Prolog

128 4 1
                                    

Krople deszczu spływały po moich włosach, twarzy, przemoczonych do suchej nitki ubraniach , w butach natomiast znajdowały się przemoczone skarpetki. 

Mimo to nie czułam zimna, była wiosna, a zasadniczo jej koniec, stałam patrząc na niebo pokryte  chmurami deszczowymi. Ludzie przepychali się aby znaleźć ciepłe miejsce, w którym mogliby się ukryć przed ulewą. Niekiedy czułam popchnięcia i przekleństwa kierowane w moją stronę. Słyszałam ludzi przeskakujących przez kałuże, dzieci radośnie piszczące i matki, które zachęcały je do szybszego tępa. Ignorowałam to wszystko. Miałam zaledwie 10 lat a zaznałam większej okropności niż ci wszyscy tutaj ludzie. 

Widziałam..., nie, to słowo nie przejdzie mi przez gardło. Ręce mi drżały, słowa nie umiały się odnaleźć, próbując cokolwiek powiedzieć słyszałam własny cichy i chrypki szept. Suchość, której nie umiałam się pozbyć była uciążliwa dla mojego gardła. Nie to było najgorsze, otaczające mnie alejki zdawały się nie mieć końca, opadłam  na ławkę w parku. Ludzie znikali z tego miejsca, z każdą chwilą samotność coraz bardziej zakradała się do mojego rozsypanego serca. Nie umiałam poruszyć moimi kończynami. Paraliż przejmował nade mną kontrolę. Oczy błądziły nie wiedzieć jak wyrzucić z siebie obrazy, które tak brutalnie odbiły na nich swoje piętno. 

Wszystko co mnie otacza zdaje się być niebezpieczne, mam wrażenie, że czeka na mój jedyny fałszywy krok aby mnie pochłonąć w swoją nicość. Przez moje plecy przeszedł dreszcz, staram się uspokoić oddech. Wspomnienia wywołują u mnie kolejny atak łez napływających do oczu. Właśnie wtedy samotna, skrzywdzona, przemoczona i przestraszona usłyszałam ten głos. Głos tak miękki i przyjazny. Był dla mnie światełkiem w tunelu, które wraz go oświeciło. Moim ratunkiem wyciągającym do mnie pomocną dłoń. 

Powoli obróciłam głowę w te stronę. Zobaczyłam kobietę, ale nie to przykuło moją uwagę, tylko uśmiech na jej twarzy. Kiedy ostatnio widziałam uśmiech? A jednak nim był. Ciepły uśmiech na tle twarzy ze zmarszczkami, ciemne oczy z iskierkami zaciekawienia, prosty nos, blond włosy z paskami siwizny gdzieniegdzie. 


- Czekasz na mamę kochanie? - Spytała obca kobieta z uśmiechem na twarzy.
Nadal nie umiejąc wydobyć z siebie słów pokiwałam przecząco głową.
- Och. - Na jej czole pojawiła się nowa zmarszczka. - A więc, co tutaj robisz zupełnie sama?
Dodała nacisk na ostatnie słowo. Była dla mnie miła, ale nie miałam odwagi wyznać prawdy, nie teraz, nie byłam na to gotowa. Otworzyłam usta zmuszając gardło do wydobycia chociaż kilku słów.
- J-jestem sama... - Powiedziałam skrzeczący głosem. Skrzywiłam się na jego brzmienie, ale i tak na nic lepszego nie było mnie stać. Kobietę natomiast zmartwiło brzmienie mojego głosu gdyż zmarszczka na czole się pogłębiła, sprawiając, że kobieta wyglądała starzej niż się mogło wydawać. 


- Och. - Wyrwało jej się po chwili milczenia. - Może mam ci pomóc znaleźć mamę lub tatę?
Nie odpowiedziałam. Te słowa były jak strzała przebijająca moje skrzywdzone serce na wylot. W oczach znowu stanęły mi łzy.
- N-nie.. ma już... i-ich.
Zdusiłam w sobie szloch. Kobieta wyczuła co się ze mną dzieje i mnie mocno przytuliła szepcząc słowa otuchy. Nie wiem jak długo to trwało ale ciagle przy mnie była. Nie opuściła mnie. To jednak pomogło, było mi lepiej. Byłam jej naprawdę wdzięczna więc niepewnie zmusiłam się na mały uśmiech. Po wiszącej nad nami pełnej napięcia ciszy powiedziała:
- Może masz ochotę na gorącą czekoladę?


--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Pierwsze rozdziały są nudne, z każdym kolejnym akcja coraz to bardziej się rozkręca. 

Moon likes meWhere stories live. Discover now