eris

290 55 21
                                    

Tony w obecnej sytuacji nie był pewien prawie niczego.

Może oprócz tego, że Eris obdarzyła go nadmiarem nienawiści, którą skierował sam do siebie.

To miał być spokojny spacerek po parku z Potts. Chciał delikatnie jej uświadomić, że czas ich przegonił, ale warto by było zadbać o to, aby starkowe pieniądze trafiły do odpowiedzialnych rąk, na przykład Tony'ego Juniora. Albo mini-Virginii.

Wtedy nagle z fajerwerkowego kółka wylazł Stephen Strange. Anthony nie wiedział, czy ten mężczyzna w ogóle żyje po sławetnym wypadku i dostał w niespodziance neurochirurga we własnej osobie. Miał z nim bezpośrednią styczność tylko raz — Doktor wyciągnął z niego reaktor parę lat temu. Teraz znów go w siebie wsadził, mimo ostrzeżeń Potts (zagroziła mu wiecznym celibatem i blokadą na chińczyka z knajpy na rogu Alei 19).

Serio miał ochotę pójść z Pepper do restauracji, nawet zgodziłby się na lodziarnię, gdzie serwują Avengersów (i znów wahałby się między smakami Tony Batony a Kapitanem Mrożonką, biorąc ostatecznie po kulce obu lodów). Jednak życie znów mu powiedziało "otóż nie tym razem", co zdecydowanie zdenerwowało Starka.

Nie mógł ukryć swojego niedowiarstwa na widok Bannera, który łaskawie wrócił po kilku latach nieobecności, lecz nawet nie miał chwili sam na sam z przyjacielem. Dawno nie widział kogoś tak roztrzęsionego — Tony nie dziwił się jego stanowi, gdy dowiedział się, co przeraziło samego Hulka. Od razu musiał zostawić Potts w środku parku i pójść za doktorkiem do jego sanktuarium. I naprawdę, wiedział o nadchodzącym zagrożeniu i przygotowywał plan awaryjny od sześciu lat, ale nawet podpieranie się o jakieś magiczne kociołki i rozciąganie się przy ich pomocy nic nie dało, a żaden racjonalny pomysł mu nie wpadł do głowy.

A nagły przylot zmutowanego pierścionka czy też kosmicznego donuta wcale nie uprościł sytuacji. Ani to, że Hulk zachowywał się jak dziecko i nie chciał wyjść, pozostawiając walkę Iron Manowi i dwóm czarodziejom. Przybycie Parkera pomogło, ale walce — nie Starkowi.

Oprócz myślenia o misji głowę zaprzątała mu ważna dla niego osoba. Już wiele razy to przerabiał z Pepper, ale kobieta była bardziej bierna w walce — dopóki nie wpadli na pomysł stworzenia Rescue. I Rescue spisywała się na medal, ale przy walce z większymi złolami Iron Man nie był skłonny robić wszystkiego dla misji. O ile przy Kapitanie i reszcie Avengersów potrafił zablokować swoje uczuciowe myśli, tak przy Pep i Parkerze nie.

Ten dzieciak był dla niego naprawdę ważny. Chciałby widywać się z nim co weekend, grać w szachy, chodzić do kina i uczyć jazdy samochodem. Wszystkie te rzeczy kusiły go. Naprawdę, cholernie chciał być kimś w stylu ojca dla Parkera, ale sam mówił sobie "nie", chcąc uniknąć rozsterek podczas ewentualnych walk.

Czując przemożny strach o młodego Petera, uznał, że to był błąd, bo, tak czy inaczej, traktował go jak syna, oczywiście dobierając odpowiednio słowa tak, aby tego nie było widać (bo przecież Tony Stark to bohater ratujący świat, miliarder, filatrop i playboy, gdzie u niego rodzicielskie odruchy?). Stracił dwa lata, w których czasie mógł przychylić Peterowi nieba, a postanowił uchylić się w cień.

I gdy zobaczył, jak metalowy pączek wciąga jego drobne ciało usiłujące przejąć Strange'a z promienia przyciągającego, o mało nie dostał zawału (po raz setny tego dnia przy samych sytuacjach odnośnie Parkera). Nie pozostawało mu nic innego jak ruszyć w kierunku tego ekscentrycznego statku. Wiedział, że obecny strój Spider-Mana nie zapewnia dostępu do tlenu na wysokości cholernych kilometrów ponad gruntem. Czas go gonił, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak blisko śmierci jest teraz Peter. I gdy miał tylko szansę przeprowadzić go ponownie na Ziemię, dać tlen i dodatkową ochronę, bez wahania ją wykorzystał.

Słyszał jego krzyki "Panie Stark, ja chcę pomóc! Nie chcę wracać na Ziemię!". Doskonale je słyszał, bo miał połączenie z jego nowym strojem, ale zerwał je szybko, nie pozwalając swojemu sercu dalej się krajać na głos nastolatka.

I po cichu wkradając się na pokład, myślał o tym, jak wiele już Peter przeżył jako tak młoda osoba. Ze swojego okresu młodości pamiętał nieustanne bunty, alkoholizowanie się, imprezy, podrywanie biednych opiekunek i scysje z ojcem. Parker nie miał ojca, opiekunek, nie musiał się buntować, nie lubił przyjęć, tylko bezustannie ratował świat i wspierał swoją ciocię. Musiał dojrzeć o wiele szybciej niż przeważająca reszta ludzi w jego wieku, a Tony najchętniej poprosiłby szalonego, magicznego doktorka o przeniesienie go do chwili, w której zmutowany pająk dopiero zmierza w kierunku przyszłego Spider-Mana, po czym użyłby wszystkich granatników i laserów, jakie miałby ze sobą do zakończenia egzystencji pojedynczego stawonoga, który przyczynił się do zmiany życia Petera.

Gdy szum adrenaliny w głowie gasł, powoli uświadamiał sobie, co się stało. Otarł drobny pył między palcami i zacisnął go w pięści. Już nie miał siły odganiać łez z oczu. Czuł na sobie wzrok Nebuli, ale nie potrafił teraz na nią spojrzeć. Nie, kiedy przegrał. Kiedy go stracił.

A w głowie pozostawał mu jeden cytat z książki, która jako dla ateisty była wartością artystyczną, nie duchową.

You're made from dust
and you'll return to dust



infinity war | tony starkWhere stories live. Discover now