Rozdział I - narodzenie

48 1 0
                                    

Klaustrofobia wpatrywała się z zaciekawieniem w okno. Miała idealny widok na romans swojej siostry i jej wybranka. Widziała każdy ich pocałunek i miłosny gest. Skrycie zazdrościła Egenie - bo tak zwało się jej rodzeństwo - takiego mężczyzny. Sama była bardzo zaniedbywana przez Popiera, swego męża. Chociaż mężem nazwać go nie mogła, ponieważ był nieobecny w jej życiu. W drodze było ich pierwsze dziecko, które było jedyną rzeczą, która ich miała połączyć na wieki. Klaustrofobia nie chciała z nim zostać. Nie chciała być zmuszana do zostania z tym człowiekiem twardym i nieczułym jak bryła lodu. 

Obserwowała każdy ruch Egeny i Vincenta, każdy pocałunek. Nie mogła oderwać od nich wzroku. 

- Na co zerkasz, moja piękna? - Popier pojawił się znikąd. Jakby nagle zagościł w losie swojej żony. Dotknął jej ramienia, a ona się wzdrygnęła, jakby poczuła na sobie palący żar. 

- Nie dotykaj! - krzyknęła piskliwie. Ten nie słuchał. Przywarł ją do siebie, a ta pisnęła z bólu. Mężczyzna w pędzie puścił kobietę. 

Padła na ziemię chwytając się za spory brzuch. 

Nastał ten moment, na który wszyscy czekali. 

Zaczęła rodzić pierwszego potomka rodu Anemów. 

- Popier, to już! - wyła niemiłosiernie. - Biegnij po Vincenta i Egenę! 

- Nie zostawię cię, moja miłości - wcisnął w jej usta pocałunek. 

Krzyki wzbudziły strach w mieszkańcach. Egena i Vincent szybciutko znaleźli się przy Klaustrofobii, wspierając ją przy porodzie. Kobieta wrzeszczała na całą wiochę. Nie mogła wytrzymać. Chciała by Popier znalazł się przy niej, lecz on był zajęty przymilaniem się do siostry swojej żony. 

Klask. 

Dźwięk, który uciszył przeraźliwe piski Klaustrofobii. 

Z łona wychyliła się głowa dziecka, uśmiechnięta jak ostatnie dni lata. 

- Mój syn! - odezwała się przed chwilą rodząca kobieta - Moje dziecko! 

- Jak go nazwiesz, siostro? - spytała Egena, zamachując długimi złotymi włosami. 

- A jego imię to Franklin... 

Vincent wyjął zza pleców małe pudełeczko z dziurami. 

- Oto prezent od naszej dwójki - rzekł, wciskając do rąk Klaustrofobii suwenir dla dziecka. 

Ta zaś otworzyła je, a ze środka wyskoczył puchaty szop pracz. 

- Będzie on nieodłącznym przyjacielem Franklina, na dobre i na złe - dodała Egena. 

I tak to się zaczęło... 


DZIAD FRANKLIN - księga IWhere stories live. Discover now