~~OneShot~~

113 10 2
                                    

Siedziałem przemieniony na dachu jakiegoś budynku z pięknym widokiem na wieżę Eiffla. Jak zwykle w święta padał śnieg, którym pokryty był cały Paryż. To bardzo dodawało mu uroku. Próbowałem nie myśleć o tym, co się działo przez cały ten dzień, ale nie mogłem. Niestety, to zabolało bardziej niż każda rana, każdy siniak jakiego kiedykolwiek miałem po misji, bądź patrolu.

- Hej Tato? Ja właśnie wróciłem z... eh, no dobrze wiesz skąd... Kiedy będziesz wracał? Bo razem z Natalie nie wiemy na kiedy zacząć wszystko przygotowywać - powiedziałem do swojego ojca.

- Synu, powiadomię cię. Nie przeszkadzaj mi, mam ważne spotkanie – odpowiedział chłodno i rozłączył się.

Miałem nadzieję, że przyjedzie za mniej więcej godzinę, więc gdy dostałem się już z powrotem do domu, zdjąłem czarny garnitur, koszulę oraz spodnie i założyłem domowe ciuchy. Położyłem się na łóżku i gapiąc się w telefon, czekałem. Piętnaście minut. Trzydzieści minut. Godzinę. Dwie. Wybiła dwudziesta pierwsza. Zadzwoniłem do niego drugi raz.

- Tato, gdzie ty jesteś? - spytałem zaniepokojony.

- Wybacz synu... nie skończę przed pierwszą... to spotkanie jest dla mnie naprawdę ważne – mówił, słychać, że wyraźnie podirytowany. Mimo wszystko, przerwałem mu:

- Ważniejsze od własnego syna?! Jak możesz! Mi też jest ciężko bez mamy! Na dodatek, sam wiesz co się dziś stało! Ale staram się żyć normalnie! Staram się, żebyś któregoś dnia mógł powiedzieć, że jesteś ze mnie dumny! A ty co, nawet nie możesz być ze mną w Wigilię! Miłego spotkania – warknąłem z bezsilnością w głosie, rozłączyłem się i rzuciłem smartfonem o ścianę. Bateria wylądowała w przeciwległym kącie pokoju, a po karcie SIM nie było śladu.

- Plagg, wysuwaj pazury – mruknąłem z obojętnością w głosie i przemieniłem się.

Biegłem pod dachach różnych budynków, niszcząc to, co stało mi na drodze. Cegły z uszkodzonych kominów leżały rozrzucone po okolicy przez, którą podążałem. Błagałem tylko, by żadna w nic i nikogo nie trafiła. Po jakimś czasie przestałem biec. Zobaczyłem ten piękny widok ośnieżonej wieży Eiffla. Odrzuciłem od siebie męczące mnie wspomnienie. Nie chciałem o nim myśleć. Skupiłem się na tym wspaniałym obrazie, który miałem przed oczyma. Biel śniegu dodawała bardzo dużo uroku całemu miastu. Tak samo jak mojej ukochanej. Bohaterce. Obrończyni Paryża. Biedronce.
A co najważniejsze, Marinette Dupain-Cheng.

Już od października znaliśmy swoje sekrety. Swoje prawdziwe oblicza. Od tamtego czasu również byliśmy razem. Chciałem żeby znowu tu była. Żeby sprawiła, bym nie czuł się sam. Żebym nie myślał o niczym innym. Tylko o niej.

- Biedronko! - wstałem i krzyknąłem mimo, że wiedziałem, iż mnie nie usłyszy.

- Moja Pani!

- Kropeczko!

Krzyczałem tak przez parę minut. Po chwili usiadłem znowu, ze łzami w oczach.

- Mari... - powiedziałem cicho - Proszę bądź tu znów ze mną.

Wtedy, jakby znikąd, pojawiła się za mną. W stroju Biedronki, ale bez maski.

- Jestem tu, Adrien – powiedziała, obejmując mnie od tyłu. - Wszystko okej?

- Tak... - odparłem, ocierając łzy a ona spojrzała na mnie tak, jakby chciała mi powiedzieć, że i tak wie. - Nie... nie jest okej…

- Kocie wiesz, że mi możesz powiedzieć – uśmiechnęła się, siadając obok mnie i łapiąc mnie za rękę.

- Dobrze. Wiesz jaki teraz jest mój ojciec. Ale kiedyś codziennie się mną zajmował. Bawił. Chodził do kina, na boisko. Pilnował na sesjach. A teraz? Niby nadal jest moim ojcem, ale... ale czasem czuję się, jakby jedyne co nas teraz łączyło to nazwisko i adres zamieszkania. A za co mnie to spotyka? Za to, że dzień w dzień muszę chronić miasto przed tym pojebem Władcą Ciem. Jestem karany przez los za to, że jestem superbohaterem.

- To nie tak, że świat ściga cię właśnie za to, to przecież najszlachetniejsza rzecz, na jaką człowiek mógłby się zdobyć. Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale to na pewno nie to... A co do ojca... Spróbuj postawić się w jego sytuacji – zwróciła się do niego Marinette - Stracił żonę, bardzo bliską mu osobę. Osobę, z którą spędził połowę życia, a chciał spędzić je całe. Osobę, która była dla niego, w dosłownym tego słowa znaczeniu, jego największą inspiracją, najsilniejszym oparciem, najważniejszym krytykiem, najmądrzejszym doradcą i najpiękniejszą kobietą tego świata.

- Ja też ją straciłem. Straciłem nawet więcej niż tylko ją - mówiłem ze łzami w oczach. Położyłem rękę na brzuchu Marinette, by poczuć pod palcami wgłębienie, będące ogromną, ziejącą dziurą. Położyliśmy się na śniegu.

- Mari... Zostaniesz tu ze mną tym razem?

- Nawet lepiej! - zaśmiała się dziewczyna, wstając gwałtownie i wystawiając rękę w moją stronę. - Zabiorę cię do siebie. Tam jest ciepło i mamy kakao…

- Dobrze. Rzeczywiście, zrobiło się zimno. I brakuje mi ciebie od czasu tej bitwy, w której ty... - nie potrafiłem nawet dokończyć tego zdania. Po prostu złapałem ją za rękę, a kiedy wstałem, poczułem się lżejszy, jakby cała moja waga zniknęła – Dziękuję, moja pani. Wesołych świąt, Mari…

- Wesołych świąt, ty głupi kocie. Chodź już. Twoja mama zrobiła pyszną rybę po grecku - powiedziała, uśmiechnęła się słodko i poszliśmy przed siebie. Do gwiazd. Żebym już każde święta spędził z moja prawdziwą rodziną. Z moją Marinette i moją Mamą.















- Przykro mi, Panie Agreste. Gdy go znaleźliśmy, było już za późno. Nikt przeżyłby w takiej temperaturze w bluzie i spodniach dresowych. Niech Pan przyjmie moje najszczersze kondolencje...

Wesołych Świąt ty głupi kocie //Miraculous: OneShotDonde viven las historias. Descúbrelo ahora