Rozdział 1

17 0 0
                                    



Naturalne światło wpadało przez przeszklony dach, gdzie rośliny wylegiwały się w niewielkich skrzynkach ustawionych równo, w trzech rzędach przez zręczne ręce osoby, która o nie dbała. Jedną z zalet owego miejsca był brak zautomatyzowanego systemu nawadniającego i permanentnie wyłączona regulacja sztucznego nasłonecznienia. Patrząc w górę, na niebo, można było uznać, że czasy wcale się aż tak nie zmieniły. Każdy potencjalny obserwator, taki, który przypuszczalnie całe swoje życie spędził w jaskini zawalonej przeszło stu letnimi numerami gazet, poczułby, że wrócił do świata jaki zna i ceni. Violet wiedziała jednak, że taki człowiek nie istniał, a jeśli już ktoś podobny by się znalazł, najprędzej spotkałaby go w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym. Czasy się zmieniły i mimo tego, że są ludzie przeciwni wszystkiemu co wykonuje za nich domowe obowiązki, żaden z nich nie wyeliminuje postępu, nie wyeliminuje nauki, nie wyeliminuje ich.

Byli ludzie którzy zdawali sobie sprawę z tego, że tak szybki postęp technologiczny nie byłby możliwy bez pomocy z zewnątrz. Góra. Istoty na stanowiskach kierowniczych każdej, ziemskiej korporacji, wszyscy połączeni jednym przewodem, metaforycznie, w rzeczy samej. Każdy z nich znajdował się na jednym szczeblu, wyższym niż jakikolwiek ziemski obywatel. Dawali ludzkości wszystko czego ta potrzebowała, uzupełniali zasoby jak kod w grze imitującej rzeczywistość. Piękna, utopijna i spokojna przyszłość dla planety Ziemia – czy to wszystko było jednak prawdą?

-Mrzonki – powiedział Mikael – był tak arogancki, tak ślepy... mrzonki, rozumiesz? Tak mi powiedział a taki był pewny swoich słów, że jeszcze chwila a połamałbym mu szczękę.

-A czego spodziewałeś się po swoim szefie? Po kimkolwiek, kto ma wpływy? Zejdź na ziemię, Mike, albo wpakujesz nas wszystkich w kłopoty.

Starając się opanować nerwy przyjaciela, Violet równocześnie przyrządzała sobie późne śniadanie. Chleb był nieświeży, ale zdatny do spożycia. Pomidory najlepszej jakości, bez pryskania, bez chemii, wyhodowane przez kobietę, ze starannością pokrojone, przyprawione i skonsumowane. Kompozycja smaków lepsza, niż na stole niejednego Brytyjczyka.

-Uznał mnie za wariata, albo za zagrożenie i nie wiem co gorsze... - wyszeptał Mike, siedząc w łazience, w piwnicy zakładu pracy.

-To na cholerę cokolwiek mówiłeś?

-Bo to we mnie siedzi, Violet, zabija mnie od środka, nie rozumiesz? Ta niewiedza, te wszystkie pytania, które sobie zadajemy. Po co my w ogóle istniejemy, jesteśmy razem tam i tu, no po co? Przecież każde nasze spotkanie opiera się na zadawaniu kolejnych pytań, na spoglądaniu w górę w nadziei, że to co sobie wymyśliliśmy da nam nagle wszystkie potrzebne odpowiedzi!

-Mikael, my nie jesteśmy rebeliantami. Ty jesteś ogrodnikiem, ja bibliotekarką. Reszta z nas również prowadzi w miarę spokojne życie.

-Do czego zmierzasz, V? Że to wszystko nie ma sensu?

-Tego nie powiedziałam, ale chcę ci przypomnieć, że zaczęliśmy jako koło dyskusyjne, mieliśmy rozmawiać o fikcji literackiej do cholery a widzę, że to wymknęło się spod kontroli.

Między przyjaciółmi nastąpiła chwila ciszy. Po chwili Mikael zorientował się, że nie jest sam.

-Wypisuję się z tego – wycedził przez zęby – to koniec, V, nie dzwoń do mnie. Przekaż innym, że gówno dają i gówno zrobią. Pa.

Mikael był doskonałym przykładem emocjonalnego buntownika, jedynie w gębie. Violet znała go na tyle by wiedzieć, że zjawi się na kolejnym spotkaniu tylko po to, by namawiać resztę do odejścia. Gdy coś nie ma dla niego sensu, wkracza do akcji i próbuje przekonać do swych racji wszystkich wkoło. Druga możliwość jest taka, że da szansę grupie i poda prowadzącej, Violet, dłoń na zgodę. Nie był to jednak dobry czas na to, by rozpatrywać wszystkie relacje, by się nimi przejmować. Violet Noone miała się stawić na spotkaniu zarządców Londyńskich filii bibliotecznych, by omówić jakieś usprawnienia. Sama nie wiedziała o czym dokładnie będą rozmawiać. Owe spotkanie było niespodzianką dla niej i innych zarządców, gdyż zazwyczaj przy sprawach systemowych nikt nie raczy pytać ludzi o zgodę. Wprowadzają je i wysyłają instrukcje.

-To musi być coś wielkiego – powiedziała Karen, znajoma z pracy Violet.

-Nie sądzę. Po prostu coś bardziej skomplikowanego. Myślę, że powysyłają nas na szkolenia.

-Zawsze jesteś negatywnie nastawiona, dziwię się, że użytkownicy naszej filii cię lubią...

-A czemu ty mnie lubisz? – Zapytała V, unosząc brew.

-Nie zmieniaj tematu.

Karen wywróciła oczami i uśmiechnęła się pod nosem. Jej koleżanka była z natury nieco antyspołeczna. Praca z ludźmi trochę ją jednak oswoiła, dlatego zdobyła sobie sympatię młodszej znajomej.

Kobiety wjechały windą na 23 piętro. Przy wejściu na salę konferencyjną zostały przydzielone im miejsca. Kilkadziesiąt zarządców prowadziło między sobą dyskusje, czekając na oficjalny start zebrania. Violet była zaniepokojona. Zerkała na ludzi wokół siebie spanikowanym wzrokiem, dawno nie czuła się w ten sposób. Coś definitywnie nie grało.

-Proszę się zrelaksować, panno Noone – jeden z ochroniarzy położył dłoń na ramieniu kobiety. – Zaraz się zacznie – szepnął prosto do jej ucha. Tonem innym niż znała, takim, którego nie spodziewałaby się po ochroniarzu.

-Karen – powiedziała drżącym głosem – Boję się

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Sep 10, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

EarthlingWhere stories live. Discover now