefon z pracy.

-Oriana?

-Tak Witoldzie?

-Masz nową sprawę, za pół godziny przyjedzie po Ciebie Bartosz i zabierze Cię na miejsce zbrodni. Lepiej się spakuj, bo to będzie praca w terenie od Ciebie oddalonym. 

-Ale aż tak?

-Morderstwa dokonano w Starym Masiewie, to ponad godzinę drogi z Białegostoku, a Ty i tak nawet nie mieszkasz w mieście.

-Dobrze, Bartosz przekaże mi więcej informacji niż Ty mam nadzieję.

-Prokurator to funkcjonariusz Państwa Polskiego! Wy młodzi nie rozumiecie, że to praca odpowiedzialna, w której trzeba być zdolnym do wyrzeczeń! 

-Mhm, to może ktoś starszy stażem powinien był dostać tę sprawę?

-Chciałem by Maciej się tym zajął, ale Iwona kazała dać Tobie, jest całkowicie Tobą oczarowana po Twoim pierwszym śledztwie u Nas. Jak dla mnie miałaś szczęście i tyle. Nie wiem po co dyskutujemy przez telefon, chyba nie miałaś czasu się spakować, a praca wzywa.

-Dobrze Witoldzie, do usłyszenia - powiedziałam chcąc się rozłączyć, ale usłyszałam tylko...

-Pierdolona Warszawka.

-Nadal Cię słyszę Witoldzie - powiedziałam i się rozłączyłam.

Ta krótka wizja zajęła mi całą noc. Spojrzałam na wygasłe już palenisko na nóżkach i tylko czułam wzrok na swoim karku.

-Chyba nienajlepsze masz stosunki ze swoim przełożonym Oriano.

-Witaj Katarzyno - powiedziałam po usłyszeniu tego oziębłego głosu. Jeśli jest kobieta, która jest zimna jak lód to jest nią właśnie Katarzyna.

-Czyli już wiesz o morderstwie?

Odwróciłam się i spojrzałam w jej wielkie, błękitne oczy. Były tak bardzo bezduszne, że można wręcz uznać je za martwe.

-Rozumiem, że to ktoś z naszych stygnie na miejscu i czeka na mnie? - powiedziałam bawiąc się puklami jej czarnych włosów. 

-Nie - powiedziała uderzając mnie w dłoń, po czym poprawiła swoje nienagannie upięte włosy - Nie do końca. Dziewczyna jaką zamordowano nie była jedną z nas. Miała potencjał, ale mały, nikt jej nie odkrył, a co za tym idzie nawet nie sprawował opieki. Żyła nawet w dystrykcie w którym nie mamy naszych ludzi.

-Dziecko apostatki?

-Nie, jedna z dzikusek.

-Więc w takim razie czemu Rada się interesuje tym przestępstwem i zmusza biedną Iwonę by kazała mnie do tego przydzielić.

-Zobaczysz na miejscu i sama dojdziesz dlaczego.

Odpaliłam papierosa i chuchnęłam jej w twarz. Moje chamstwo sprawiało mi radość. Boże! Jak ja nienawidzę tej suki!

-Skoro już sowa Rady dostarczyła mi wytyczne czas chyba by sobie odleciała.

-Twoja pogarda dla mnie i funkcji jaką sprawuję jest godna dziecka. Możesz Oriano się łudzić, że nasz świat wymiera, że ratujemy trupa, że nie obchodzą Cię nasze sprawy, ale płynie w nas krew tej samej. Krew matki. Jesteśmy tym samym narodem wybranym. Obie jesteśmy córkami Lilith.

-Urodziła mnie moje matka, Lilith od dawna nie ma. Nie jesteśmy wybranymi, jesteśmy przeklętymi.

Katarzyna spojrzała na mnie z odrazą i wyjęła ze swojej drobnej torebeczki woreczek.

-W środku masz projektor turkusowy. 

-Ojejku, liczę, że z wyrytym runicznym numerem do Ciebie moja droga siostro.

Spojrzała na mnie z ukosa i tylko powiedziała: 

-Rada uważa, że Ci się przyda, więc masz w prezencie.

Nie chciałam już dłużej patrzeć, a ona ewidentnie nie chciała tutaj dłużej być. Jej obcasy zastukały na marmurowej posadzce i zaczęła się rozmywać.

Już odeszła, a sprawa na mnie czekała.

Polowanie uważam za rozpoczęte.

Krwawe ZiarnoOn viuen les histories. Descobreix ara