Why'd you only call me when you're high

520 49 9
                                    

Kręci mi się w głowie. Siedzę na obitej skórą kanapie, kark i czoło kleją mi się od potu. Nad barem wisi elektroniczny zegar, dzięki Merlinowi, bo wskazówki mają naprawdę duże tendencje do płatania psikusów niewinnym ćpunom. Jest trzecia w nocy, muzyka dudni mi w uszach, a barman szykuje drinka za drinkiem dla jakichś szczyli co jeszcze mają mleko pod nosem, a pod nim zaczątki pierwszego zarostu.

Wyciągam z kieszeni telefon i mrużę oczy, starając się odczytać cokolwiek na za jasnym ekranie. Białe ikonki powiadomień rażą mnie po oczach i wywijają śmieszne koziołki w stroboskopowych światłach klubu. Staram się skupić, ale ramiona mam miękkie, tak samo jak palce. Obok mnie siedzi mężczyzna, którego imienia nawet nie pamiętam. Ma kwadratową szczękę i duże oczy, źrenice jak czarne studnie, zniknął za nimi kolor tęczówek. Jest naćpany, tak jak ja i chichocze, kiedy ręką wspina się wysoko po moim udzie. Nie zatrzymuję go, gdy przysuwa usta do mojego ucha, jego oddech owiewa mi policzek, pachnie ziołem i alkoholem, może whisky, może ginem. Odblokowuję telefon palcem, nie pamiętam kodu.

Klikam w dymek wiadomości, aplikacja otwiera się. Widzę wiadomość za wiadomością, wszystkie wysłane, żadna nie otrzymała odpowiedzi. Wystukuję kolejną, a kiedy klikam wyślij, mężczyzna obok mnie przykłada usta do skóry tuż za moim uchem. Zahacza o nią zębami, a mnie mimowolnie przechodzi dreszcz.

— No dalej, Draco, zostaw to.

Być może spotkałem go tu już wcześniej, a może nie. Może kiedyś, dawno temu, zabrał mnie do łóżka, a ja nawet tego nie pamiętam.

— Muszę zadzwonić — mówię. Nie odpuszcza, jego ręka zapuszczająca się coraz wyżej i wyżej, aż sięga guzika moich spodni. Odtrącam ją jednym ruchem, jak natrętną muchę i marszczę nos. Nie wiem w tym momencie za wiele, ale wiem, że go nie chcę. Patrzę jeszcze raz na ekran telefonu.

— Draaco — przeciąga moje imię, a kiedy wstaję, oplata dłoń wokół mojego kolana, próbując przysunąć mnie z powrotem blisko. Chwieję się i śmieję, bo to bardzo zabawne, jego dłoń na moim kolanie i mój brak równowagi i wyraz jego twarzy. Wygląda jak kopnięty szczeniak, więc kopię go, wcale nie tak mocno, w piszczel.

— Ej!

— Muszę zadzwonić — mówię jeszcze raz i odwracam się. Pot spływa mi po plecach, koszulka klei mi się do skóry. Świat dookoła kręci się w feerii barw. Miga mi przed oczami czyjś top we wściekle różowym kolorze i widoczny pod spodem jaskrawy stanik, czyjeś ciemne włosy i jasne oczy. Kręcą się dookoła jak na karuzeli, a ja odsuwam ich od siebie. Trochę mi niedobrze, ale to się nie liczy. Wszyscy dookoła się kręcą, a moja głowa płynie między nimi, ciągnąc za sobą ciężkie ciało, niezgrabne ramiona i ołowiane nogi. Kiedy wychodzę z powrotem na ulicę przez chwilę myślę, że pada, ale to tylko chłód szczypie moje opuchnięte wargi i mokre policzki.

Wybieram numer jeden raz, a potem drugi i trzeci. Dzwonię cały czas, natrętnie i doskonale o tym wiem. Ochroniarz przy drzwiach obrzuca mnie znudzonym spojrzeniem, kiedy kopię we frustracji w krawężnik.

— Halo? — głos po drugiej stronie jest głęboki i zachrypnięty. Zaspany. Spał.

— Powinieneś tu być.

— Co? Gdzie ty jesteś?

— W klubie — chichoczę, bo to bardzo zabawne. W klubie! Harry uwielbia kluby i trawkę, a czasami nawet trochę koki.

Jakiś hałas, szelest, wyobrażam go sobie w łóżku, jak przewraca się, szukając zegarka, a potem mruży oczy. Pewnie nie ma na sobie okularów i wygląda właśnie jak kret.

— Jest kurwa trzecia w nocy i dzwonisz do mnie z klubu?

— Gdybyś tu był, to bym nie dzwonił. Wiedziałeś, że mają tu takie malutkie drinki? Takie tyci tyci, całkiem jak Smitha...

Why'd you only call me when you're high || drarryWhere stories live. Discover now