NA DNIE ŻELAZNEJ SKRZYNI

7 0 0
                                    

Bardzo dobrze pamiętam dziadka. Miał smutną, wiecznie zamyśloną twarz. Zawsze, gdy na niego spoglądałem sprawiał wrażenie, jakby zaraz miał się rozpłakać. Uśmiechał się wtedy i podnosił lekko brwi, zupełnie jakby chciał za coś przeprosić. Jego wielkie, brązowe oczy szkliły się i świdrowały na wylot każdego, kto w nie spojrzał.

Co wtedy myślał? Nie wiem. Dziadek nie mówił. Nigdy nie poznałem jego głosu.

Mama i babcia mówiły, że za czasów okupacji, kiedy w mieście byli już Niemcy, to któregoś dnia dziadek zniknął. Nie było go dwa albo trzy tygodnie. Babcia już dobrze nie pamiętała, a mama wtedy była jeszcze malutka.

Normalne wtedy było, że ludzie ginęli. Najczęściej trafiali do aresztu, więzienia, a w najgorszym wypadku kończyli w zbiorowym grobie na cmentarzu Św. Wita.

Mama i babcia mówiły, że straszna żałoba była wtedy w domu. Nikt nie wiedział, co się stało. Babcia nawet na Gestapo była, szukała dziadka, pytała o niego. Nic. Przepadł bez wieści.

Któregoś dnia niespodziewanie wrócił. Wyglądał normalnie. Miał wtedy 30, może 35 lat – tego babcia też dobrze nie pamiętała. Miał na sobie czystą koszulę i spodnie – te same, w których widziała go ostatni raz. Wszedł wtedy do domu, ucałował ją w czoło i usiadł w fotelu. Nie odzywał się.

Mama i babcia mówiły, że zachowywał się, jakby ich nie widział. Wpatrywał się w jeden punkt, gdzieś na ścianie. Nie ruszał się, nie mówił. Od tamtego czasu nie odezwał się ani słowem. Słyszał, co się do niego mówiło. Reagował na zawołania i wykonywał niektóre prośby. Jednak sam już nigdy nic nie powiedział.

Mama i babcia mówiły, że dziadek się zmienił. Wcześniej był duszą towarzystwa, dużo mówił, śmiał się i żartował. Po powrocie wyglądał na wiecznie przestraszonego. Pokornie przemykał zgarbiony z pomieszczenia do pomieszczenia starając się nie wchodzić nikomu w drogę. Jadł sam, przesiadywał sam, a wszystko to w zimnym milczeniu.

Któregoś dnia, z samego rana, babcię obudziło pukanie do drzwi. Otworzyła. W progu stał dziadek. Nikt nie usłyszał, kiedy wychodził. Musiał się wymknąć jakoś w nocy, czy czort wie kiedy. Na drewnianym wózeczku, który od wielu lat zalegał zakurzony w komórce przyciągnął solidną, metalową skrzynię. Z niemałym wysiłkiem poderwał ją z wózka, zaniósł do sypialni i umieścił w kącie między szafą, a oknem.

Mama i babcia mówiły, że od tamtego czasu nigdy już jej nie przestawił. Prosiły go, żeby im zdradził, po co to przyniósł i czy coś się w środku znajduje. Wtedy spoglądał na nie tymi swoimi wielkimi, smutnymi oczami, unosił brwi, po czym spuszczał wzrok i odchodził w milczeniu. Był już wtedy stary. Z czasem przywykły do nowego mebla. Z czasem przywykły też do odmienionego męża i ojca.

Mama i babcia mówiły, że widziały jak dziadek przesiaduje przy swojej skrzyni i wpatruje się w nią nieprzerwanie. Wyglądał przy tym, jakby podziwiał jakiś obraz albo oglądał spektakl w teatrze. Wtedy się nie uśmiechał. Miał minę poważną, nieraz wręcz srogą, a czasem przygnębioną i smutną.

Mama i babcia mówiły, że kiedyś widziały, jak płacze wpatrując się w ten żelazny kufer. Nie mogły jednak sprawdzić, co się w nim znajduje. Zamknięty był bowiem na potężną, metalową kłódkę. Tylko dziadek wiedział, gdzie był klucz.

Mama i babcia mówiły, że przywykły do wszystkiego. Do nieobecnego duchem dziadka, do jego dziwnego zachowania i do żelaznej skrzyni

Lata mijały, mama poznała mojego ojca i w końcu pojawiłem się ja. W zasadzie nic to nie zmieniło poza tym, że przybyła kolejna osoba zaintrygowana dziadkiem i jego kufrem.

Jako malec, kiedy tylko mogłem, przetrząsałem każdy kąt starego domu, w którym mieszkali dziadkowie. Był wielki, a ja odwiedzałem ich tylko na wakacje i w święta. W poszukiwaniu klucza zakradałem się do pokoi, przerzucałem zawartość szuflad, szaf i kredensów. Bezskutecznie.

Mama i babcia mówiły, że dziadek nieraz widział, jak próbuję się dostać do jego skrzyni. Patrzył wtedy, ale nie reagował. Wiedział bowiem, że nigdy nie uda mi się sforsować potężnej kłódki i solidnych zawiasów. Patrzył wówczas na mnie z przerażeniem. Nikt tego nie rozumiał.

Lata mijały. Dziadek coraz bardziej słabł. Z roku na rok jego smutną, milczącą twarz pokrywały kolejne rządki zmarszczek. Większość czasu spędzał w swoim ulubionym fotelu wpatrując się w skrzynię. Coraz częściej też płakał, a zgrabiałymi palcami trzęsących się dłoni próbował ocierać łzy spływające po twarzy.

Mama i babcia mówiły, że byłem wspaniałym chłopcem. Widziały, jak opiekowałem się dziadkiem, jak pomagałem mu wstawać z fotela i jak prowadziłem go do łazienki. Z czasem zacząłem z nim mieszkać. Nie mógł beze mnie żyć. Byłem mu potrzebny.

W końcu dziadek przestał wychodzić z łóżka. Leżał w nim całymi dniami, co jakiś czas spoglądając tylko na swoją skrzynię. Był już bardzo stary i schorowany. Raz tylko próbował się podnieść i wyciągając ręce w stronę swojego kufra uchylił wargi, jakby chciał coś powiedzieć. Niestety z jego sinych, spierzchniętych ust nie dobył się najcichszy nawet szept.

Niedługo potem dziadek zmarł. Oczywiście pomagałem we wszystkich obowiązkach związanych z opieką nad nieboszczykiem. Kiedy przenosiliśmy ciało z łóżka na specjalnie przygotowaną platformę, coś przykuło moją uwagę. Spod pasiastej koszuli nocnej, którą dziadek miał wtedy na sobie, wyłonił się fragment srebrnego łańcuszka z krzyżykiem. Wsunąłem go z powrotem i wtedy to zobaczyłem. Nieco głębiej pod materiałem, na wysokości klatki piersiowej spoczywał metalowy kluczyk, przyczepiony do tego samego łańcuszka. Przeszły mnie dreszcze. Udając, że nic nie zobaczyłem, poprawiłem dziadkową koszulę i dokończyliśmy przenoszenie ciała.

Kiedy zostałem z dziadkiem sam na sam, nie mogłem się powstrzymać. Odpiąłem łańcuszek i zdjąłem z niego kluczyk. Nie musiałem się długo zastanawiać, do czego może on pasować. Przyklęknąłem przy solidnej, metalowej skrzyni, którą od jakiegoś czasu pokrywały kolejne warstwy kurzu. Cały dygotałem z podniecenia. Kłódka puściła. Uchyliłem wieko. Z wnętrza kufra uderzyła mnie woń stęchlizny, kurzu i charakterystyczny, słodki zapach starego papieru. Na samym dnie spoczywała mała, pożółkła koperta.

Najdelikatniej, jak tylko umiałem sięgnąłem po nią i przystąpiłem do jej otwierania. Nie usłyszałem nawet, jak do pokoju weszła babcia i mama. Nie czując na sobie ich świdrujących spojrzeń delikatnie rozkładałem arkusz starego papieru. Był zupełnie pusty, gdzieniegdzie tylko upstrzony niewielkimi plamami niewiadomego pochodzenia. Wtedy usłyszałem skrzypienie klepek podłogi. Odwróciłem się i spojrzałem na nie.

Mama i babcia wtedy nic nie mówiły. Trzymały się pod ręce i cicho płakały.



NA DNIE ŻELAZNEJ SKRZYNIWhere stories live. Discover now