I - Nieoczekiwany gość.

11.4K 705 606
                                    


- Och, ile jeszcze czasu mam spędzić w tym przerośniętym pudełku na buty? - marudził młody dziedzic domu Malfoyów, wiercąc się na swoim miejscu i przy okazji kopiąc Harry'ego po twarzy.

Nogi położył w poprzek drugiego rzędu siedzeń samochodu wuja Vernona, opierając je na torbie podróżnej, tak, że jego lśniące lakierki przez większość drogi niebezpiecznie powiewały Harry'emu przed nosem.
Vernon albo w ogóle tego nie usłyszał, albo nie zareagował i mimo wzmianki o swoim ukochanym samochodzie, która normalnie wywołałaby w nim skrajne oburzenie, nadal ignorował Dracona. Milczał, jak zawsze zresztą, kiedy dokuczano jego siostrzeńcowi i udawał, że nic nie widzi.

Harry również nie przerwał ciszy i dalej wpatrywał się w okno.
Kiedyś by się zdenerwował.
Ba! Pokazałby temu mającemu o sobie za wysokie mniemanie ślizgonowi, co o nim myśli.
Teraz jednak... Nie mógł.
Nie przez prośbę profesor McGonagall, ale przez proste współczucie.

Wiedział, że na Draco w jakichś sposób odbiła się tragedia.
Kiedyś Harry byłby jak najdalszy od pobłażliwego milczenia, jednak w tej sytuacji...

- Ups - rzucił Malfoy złośliwym tonem i Potter w ostatniej chwili uchylił głowę przed następnym kopnięciem; bez wątpienia złośliwie wymierzonym w jego potylicę - Ale ze mnie niezdara... - Malfoy zdecydowanie nie wyglądał na żałobnika.

W pociągu milczeli, jednak kiedy przyjechał po nich wuj, wstąpił w niego wstąpił zły duch.
Harry nie dał się sprowokować wyładowywanej na nim frustracji - od początku ich podróży nie odezwał się do Malfoya i - nie licząc lekkiego skinięcia głowy na powitanie - całkowicie go ignorował.

Mimo, że mu współczuł.
I gdyby to nie był TEN Draco Malfoy, z pewnością nawiązał by rozmowę.

Bo przecież nie bał się z nim porozmawiać.

Jeżeli Harry miał być ze sobą do końca szczery, to właściwie go nie znał.
Nie pomagał też fakt, że od początku szkoły darli ze sobą koty.
Wiedział jednak, że musi postarać się schodzić mu z drogi.

Kiedy rodzice Draco: Lucjusz i Narcyza Malfoy polegli w Bitwie o Hogwart (w tej wersji Wielka Bitwa odbyła się o rok wcześniej - w Księciu Półkrwi - co oznacza, że trwają wakacje przed ich siódmą klasą nauki), a nikt nie mógł się nim zająć (Dracon nie miał jeszcze siedemnastu lat, co w czarodziejskim świecie uważano za próg dorosłości, niestety niemal wszyscy jego żyjący krewni wylądowali w Azkabanie), pojawił się problem: co zrobić z chłopakiem.

Profesor Severus Snape, który dalej przeżywał rekonwalescencję konieczną po poważnych obrażeniach zdobytych na wojnie, a także nadzorował odbudowę zamku, powierzył rozstrzygnięcie tej sprawy - to jest zapewnienie opieki swojemu siostrzeńcowi przez najbliższe wakacje - Kadrze Nauczycielskiej.
I chociaż młody Malfoy stanowczo protestował przeciwko ulokowaniu go u Dursley'ów - profesor McGonagall była nieugięta.
Tak więc wujostwo Harry'ego zostało zmuszone do zaakceptowania myśli, że w ich domu przez najbliższe dwa miesiące będzie stacjonować dwóch niepełnoletnich czarodziejów i jeśli było coś, co mogło ich wprowadzić w gorszy humor - a Potter uważał, że nie było takiej rzeczy - to z całkowitą pewnością mógł już na sobie postawić krzyżyk.

Prawda była taka, że Draco właściwie nie miał gdzie wracać.
Malfoy Manor zostało główną kwaterą Śmierciożerców podczas wojny, którą na odchodnym podpalili, by zatuszować wiele ze zbrodni. Wcześniej została splondrowana i - tak jak skarbiec ich rodziny u Gringotta - ogołocona ze wszelkich kosztowności.

Nie trudno zgadnąć: Malfoy był wściekły.

Harry wiedział, że Ślizgon nie był przesadnie przywiązany do rodziców. Był przy tym, jak z chłodnym spokojem przyjmował wiadomość o ich śmierci.
On sam czuł ogromny żal, mimo, że stracił swoich zanim mógł to pamiętać.

Czy to nie lepiej mieć jakiekolwiek wspomnienia od niczego?

Z drugiej strony Potter wątpił jednak, by Draco posiadał coś godnego zapamiętania, dotyczącego swoich Rodziców Śmiercożerców.
W końcu zmusili go przecież, aby przyjął Mroczny Znak.

Mimowolnie parsknął, gdy przed oczami stanął mu nieoczekiwany obraz: Lucjusz Malfoy wraz z synem, gdzieś na pięknej słonecznej łące, biegnący za kolorowym, wyimaginowanym latawcem - z entuzjazmem i nieprzemijającym uśmiechem na twarzy.

Zakaszlał, ukrywając śmiech - Jak mógł sobie coś takiego wyobrazić?! Doszedł do wniosku, że jego wróg musiał mieć fatalne dzieciństwo. Nie on jeden.

- Co jest, Potter? Nie smakowała ci moja podeszwa? - zadrwił Malfoy.

Harry mentalnie pokrzepił się swoimi wcześniejszymi rozmyśleniami.

To będą ciężkie dwa miesiące - Westchnął w duchu, nawet nie przeczuwając, co może się wydarzyć.

---------

W drodze ku niewielkiemu pokoikowi na piętrze zagadnął ich ktoś siedzący przy kuchennym stole:

- To ty jesteś tym kolegą Harry'ego?

Wuj Vernon spiorunował ich wzrokiem, żeby poszli dalej, podczas gdy stojąca przy zlewie ciotka pouczała syna, że nie wolno mu z nimi rozmawiać.

Dudley Dursley bardzo się zmienił, odkąd Dementor go zaatakował. Właściwie można by podejrzewać, że potwór wyssał z niego jego całą poprzednią osobowość.

No, nie całą, tak właściwie Dudley wciąż miał pewną słabość do konfitur. I placków. I czekoladowych ciastek.
Ale oprócz tego - całkiem nowy kuzyn.

Dlatego też nie spojrzał na nich z pode łba, ani nie zignorował całkowicie, jak by to z pewnością zrobił kiedyś. Uspokoił tylko ciotkę, kładąc jej rękę na ramieniu i spojrzał na nich pytająco.

- Nie - odpowiedział Malfoy. - Tak właściwie - rozpromienił się nagle, ukazując przy tym rządek białych zębów. - To jestem jego chłopakiem.

Jak Się Godzić I Nie Umrzeć // DRARRYWhere stories live. Discover now