Prolog

5 1 1
                                    

Maj, 1995

Był to dzień taki jak zawsze. Wiatr niósł znad jeziora powiew świeżości, a ilekroć natrafiał na kuter rybacki, to woń wyławianych ryby wnikała do Lillehamer. Miasto dopiero budziło się do życia. Promienie słoneczne odbijały się od ciemnych — granatowych — dachówek, a śnieżnobiałe obłoczki sunęły radośnie po błękitnym niebie. Panowała cisza, przerywana okrzykami dzieci — chłopca i dziewczynki. Rude kiteczki pięciolatki podskakiwały, gdy z gracją przeskakiwała przez kałuże. Obserwowały ją bystre, stalowe oczy należące do Magnusa. Ośmiolatek przyglądał się jej z zaciekawieniem i nie umiał oderwać od niej wzroku. Podobały mu się te płomienne włosy, roześmiane brązowe oczy i piegi zdobiące pulchne policzki.

Nagle drogę zabiegła mu wiewiórka. Ruda wiewiórka. Niewiele myśląc, rzucił:

— Ruda-wiewióra!

Solveig, bo tak miała na imię dziewczynka, spojrzała na niego, wybałuszając oczy i momentalnie się rozpłakała, biorąc jego słowa jako przytyk. Nie podobał się jej nigdy ten kolor włosów i marzyła o pięknych brązowych włosach, przypominając w tym aspekcie Anię Shirley. Chwyciła skakankę i pobiegła do jednego z podobnych do siebie domków jednorodzinnych o granatowych dachach i ścianach wyłożonych boazerią w kolorze białym.

Westchnął. Nie chciał jej urazić, a wyszło jak wyszło. Sfrustrowany niepowodzeniem zawarcia znajomości z sąsiadką z naprzeciwka — udał się w pogoń za wiewiórką.

Czyżby zwierzątko miało być bardziej towarzyskie niż Solveig Lysberg?

Prychnął.

Wiewiórka uciekła na drzewo.

Maj, 1996

W powietrzu unosiła się delikatna i przyjemna woń hiacyntów, które podlewała właśnie mama Magnusa — Emma. Solveig lubiła ją wdychać i czasami pomagała kobiecie w pracach ogrodowych — o ile wtedy na podwórku nie krzątał się Magnus i razem ze swoim bratem nie bawili się w policjanta i złodzieja. Wówczas siadała na rower i jechała wraz z zabawkami na plac zabaw, znajdujący się dwa domy dalej. Siedziała w piaskownicy i lepiła zamki z piasku. Czasami przyglądał jej się Magnus, kiedy znudziło mu się ganianie się z Rune — a zdarzało mu się to często.

Teraz też poszedł za nią i roześmiał się, zastanawiając się, jak zamierza robić zamek z suchego piasku. Westchnął, widząc jej żmudne próby. Postanowił jej pomóc i napełnił pomarańczowe wiaderko wodą, by polać piasek. Zezłościła się, spiorunowała go wzrokiem, oburzona wstała i poszła, zostawiając wiaderko i łopatkę.

Jego uśmiech momentalnie zgasł, a on sam zaczął budować zamek z wilgotnego piasku. Po chwili wróciła. Rozpromienił się, a ona zabrała zabawki i zniszczyła jego imponującą budowlę. A on jedynie chciał, by przestała się na niego gniewać i się z nim pobawiła.

Uśmiechnął się smutno.

Ach, te dziewczynki!

Maj, 1997

Po deszczu z reguły wychodzi słońce. Tak też było w tym przypadku. Solveig huśtała się na huśtawce i nagle z niej niefortunnie zeskoczyła. Nie zdążyła krzyknąć, a Magnus już był przy niej i pomagał wstać. Gdy stanęła na własnych nogach, to położyła ręce na biodrach.

— Nie potrzebuję twojej pomocy! — krzyknęła, ile sił mając w płucach.

Uśmiechnął się, wiedząc, że przynajmniej nic jej nie było.

— Dobrze, wiewióreczko — wymówił czule "wiewióreczko" i poszedł w swoją stronę.

Ściskał w dłoniach piłkę i biegł na boisko grać z chłopakami w nogę. Myślami jednak był przy niej. Przy jej rudych włosach do ramion, wzburzonych brązowych oczach i zdartych łokciach i kolanach.

Chciał, by go lubiła, by nie odwracała się do niego plecami, gdy przechodził w pobliżu, by nie uciekała, gdy przypadkiem kupował lody w osiedlowym sklepiku. Czy tak dużo wymagał?

Cierpliwość to cnota, myślał i posyłał jej tęskne spojrzenia.

Maj, 1998

Krzyk rozdarł powietrze. Magnus zerwał się z koca, na którym się wylegiwał, podziwiając kształt chmur. Jego wiewióreczka potrzebowała pomocy. Wzrokiem zlustrował okolicę, ale nie dostrzegł nic wyjątkowego. Coś jednak musiało się stać. Przecież Solveig nie krzyczałby bez powodu.

Idąc ulicą, kierował się jej krzykami i dostrzegł starszego od niej chłopca, który wkładał jej rękę pod spódniczkę. W Magnusie zawrzało. W mgnieniu oka doskoczył do napastnika. A potem wszystko działo się w przyśpieszonym tempie. Unik. Uderzenie. Odskoczenie. Kolejny cios. Aż finalnie skończyło się na rozbitym łuku brwiowym, kilku siniakach i złamanym nosie. Mimo to Magnus uśmiechał się dumnie. Odniósł zwycięstwo. Obronił swoją "wiewióreczkę". Był szczęśliwy.

Solveig stała jak sparaliżowana. Nadal nie doszła do siebie po tym incydencie. Zaciskała dłonie na spódniczce w kratkę i pustym wzrokiem wpatrywała się gdzieś przed siebie.

Magnus przytulił ją do swojej piersi i pogłaskał po rudych, splątanych kosmykach.

— Będzie dobrze, wiewióreczko — szepnął w jej włosy.

Wtuliła się w niego ufnie, wiedząc, że jeśliby chciał ją skrzywdzić, zrobiłby to już dawno.

— Solveig — mruknęła. — Mam na imię Solveig.

Roześmiał się w charakterystyczny dla siebie sposób i odrzekł:

— Przecież wiem, wiewióreczko.

Prychnęła jak niezadowolony kociak, któremu brat zabrał dostęp do sutka matki, ale nic nie mruknęła, ciesząc się bliskością Magnusa.

I w tym momencie zaczęło padać. 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Oct 01, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Po drugiej stronie sercaWhere stories live. Discover now