Be strong

1.3K 152 50
                                    

Chciałem zobaczyć deszcz. Ten ziemski, wodny, spadający z puszystych chmur. Tęskniłem za nim. Za nim i za moją rodziną. Nawet nie zauważyłem, kiedy ta tęsknota sprawiła, że zachorowałem na coś w rodzaju depresji. Stałem się płaczliwy, odcinałem się od moich przyjaciół, nie mogłem z nikim rozmawiać. Chciało mi się ryczeć dwadzieścia cztery na dobę. Ale wiedziałem, że nie mogę. Muszę być silny, by ochronić przed zagładą moją planetę, moją rodzinę, znajomych, zjawiska nie zachodzące nigdzie indziej, muzykę z lat siedemdziesiątych i wszystko to inne, co zostało za mną, na Ziemii.

Teraz Keith znowu na mnie krzyczy. Nie dziwię mu się; prawie wypaliłem mu dziurę w nodze. Odwracam się do niego i przepraszam ze słabym uśmiechem. Nic nie odpowiada, widząc mój nastrój. Albo raczej "wyczuwając", bo sądzę, że nie pokazuję po sobie tego smutku, który trawi mnie od środka.

Stanął przodem do robota treningowego, który zaczął na niego szarżować i w jednej chwili pozbawił go łba jednym, prostym cięciem. Zmusiłem się do tego, by krótko gwizdnąć z udawanym podziwem, po czym wycelowałem mój blaster w innego szaraka. Spudłowałem, przez co zacząłem panikować i przestałem logicznie myśleć. Robot, jakby wyczuwając moją chwilę słabości, zwrócił się w moją stronę i wystrzelił jak z procy. Jak zauroczony wpatrywałem się w to, jak podnosił swój miecz i brał nim zamach. Upuściłem moją broń w tym samym momencie, w którym on opuszczał swoją prosto na moją głowę. I właśnie wtedy przede mną pojawił się on. Plecy Keith'a częściowo zasłaniały moje pole widzenia, jego przydługie włosy błyszczały w świetle lamp. Z gracją odparował cios robota, po czym bezlitośnie przekroił go na pół.

- Co ty wyprawiasz, Lance?! - krzyknął, odwracając się do mnie. - Gdyby to nie był robot, a mnie tu nie było, już byś nie żył!

- Wiem - szepnąłem ochryple. Niespodziewanie poczułem, jak z moich oczu zaczęły płynąć łzy. Nie mogłem ich powstrzymać tak samo, jak nie mogłem przestać patrzeć się w zaniepokojone, szaro-niebieskie oczy Keith'a. - Dziękuję.

Teraz łzy zaczęły płynąć szybciej i stały się gorętsze. Moje tęsknoty domagały się uwagi, zaspokojenia. To chyba dlatego powiedziałem:

- Patrz, Keith, deszcz...

Spojrzałem się w górę, ale nic nie widziałem, obraz był rozmazany. Osunąłem się na kolana, po czym powoli przyłożyłem opuszki palców do mojego mokrego policzka. Uśmiechnąłem się, co jednak musiało bardziej wyglądać jak grymas bólu niż radości.

Prawie nie poczułem dotykającej mojego ramienia dłoni. Ktoś pojawił się przede mną i zaczął delikatnie ocierać moje łzy. Przeniosłem wzrok niżej, na czerwonego paladyna Voltrona, mojego największego rywala. Kucał przede mną, dotykając mojej twarzy i patrząc mi prosto w oczy zaciętym, a jednocześnie łagodnym wzrokiem. Pod jego wpływem jeszcze bardziej się rozkleiłem, co chyba nie było jego celem, bo drgnął zaskoczony.

Nie obchodziło mnie to, że akurat on widział, jak teraz płaczę. (Chociaż chyba słowo "ryczę" byłoby odpowiedniejsze.) Nie obchodziło mnie to, że później pewnie będzie się ze mnie nabijał. Nie obchodziło mnie to, że będzie mógł wszystkim opowiedzieć o mojej słabości. A niech mówi, i tak już chyba wszyscy się tego dowiedzieli; że cholernie tęsknię za domem. Zresztą, wszyscy tęsknili, więc to chyba nic złego...

- Proszę, przestań płakać - jego głos zabrzmiał niespodziewanie miękko jak na niego. Spojrzałem mu w oczy, chcąc zmusić się do uśmiechu. Lecz usta nie chciały się wygiąć w wesołą podkówkę. Zamiast tego mocno pociągnąłem nosem i próbowałem zatrzymać potok łez.

- To bez sensu... nie mogę... - wydukałem, ocierając mokrą twarz wierzchem dłoni. Keith wyglądał na skonsternowanego, nic nie mówił i nie robił. Po chwili jednak złapał mnie za głowę i przyciągnął do siebie. Zostałem niespodziewanie przytulony, przez co aż zesztywniałem. Zrobiło mi się trochę lepiej, gdy kilka sekund później mocno odwzajemniłem uścisk.

Be strong (Klance) - one shotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz