It felt like that.

208 31 12
                                    

Była otoczona, ruchy jej dłoni stawały się chaotyczne i niecelne. Czuła pot spływający po plecach, skupienie i wysiłek ją wykańczały, a i tak wszystko wskazywało na to, że robotów jest zwyczajnie za dużo. Została z nimi sama, reszta Mścicieli i jej brat walczyli na ulicach. Ona też się przecież nie podda, nie po tym wszystkim.
Nagle poczuła otępiający ból w klatce piersiowej, a jej umysł jakby przeszyła błyskawica, przedstawiając jej obraz brata padającego na ziemię. Rozpacz i przerażenie zalały jej ciało, nad którym straciła panowanie. Rozdzierający serce wrzask wydobył się z gardła kobiety, gdy ta upadła na kolana, uwalniając przy tym niekontrolowaną moc. Przez kilka długich sekund po prostu klęczała, trzęsąc się z nadmiaru emocji. Wtedy dotarło do niej, że nie może na to pozwolić. Straciła wystarczająco wiele osób, aby tak po prostu pogodzić się z faktem, że jej brat odejdzie.
W tej chwili nie mogła w żaden sposób polegać na swoim ciele, które było zbyt słabe, aby szybko dostać się do Pietro, dlatego za pomocą magii zmusiła się do szybkiego lotu. Nie wiedziała, że jej moc jest wystarczająco silna aby wznieść ją w powietrze, ale być może była to wina adrenaliny.
Gdy tylko zobaczyła Clinta, z impetem opadła na ziemię obok brata, chwytając jego twarz dłońmi. Miał otwarte oczy, ale nie widział jej. Czyżby się spóźniła? Niemożliwe. Zareagowała szybko, a ludzki organizm umiera dopiero po kilku minutach, z tym że oni nawet nie byli ludźmi. Byli mutantami, silniejszymi niż zwykli śmiertelnicy. Mogła go uratować, zrobi to.
— Sprowadź Starka — powiedziała cicho, nie panując nawet nad drżeniem głosu. Targały nią emocje, które starała się wyciszyć. Musiała się opanować, by móc działać, nie mogła znów stracić nad sobą kontroli.
— On... Wando, on nie żyje. — Clint podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu, jakby próbując ją tym pocieszyć.
— Idź po Starka! — wrzasnęła, czując jak jej oczy płoną czerwienią.
Jeszcze nie umarł. Nie Pietro. Nie zostawiłby jej samej.
Barton widząc w jakim stanie była kobieta, wolał nie ryzykować jej wybuchu. Była tykającą bombą, która mogłaby zabić ich wszystkich bez mrugnięcia okiem.
Wanda ułożyła dłonie na ramionach brata, a czerwona magia sączyła się z jej palców. Musiała utrzymać go przy życiu, dopóki nie zjawi się Stark, musiała dopilnować, aby Pietro
się nie poddał. Strzały które przyjął były poważne, jeden zły ruch mógł go zabić w każdej chwili.
Stark wylądował koło niej, wzbijając w powietrze tumany kurzu i piachu. To jednak ją nie interesowało, tak samo jak ciągła walka tocząca się dookoła. Otoczyła ich barierą, której nikt nie byłby w stanie przebić.
— Musisz zabrać go do doktor Cho. — Kobieta spojrzała na niego, usta zaciskając w cienką linię. Wiedziała, że Stark był potrzebny tutaj, ale nie obchodziło ją to. Ma wobec nich dług, który musi spłacić. On chyba też o tym wiedział, bo bez słowa przerzucił sobie mężczyznę przez ramię. Nawet jeśli uważał, że ratowanie Maximoffa nie ma sensu, to musiał przynajmniej spróbować.
— Nie daj się zabić. — Powiedział, po czym wzbił się w powietrze. Ból i strach wciąż rozdzierały serce kobiety, ale teraz przynajmniej wiedziała, że jej brat ma szanse przeżyć. Co prawda jej magia nie działała na odległość, dlatego Stark miał tylko kilka minut aby dotrzeć do Helen gdy zniknął z jej pola widzenia.
Nie wiedziała dlaczego, ale była pewna, że Stark zdąży. Doskonale zdawał sobie sprawę co by się stało, gdyby tym razem zawiódł Wandę Maximoff.
Ona zaś wstała, czując jak strach zastępuje determinacja.

~*~

— Nigdy czegoś takiego nie widziałem. — Rogers pokręcił lekko głową i z pewnego rodzaju uznaniem spojrzał na kobietę siedzącą w kącie.
— Dziwisz się jej? Ja chyba nie bardzo. — Natasha również przelotnie spojrzała na brunetkę, po czym ponownie skupiła się na nawigacji.
Kilka godzin po tym jak Tony opuścił Sokovię, dał im cynk aby przywieźli Maximoff do bazy, gdzie Helen mogła w spokoju skupić się na starszym z bliźniąt. Ustalili, że najlepiej będzie umieścić go w Tower w razie, gdyby potrzebna była natychmiastowa pomoc.
Wanda natomiast nie odezwała się ani słowem od kiedy wsiedli na pokład Quinjeta, a oni nie chcieli nawiązywać rozmowy.
Odkąd Stark odleciał, kobieta wpadła w amok. Sama niszczyła roboty jak natchniona, żaden nie zbliżył się do niej choćby na kilka metrów, rozpętała tam prawdziwą rzeź.
Clint aż do końca misji trzymał się od niej z daleka. Czuł się poniekąd odpowiedzialny za to, co stało się z jej bratem, równocześnie mając nadzieję, że z tego wyjdzie.
— Jesteśmy. — Rogers obejrzał się na kobietę i posłał jej lekki uśmiech. Zniknął jednak, gdy dostrzegł puste spojrzenie Wandy. Martwił się o nią, mimo że nie musiał. Nie był przekonany co do intencji rodzeństwa prawie do końca, jednak to, na jakie poświęcenie zdobył się Maximoff, nieco zmieniło jego zdanie. I wiedział, jak musiała czuć się teraz jego siostra... w końcu on też stracił wszystkich.
Kobieta wstała, gdy tylko wylądowali, i nie czekając na ich zgodę, sama otworzyła właz, szybko opuszczając pokład.
Gdy tylko weszła do budynku, zobaczyła agenta, który wskazał jej drogę. Najwyraźniej Stark choć raz pomyślał o kimś innym niż on sam.
Poczuła, jak strach ściska jej gardło, a jej nogi same zerwały się do truchtu, a następnie biegu. Przez całą drogę była spokojna, teraz jednak emocje targały nią na wszystkie strony. Wbiegła do biura Starka, gdzie przystanęła, nerwowo się rozglądając.
— Żyje. — Tony podniósł się z fotela, natychmiast unosząc dłonie w obronnym geście. Miał zmęczony wyraz twarzy, jakby zarwał kilkanaście nocy, mimo że jeszcze rano wszystko z nim było w porządku. — Helen trzyma go w trumnie Ultrona i stara się go połatać. To trudne, biorąc pod uwagę że wasze organizmy i DNA znacznie różnią się od ludzkiego, ale póki co sytuacja jest pod kontrolą.
Wanda nie wiedziała, co poczuła najpierw. Ulgę? Szczęście? Łzy? Chyba wszystko na raz, gdy rzuciła się Starkowi na szyję, z całej siły go ściskając. W następnej jednak chwili ulga okazała się tak silna, że niemal straciła na chwile przytomność, więc gdyby nie ramiona Starka, zapewne by upadła.
Żył. Jej brat żył. Nie straciła go.
— Dziękuję – wymamrotała, czując jak z przejęcia aż drży. – Mogę go zobaczyć? Chociaż na moment – zapytała błagalnie, ocierając łzy z twarzy. Stark wskazał na duże, przeszklone drzwi po drugiej stronie pokoju, za którymi widziała tylko niewyraźny kształt. Szkło było zmatowione, więc zauważyła tylko białą plamę, która okazała się być panią doktor.
— Jak się czujesz? Ciebie też trzeba poskładać? Wyglądasz jakbyś miała zemdleć. — Doktor Cho posłała kobiecie przyjazny uśmiech i wskazała jej krzesło, aby w razie czego mogła na nim usiąść. Młoda Maximoff rzeczywiście była blada jak papier, gdy powoli podeszła do sarkofagu, w którym znajdował się jej brat. Ten różnił się od urządzenia, w którym powstał Ultron, był bardziej przeszklony i wszystkie czujniki i kable były na wierzchu.
Dzięki temu mogła zobaczyć brata, ubranego jeszcze w spodnie, które miał na sobie podczas walki. Jego tors był prawie nagi, wyjątek stanowiły bandaże, które pokrywały prawie całą klatkę piersiową. Najważniejsze jednak było to, że oddychał... Nierówno i płytko, przy pomocy maszyny, ale oddychał. Wanda uśmiechnęła się lekko, czując jak łzy skapują z jej policzków. Nie dbała o to jednak, w końcu chodziło o życie jej jedynej rodziny.
— Jak długo będzie musiał tu zostać? Kiedy się obudzi? — zapytała, kładąc dłoń na pokrywie konstrukcji. Doktor Helen westchnęła tylko i pokazała na niewielki ekran stojący obok.
— Twój brat jest teraz podłączony do urządzeń, które podtrzymują go przy życiu. Ta maszyna pracuje za jego serce, płuca... praktycznie cały organizm. Póki co nie jestem w stanie określić, kiedy jego stan będzie na tyle stabilny, by móc zaryzykować odłączenie go od aparatury... O ile w ogóle będzie to możliwe. — Cho potarła lekko skronie, skupiając się na wykresach, z których Wanda rozumiała niewiele. Zapewne opisywały funkcje życiowe jej brata, ale w tej chwili przypominały jej niezrozumiałe znaczki.
Strach znów ścisnął jej gardło, a ona spojrzała na brata. Czy to oznaczało, że do końca życia może pozostać uwięziony pod aparaturą? Nie była w stanie sobie tego wyobrazić.
— Dobra wiadomość jest taka, że mózg nie doznał żadnych obrażeń. Nie widzę żadnych nieprawidłowości w jego działaniu, pień jest w dobrym stanie. Więc wszystko jeszcze przed nami. — Doktor Helen uśmiechnęła się do Wandy, jakby sama była zadowolona z tej informacji. Oznaczało to, że walka trwa i jest szansa ją wygrać.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: May 18, 2018 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Twins | One shotWhere stories live. Discover now