Klątwa czarnych skrzydeł

8 0 0
                                    


Czasami zastanawia się jak oni mogą żyć, w sposób w jaki żyją. Coraz częściej przyłapuje się na tej myśli i coraz częściej przyznaje sama przed sobą, że być może jest to najzwyczajniej w świecie kwestia przyzwyczajenia. Wbrew temu, co twierdzi Ibrahin, jest już na tyle dojrzała, by rozumieć zawiłości otaczającego świata. I by uzmysławiać sobie, że do wielu, naprawdę wielu, choćby najdziwniejszych zasad można się przyzwyczaić. I nie można, lecz wręcz trzeba, się przystosować. Czym byśmy byli bez naszych zasad? Ludźmi? Z rozrzewnieniem wspomina czasy, gdy wyprawy do miasta stanowiły obiekt pożądania, tego zakazanego uczucia, rządzącego życiem ludzkim i definiującego ich śmiertelność, jako jedyna okazja zasmakowania tej odrealnionej rzeczywistości, zwykłej, szarej egzystencji istot z góry skazanych na potępienie, a mimo to walczących o każdy kolejny dzień, w nadziei, że nie będzie on ostatnim. Że nie będzie dniem Sądu. Gdyby tylko wiedzieli, może traktowali by ich inaczej. Spotkania te przypominały wizytę, w przybytku znanym wśród śmiertelników jako zoo. Niemal z zazdrością, kolejnym z zakazanych uczuć, zauważali w czasie tych nielicznych wizyt w mieście, wesołe grupki dzieci zmierzające parami, za ręce, by móc przyglądać się wynaturzeniu jakie stanowi zamknięcie naszych małych braci za szkłem, za kratami, na wybiegach. I tak właśnie wyglądał ten kontakt, ukradkowe spojrzenia, czasem strach, nieraz złość, zwłaszcza, gdy mieli okazję zobaczyć, jak ludzie ulegają pokusom, ale najczęściej łagodne zaciekawienie. W dzieciństwie inność budzi zdziwienie, tylko i wyłącznie, myśli gorzko. W dzieciństwie wierzymy we wszystko, co słyszymy od starszych. W dzieciństwie, nikt nie decydował się opuścić rodziny i żyć po tamtej stronie. Ale tak jak każdy dorasta, tak też każda inna rzecz ulega zmianie.
- Przyniosłabyś trochę wody!- z zamyślenia wyrywa ją okrzyk Emanuela. W drugim pokoju Sara, ich najstarsza siostra toczy nierówną walkę z gorączką. Majaki jej na wpół trzeźwego, wycieńczonego umysłu wyraża pojedynczymi jękami, które jednak trudno usłyszeć od kilkunastu minut jakie upłynęły od przebudzenia się najmłodszego w rodzinie, jej syna Benjamina. Posłusznie kieruje się ku drzwiom. Wychodzi na podwórze. Słońce chyli się już ku zachodowi. Niedługo zapadnie zmrok, a wraz z nim, życie ich społeczności zamrze, gdy wszyscy mieszkańcy skryją się w swych domach, by uroczyście zasiąść do wspólnej kolacji i modlitwy, a następnie poddać się władzy snów.
- Anael!- Emanuel wychyla się zza drzwi. Jego bujne loki koloru zboża sprawiają wrażenie jeszcze bardziej zmierzwionych niż zazwyczaj. Milknie, gdy widzi, że dziewczyna zdążyła już wyjść. Anael wraca po chwili z wiadrem wody i podaje bratu bez słowa. Nie lubi odzywać się niepytana. I chce jak najszybciej opuścić pomieszczenie przesiąknięte wonią choroby. Mąż Sary, Gadreel siedzi przy jej łóżku ująwszy drobną dłoń kobiety w swoje. Jest Stróżem, podobnie jak ona, dlatego też jest obcy. Po 18 urodzinach i po wspólnej Ceremonii, kobieta lub mężczyzna, którzy okazują się wykazywać silniejsze cechy pokrewieństwa z innym przodkiem, opuszczają ich społeczność, by odszukać swoją przeznaczoną ścieżkę życia, niektórzy wracają, większość jednak nigdy już nie pojawia się za bramą ich osady, figurującej na mapach, jako ciągnące się wiele kilometrów wzdłuż i wszerz Gospodarstwo Odella, najstarszego, protoplasty rodu, obecnie nieco zdziwaczałego starca, który nie odróżnia przeszłości od teraźniejszości, ale któremu należy się szacunek, za sprowadzenie rodu na ziemię amerykańską. Do kolacji zostało jeszcze trochę czasu, więc po chwili wahania dziewczyna ponownie opuszcza dom i kieruje swe kroki ku budynkowi przedszkola. W środku dzieci w wieku od lat trzech do siedmiu siedzą na puchatych kocach w kilku rzędach, zasłuchane w słowa opowieści spływające z ust Ibrahina i Delli, jego siostry. Ibrahin jest ubrany w zieloną szatę, która jedynie podkreśla bladość jego cery, tak silnie kontrastującą z ognistymi włosami i jednocześnie cudownie współgrającą z błękitem, dużych, inteligentnych oczu. Większości młodych dziewczyn w wiosce, w tym Anael, w tym momencie, serce gwałtownie przyspiesza na jego widok. Snują opowieść o przodkach. Anael coraz częściej łapie się na wątpliwościach, odnośnie prawdziwości tych podań. Na pewno w wytrwaniu w wierze nie pomaga aura tajemniczości jaką owiana jest Ceremonia.










- Dajcie spokój- przerywa, wyrastając jak z pod ziemi, uśmiechnięty od ucha do ucha, brunet w sportowej bluzie- Chyba nie chcecie ich nastraszyć już pierwszego dnia?
Chłopak jest wysoki, szczupły, bez imponującej i jednocześnie, nieco upiornej, muskulatury tamtej trójki. Emanuje wręcz pewnością siebie, co wyraźnie peszy jego rozmówców.
- Czyli co, Gabe? Mówisz, żeby ich zostawić?- ten w czapce z daszkiem wydaje się najmniej zbity z tropu i jest w stanie zapytać- Nagle trzymasz z frajerami?
- Ależ ja z nikim nie trzymam- Gabe opiera dłonie na jego potężnych ramionach- Ja tylko twierdzę, że coś nieco zawsze trzeba zostawić na deser- opuszcza ręce i puszcza oko- Chyba wiesz, co mam na myśli.
Tamten chyba nie wie, bo uśmiecha się jedynie niepewnie. Pozostała dwójka wygląda na jeszcze bardziej zmieszanych niż przed sekundą, ale po chwili konsternacji wybuchają dzikim śmiechem, który przyprawia ją o ciarki. Odchodzą w trójkę nadal krztusząc się niemal ze śmiechu. Gabe zostaje. Przygląda się im swoimi intensywnie zielonymi oczami, jednak już bez cienia uśmiechu na ustach, lecz z przekrzywioną, jak u zaciekawionego psa, głową, co w innych okolicznościach mogłoby wydawać się komiczne, lecz teraz budzi jedynie niepokój, osadzający się na dnie żołądka i plączący myśli Anael.
- Dziękuję w imieniu swoim, jak i moich braci i sióstr- Emanuel wysuwa się przed szereg. Wyciąga rękę w geście pokoju. Gabe chwyta ją. I ciska Emanuelem w ścianę. Przytrzymuje go za gardło, nieznacznie unosząc. Korytarz zdążył już opustoszeć. Przerwa skończyła się. Dla większości uczniów, poza cheerleaderkami i drużyną koszykówki, którzy zajęci są sobą na boisku za szkołą, zajęcia lekcyjne skończyły się już tego dnia.
- Co ty wyprawiasz- krzyczy Ellias. Zastygł i nie jest w stanie wykonać żadnego ruchu.
- Racja, mogło mnie nieco ponieść- Gabe puszcza Emanuela, ale w jego głosie nie słychać przeprosin. Lustruje ich wzrokiem, w którym tańczą ogniki- Nazywam się Gabriel Herald- unosi ramiona, jak muzyk dziękujący publiczności po koncercie, oczekuje reakcji, nie doczekawszy się jej, poważnieje,jednak oczy nadal płoną- syn Barachiela, jednego z Widzących, waszego tak zwanego „brata" i jego żony śmiertelniczki- te ogniki w jego oczach to wściekłość- Prawdopodobnie ostatni potomek mojego imiennika, archanioła Gabriela, na ziemi.
Rozdział
- To niemożliwe- słychać cichy szept. To Haniel- przecież my też jesteśmy jego potomkami- głos jej drży, podobnie jak broda. Walczy z łzami, choć tak naprawdę nie wie, czemu cisną się jej tak uparcie do oczu.
- O nie, nie, nie- Gabriel zaczyna przemierzać powoli korytarz wszerz- Nie wiem, czyimi potomkami jesteście, ale na pewno nie Gabriela.
- Skąd możesz to wiedzieć- pyta buńczucznie Anael, choć nigdy w życiu nie czuła, że to co słyszy, jest równie prawdziwe.
Dziewczyna widzi moment zawahania. Gabrielem widać targają sprzeczne uczucia, ale nie ma on zamiaru im ulec. Ponownie przywołuje na twarz uśmiech, nie obejmuje on jednak oczu- Łatwo to rozpoznać po zachowaniu ludzi- przybiera ton wykładowcy- Ludzie zachowują się zupełnie inaczej, przy poszczególnych „potomkach"- ostatnie słowo wyraźnie akcentuje, ponownie krąży od ściany do ściany. Już nie mierzy ich wzrokiem. Spojrzenie ma skupione na czubkach swoich trampek- Chociażby ja- zatrzymuje się i przygląda każdemu z osobna- Ja przynoszę dobre wieści, ludzie to wyczuwają i dlatego traktują nas, potomków Gabriela, z szacunkiem. Ale jednocześnie jakoś nie mają ochoty specjalnie się integrować. Jestem jak samotny wilk, inni mnie słuchają, ale nie zapraszają na swoje imprezy, nie chcą w swoich paczkach- pociera dłońmi skronie- Chyba po prostu trochę boją się tego, co mogę dla nich przewidzieć- Kończy z gorzkim grymasem, kompletnie nie pasującym do jego, przystojnej twarzy.
- Ale przecież nas uczono inaczej- po policzku Haniel spływa pojedyncza łza, ale ona sama sprawia wrażenie bardziej pewnej siebie niż przez całe dotychczasowe życie- Wszyscy jesteśmy potomkami aniołów, jedynie patrząc na nasze skrzydła, można stwierdzić, czyimi. A w-w nnaszszej- głos dopiero teraz jej się załamuje, ale zaciska małe piąstki i kontynuuje- rodzinie wszyscy są Widzącymi, więc wszyscy pochodzą od Gabriela!- ostatnie zdanie krzyczy prosto w twarz Gabriela, choć musi zadzierać przy tym głowę przyozdobioną dwoma warkoczami i spinkami w sówki.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 29, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Klątwa skrzydełWhere stories live. Discover now