~~Warto cieszyć się z życia~~

31 6 0
                                    

Howdy ho! *^* 
Tak. Jestem prawie na bieżąco z Miasteczkiem South Park. 
A wena na opo natchnęła mnie jakoś parę dni temu. 
Mam nadzieję, że nie ma tu zbyt wiele błędów... ostatnio nic mi nie wychodzi ;__; 
Miłego czytania~ 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Nazywam się Kenneth McCormick. Mam już 16 lat. Chodzę do szkoły średniej w miejscu zwanym miasteczkiem South Park. Mam tu parę kumpli. Akurat udało mi się trafić do klasy z jednym z moich starych przyjaciół – Stanem Marshallem. Choć nawet on nie wierzy mi w stu procentach w to co mówię.

Kiedyś wraz z paroma chłopakami z klasy utworzyliśmy klub superbohaterów. Robiliśmy to dla zabawy jakby wydawać się mogło. Tylko, że... ja naprawdę miałem i posiadam super moc. Nie mogę umrzeć. Nikt oprócz mnie o tym nie wie. Nie pamiętają niezależnie od tego ile razy by się im nie mówiło. To boli.

Nikt nie potrafi zrozumieć tego co przeszedłem i czuję. Za każdym razem czuję ból. Pustkę. Tak jakby jakaś mała cząstka ze mnie uchodziła za każdym razem kiedy się odrodzę. Ile razy jeszcze będzie mi dane zobaczyć swoją własną śmierć i pogrzeb? Jak długo będę widział twarze osób, które płakały poprzedniego dnia na uroczystości pogrzebowej?

- Ej! Kenny? Pobudka. Mamy przerwę. Idziesz z nami do sklepu? – zapytał Stan, a ja nadal nie podnosiłem głowy z ławki. – Kenny! Co z tobą? Źle się czujesz?

- Później dołączę. Idźcie beze mnie. – wymamrotałem wzdychając ciężko.

- Ale... Kenny? Jesteś moim przyjacielem. Jeśli coś jest nie tak to możesz mi o tym powiedzieć... Ostatnio dziwnie się zachowujesz. – westchnął, a ja podniosłem głowę z ławki ocierając załzawione oczy. – Płaczesz? Stary, o co chodzi? Znów dziewczyna cię rzuciła?

- Można tak powiedzieć. – wywróciłem oczami, czując wibrację telefonu w kieszeni. Beznamiętnie sprawdziłem wiadomość.

- Ostatnio nawet nie wracamy razem. Wiesz, żeby wyskoczyć po drodze na piwo albo spotkać się z Kylem, a w ostateczności Cartmanem. Podobno grubas znalazł dziewczynę! Musimy to sprawdzić. – mówił z lekkim przejęciem.

- Ten tłuścioch nigdy nikogo nie znajdzie. Jedyną jego ukochaną jest jego ręka. Chyba, że mówimy też o jego matce.

- To jak? Idziesz ze mną po lekcjach spotkać się z nimi? – zapytał znów.

- Może. A teraz... idź już do chłopaków. Ja idę do kibla. – mruknąłem mozolnie wstając z ławki i ruszając do drzwi od sali.

To oczywiste, że wiedziałem o dziewczynie Cartmana. Ba. Miał ją tuż po mojej śmierci. Na samo wspomnienie co z nią wyczyniał chcę mi się rzygać. Tak samo ohydna jak on sam. Będąc w łazience upewniłem się, że jestem sam i przemyłem twarz wodą. Patrząc w lustro tylko się skrzywiłem. Moje odbicie pełne smutku. Czy ja naprawdę tak wyglądam?

Nie mam ochoty tu być. Jeszcze trzy godziny. Przecież ja tu nie wytrzymam... Westchnąłem wracając do sali po czym spakowałem się i już miałem wychodzić, ale zadzwonił dzwonek. Garrison wparował wręcz nie spóźniając się co do sekundy. Minąłem go bez słowa wpadając na Stana. Syknąłem cicho.

- Kenny! Lekcja się zaczęła. Chcesz na wstępie iść do dyrektorki? – zmierzył mnie wzrokiem cholerny nauczyciel.

- Źle się czuję, więc idę do domu. – wymamrotałem niewyraźnie.

- Kenny, przecież mieliśmy wracać razem...

- Kiedy indziej, Stan. – rzuciłem na odchodnym wychodząc i mając gdzieś to co belfer ma do powiedzenia na mój temat.

*SOUTH PARK*Onde histórias criam vida. Descubra agora