Część pierwsza i ostatnia

2.9K 127 22
                                    


Moja przyjaciółka powiedziała mi, że morderstwo w urodziny przynosi pecha. I miała cholera rację, bo od momentu skończenia 22 lat i przy okazji życia mojego ex nieszczęścia wylały się na mnie jak wiadro pomyj. Mówiła mi żebym się opanowała i przemyślała sprawę ale ostatecznie razem ze mną pojechała do lasu zakopać zwłoki. Okazało sie wtedy, że od miesiąca wozi w samochodzie szpadel, jakby tylko czekała na sytuację umożliwiająca jego użycie.

Nic dziwnego, że była pierwszą osobą, którą powiadomiłam, że w końcu odważyłam się doprowadzić swój eksperyment do ostatniego stadium. Miesiące badań, rozważań, aż w końcu jest, leży tu efekt moich starań. Wynik? Tak, człowiek może zabijać tych, których kocha. Tak, człowiek może kochać i nienawidzić jedną i tę samą osobę. Nie, miłość i nienawiść nie są przeciwieństwami. Jak dla mnie to synonimy.

Gdy dojechałyśmy na miejsce i Margaret wyłączyła silnik samochodu przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, patrząc tępo przez siebie. W żyłach buzowała adrenalina. Wiedziałam, że obie jesteśmy gotowe wyjść z mojej czarnej skody i zrobić, co trzeba. Ja nie byłam w stanie prowadzić. Serce tłukło mi w piersi, a ręce drżały. W prawej cały czas czułam fantomowy ciężar noża.

Margaret szarpnęła za klamkę i wysiadła. Zrobiłam to samo i chwilę później, dysząc szłyśmy przez las. Oglądałyśmy się na boki i nasłuchiwałyśmy czy nikt nie idzie, ale trudno było się skupić na czymś innym niż naszych drgających ze zmęczenia oddechach. Nie jest łatwo przenieść ciało, mierzącego dobrze ponad sto dziewięćdziesiąt centymetrów mężczyzny. Margaret zadecydowała, to tutaj i zatrzymała się. Oparłam się o kolana i pochyliłam, dając rozrywanym bólem plecom chwilę ulgi, a M wróciła się biegiem po szpadel. Ramiona i nogi bolały ze zmęczenia, ale ten ból był niczym wobec tego, który jak drugie serce pulsował między łopatkami. Zamknęłam oczy, nie mogąc znieść widoku jego granatowego swetra i czarnych dżinsów. W nosie cały czas czułam jego zapach.



Człowiek ambitny, któremu blisko do nazwania się chorym perfekcjonistą zawsze będzie obdarzony pewną bardzo brzydką wadą. Zazdrością. I to nie byle jaką, ale zazdrością o doskonałość. Chory perfekcjonista, jak sama nazwa wskazuje dąży do perfekcji, mając jednocześnie świadomość, że to jedyne, co może robić, bo nigdy do perfekcji nie dojdzie. Może więc dążyć i to robi. Każdego dnia, w każdej chwili, obojętnie co robi i co mówi, podświadomie pragnie doskonałości. Dlatego pokochałam Rhetta. I dlatego go znienawidziłam.

Uwielbiałam w nim to, że jest dokładny, staranny we wszystkim, co robił. Potrafił doskonale słuchać, a tego potrzebowałam. Mieliśmy podobne zainteresowania, lubiliśmy tych samych malarzy i reżyserów. Gdy dyskutowaliśmy po wyjściu z kina skrupulatnie dobierał argumenty, bo wiedział, że nie łatwo mnie przekonać do zmiany poglądów. Znał mnie doskonale, bo był dobry w analizowaniu ludzi, tak jak Margaret. Nawet ich imiona brzmiały podobnie. Gdy wymawiałam je na głos, prawie identycznie. Byli podobni, o tak, dlatego rywalizowali ze sobą, gdy tylko byliśmy gdzieś w trójkę. Dwa dominujące osobniki, pragnące władzy w grupie. Ale Rhettowi na tym nie zależało. Odzywał się w nim instynkt, każący mu dominować, sam z siebie tego nie pragnął. Tu był dużo bardziej podobny do mnie.



Ile to razy tuliłam się do jego pleców? Gdy robił rano kawę, gdy smarował chleb masłem, gdy rozmawiał przez telefon, gdy go nie doceniałam i przepraszałam, gdy zasypialiśmy, gdy dziękowałam w środku nocy, szepcząc ochryple kocham cię, kocham cię, tak bardzo cię kocham, tracąc głos przez godzinny, histeryczny płacz. Przyciskałam policzek w zagłębienie między jego łopatkami i zamykałam oczy, oplatając go ramionami w pasie. Wsłuchiwałam się w jego spokojny oddech i powolne bicie serca. Raz, raz, raz, raz. Na początku, brał moje dłonie i całował każdy palec, albo obracał się, tuląc do piersi. Potem już przestał, przyzwyczaił się, ale to nie miało znaczenia. Tak było dobrze. Gdy teraz o tym myślę byłoby dużo łatwiej, gdyby mnie odtrącił. Albo gdyby przeszkadzało mi to, że już nie całuje moich palców. Ale nie przeszkadzało, bo byłam kochająca, wyrozumiała i wiedziałam, że nie zawsze będzie iskrzyć. Byłam dobra, bezinteresowna. Byłam perfekcyjnie zakochana.

Opowieść o zazdrościWhere stories live. Discover now