Dachowiec

27 2 1
                                    


Westchnął i odchylił głowę do tyłu dotykając zimnej ściany. Skóra na plecach już tak mu zmarzła od opierania się, że powoli tracił w niej czucie. Czarna, cienka koszula nie dawała należytej ochrony, a kurtkę zgubił jakiś czas temu, nie wiedział nawet dokładnie, w którym momencie to się stało. A może to nie z tego powodu? Ciężko mu było skupić myśli. Powoli osunął się w dół. Szorstki tynk zostawił liczne, drobne otarcia na łopatkach. Wyprostował nogi, siedział tak na podłodze. Dookoła panowała tylko ciemność, przez jamę ziejącą w miejscu, gdzie kiedyś zapewne było okno, wpadały do środka srebrne promienie księżyca. To znaczyło, że się wypogodziło. Dobrze, bo od południa padało i zdążył już dobrych kilka razy zmoknąć. Mimo złego stanu budynku i silnych ulew, nawiedzających okolice od tygodnia, wewnątrz nie było czuć wilgoci ani tego charakterystycznego zapachu pleśni. Zbliżał się lipiec, mimo wszystko było mu zimno. Jego ciałem wstrząsnęły krótkie, niezbyt nachalne dreszcze. Jedynym elementem kontrastującym z wszechobecnym chłodem, była gorąca krew, szukająca między jego palcami drogi na zewnątrz. Może to metaliczny zapach posoki maskował wszystkie pozostałe wonie starej, przeznaczonej do rozbiórki kamienicy. Nie miał jak tego nawet sprawdzić, bo gdzie by się nie przenosił, swąd wędrował za nim. Nie był pewien, czy dałby radę się już gdziekolwiek przemieścić. Zaniechał prób tamowania krwotoku i tylko i wyłącznie z przyzwyczajenia, trzymał się za prawy bok tuż pod żebrami. Miał skończyć swój marny żywot w jakże godnym tego miejscu. Pogodził się z tym. Od początku swojej drogi był świadom tego, że prędzej czy później tak skończy. Przymknął oczy. Usłyszał ciche puknięcie metalu o podłogę. Uchylił delikatnie powieki. Mimowolnie na jego usta wypełzł delikatny uśmiech. Widząc Berettę, leżącą obok niego i delikatnie połyskującą w słabym świetle, uświadomił sobie, że przez cały ten czas nie upuścił jej. Uczyli go, że jak odrzuci broń, to zginie. Nie zrobił tego, wcale mu to jednak nie pomogło. Przynajmniej umrze w towarzystwie swojej jedynej i najwierniejszej partnerki. Przejechał palcami od samiutkiego początku lufy aż do spustu. Podniósł ją z trudem i położył sobie na udach. Żałował, że długi magazynek był od dawna pusty. Inaczej mógłby skrócić teraz czekanie. Niestety, nie było mu dane zaznać takich dobrodziejstw.
- O czym myślą normalni ludzie w tym momencie? - Spytał sam siebie i może duchów, które równie dobrze mogły teraz wirować w powietrzu razem z kurzem. Nikt mu jednak nie odpowiedział. Nie posiadał rodziny, z którą mógłby się teraz mentalnie żegnać. Wszystkie pozytywne uczucia zdążył zapomnieć wieki temu. A wspomnienia godne przywołania? Nic. Był pusty w środku jak pomieszczenie, w którym siedział, tylko krew i martwe ciała. Sam nie był jeszcze trupem, ale dobrze wiedział, że to nieuniknione. Wtedy będzie się wszystko zgadzać. Poczekać tylko, aż wreszcie to nastąpi. Głowa nagle samoistnie poleciała mu do przodu, nie miał już siły trzymać jej prosto. Wieczny sen nadchodził powoli, w tamtej chwili przypominał tylko zwykłe zmęczenie. Takie, jak odczuwał czasem po wyjątkowo trudnym zadaniu. Przechylał się cały czas konsekwentnie na bok, aż grawitacja wzięła sprawę w swoje ręce. Nie próbował się nawet wyjątkowo bronić. Spotkanie skroni z czymś, co kiedyś było posadzką, a teraz betonem ze śladami fug, nie należało do nazbyt przyjemnych. Pistolet zsunął się z jego ud i również zderzył się z podłogą, z metalicznym zgrzytnięciem. Kręcił się chwilkę, aż w końcu zatrzymał spoglądając wylotem lufy wprost w oczy mężczyzny. Umierający szturchnął dłonią broń, a ta zatoczyła jeszcze kilka obrotów i zatrzymała się dokładnie w tej samej pozycji.
- Mało śmieszny żart, wiesz? - Poinformował.
Beretta jednak, tak samo jak duchy, pozostawała milcząca i niewzruszona.
On się mimo wszystko uśmiechnął. Przypomniały mu się słowa, które usłyszał dawno temu.
- Jednak miała rację. Nie dożyję tej magicznej trzydziestki.
Oczy przymykały mu się już same. Raziło go mdłe światło księżyca, odbijające się refleksami na lufie. Cieszył się, że nie zostawi po sobie nikogo czekającego na niego w domu, kiedy on będzie się rozkładał w południowej części kamienicy. Miał nadzieję, że kot z jednego z zaułków, nie będzie długo przychodził wypatrywać swojej porcji mielonki. Była to jedyna istota, która mogła odczuć w jakikolwiek sposób jego zniknięcie. Ten dachowiec z przesmyku między blokami. Starał się tamtędy codziennie przechodzić i podrzucać czarnemu sierściuchowi puszkowaną mielonkę, bo kocim żarciem gardził. To jednak nic, on by sobie dał radę bez pomocy, mimo że chętnie ją przyjmował. Nie było wyjścia, będzie musiał się odzwyczaić. W zasadzie, to chyba lubił tego kota, nawet jeśli gryzł, gdy próbowało się go pogłaskać. Ostatnio nawet jakimś cudem się to udało i pierwszy raz w życiu słyszał jak czarny kocur mruczał. Nie wiedział czemu, ale w jakiś sposób cieszyło go to, że chociaż kot będzie o nim pamiętał, nawet jeśli krótko. Chciał się uśmiechnąć, ale nie wiedział, czy mu się to udało, nie miał jak tego sprawdzić. Nigdy by się nawet nie spodziewał, że pożegna się z życiem myślą o czarnym dachowcu mieszkającym obok zsypu na śmieci.

आप प्रकाशित भागों के अंत तक पहुँच चुके हैं।

⏰ पिछला अद्यतन: Jul 28, 2018 ⏰

नए भागों की सूचना पाने के लिए इस कहानी को अपनी लाइब्रेरी में जोड़ें!

To nie skończy się dobrzeजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें