al-barquq

1.1K 156 82
                                    

al-barquq
eng. apricot

Boże złotego łukuI liry złocistej,
Boże złotego ognia,
Złotowłosy i promienisty.
Cierpliwych lat woźnico,
Czy gniewne twoje lico?

Miał ochotę roztrzaskać ściskaną kurczowo słuchawkę telefonu. Zagryzał wargi tak mocno, że wcale nie zdziwił go metaliczny smak krwi. Pobierał głębokie oddechy, jego źrenice były rozszerzone. Jakby szykował się do ucieczki, zapędzony w ślepy zaułek. Zdając sobie sprawę z drogi bez wyjścia, zapadał się w sobie, rozmywał w powietrzu niczym mgła. Tak samo, jak rzeczywistość widziana przez zasłonę wstrzymywanych łez. Ograniczoną wspomnieniami minionego lata przestrzeń wypełniał krzyk. Jego imię, wyrzucane w powietrze niczym pociski karabinu maszynowego. Zaklęcie przeszyte żalem i cierpieniem, mające przywrócić widmo jego sylwetki. Wyblakły zapach kremu do opalania zmieszany z dymem wypalonych Cameli. Miękkość wygrzanej od włoskiego słońca skóry. Szum krwi jego tętnic. Wygięte w zagadkowym, z pozoru chłodnym, uśmiechu wargi.

Smak dojrzałych, pełnych słodyczy brzoskwiń.

***

- Chodźmy popływać - rzucił luźno Oliver, opierając opalone ręce o swoje wąskie biodra, przepasane żółtymi kąpielówkami.

- Teraz? - zapytał nieco za szybko Elio, krztusząc się przy tym brzoskwiniowym sokiem, który pił podczas leniwego przewracania kartek powieści Toni Morrison. Podobało mu się, w jaki sposób amerykańska autorka opisywała zmagania czarnych kobiet w dzisiejszym świecie, ale perspektywa spędzenia czasu w towarzystwie starszego od niego doktoranta, była o wiele bardziej kusząca.

Oliver ze skupieniem przyglądał się, jak opuszki chłopaka delikatnie zaginają róg strony, by oznaczyć miejsce, w którym skończył lekturę. Dłonie prawdziwego pianisty; doprowadzał go do szału. Przybierając na twarz jedną z masek, nieco wymuszony, ale uprzejmy uśmiech, obserwował, jak z dolnej wargi Elio powoli spływa kropla pomarańczowo zabarwionego soku. Miał ochotę krzyczeć, otrzeć ją kciukiem, zwrócić mu uwagę, by wytarł twarz. Lub pocałunkami odjąć wilgoć owocowego soku, dopóki jedyną mokrą rzeczą na jego ustach będzie jego własna ślina.

Zamiast tego stał przed nim niczym Bóg słońca, zupełnie niewzruszony. Posąg, zastygnięty w określonej pozie, wyrzeźbiony tysiące lat temu w marmurze przez nieznanego, greckiego artystę.

- Teraz, al-barquq boy. - skwitował, z nieco za bardzo zaciśniętą szczęką, co nie uszło uwadze Elio. Kołysał się chwilę na piętach, po czym opierając dużą dłoń o ciemną framugę drzwi, rzucił chłopakowi trwające ułamek sekundy miękkie spojrzenie. Chyląc lekko głowę opuścił tymczasową sypialnię bruneta.

- Al-barquq boy? - wymruczał Elio pod nosem, kiedy miał pewność, że jest sam. Uprzednio zerknął, czy drzwi prowadzące do łazienki aby na pewno są zamknięte. Wyprowadzony z równowagi przez nowe przezwisko potarł szyję i masując kark spuścił stopy na podłogę. Jakby od niechcenia podniósł się z łóżka. Próbował oszukać samego siebie. Tak naprawdę nie mógł się doczekać, kiedy będzie sam na sam z Oliverem.

Wciągnął na biodra kąpielówki, które zmięte w kulę, zostały porzucone w kącie dzień wcześniej, tuż obok niedbale ułożonego stosu książek i losowych kartek. Nerwowo skubiąc gumkę spodenek odtwarzał w myślach, jak wczorajszego wieczora Marzia robiła to samo swoimi drobnymi dłońmi, chichocząc pod nosem niczym mała dziewczynka.

Z westchnieniem zdmuchnął z czoła niesforny lok i przeciągając się wyjrzał za okno. Pogoda była wyjątkowo duszna i wilgotna, idealna na odcięcie się od rzeczywistości i pogrążenie w literaturze, byleby tylko uniknąć towarzystwa innych. W takich warunkach był nadzwyczaj poirytowany, niezdolny do podtrzymania jakiejkolwiek rozmowy. Do tego dochodziło ryzyko kolejnego krwotoku z nosa, co wcale mu się nie uśmiechało.

al-barquq - oliver & elioOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz