...

24 2 0
                                    


/Eren/
Spojrzałem na zimne promienie słońca zaczynające się kryć za wielkimi ostrymi górami. Na niebie można było dostrzec pierwsze zanikłe gwiazdy, jednak nie oświecały nieba tak jak zawsze. Nie czuło się od nich blasku. Poddały się razem z nami. Księżyca nikt nie dałby rady ujrzeć na tym szarawym niebie pokrytym mgłą. Nie dałby rady ujrzeć także szczęścia, nadziei i zwycięstwa. To niebo było lustrzanym odbiciem kilkuosobowej grupy zwiadowczej, która przegrała już ostatni raz. Każdy żywy członek był okaleczony, bez broni, bez tarczy. Los zabrał im resztki sił i nadziei. Oznaczył ich krwią, bliznami i bólem... Wgapieni w siebie w ciszy czekali na najgorsze. Ukryci w gruzach domów, w których kiedyś tętniło życie, chowali się przed śmiercią, która i tak ich złapie wcześniej czy później.
Bali się...po prostu się bali. Pod mundurem byli normalnymi ludźmi. Jedni płakali, drudzy bezruchu gapili się w podłogę, a jeszcze inni próbowali z uśmiechem się z tym pogodzić.

Okryłem się zielonym płaszczem pokrytym krwią, piachem i błotem, próbując odciąć się od zimnej tafli powietrza. Poczułem, jak dreszcz przeszywa moje ciało. Zmęczone oczy były jeziorem dla moich łez. Nikt już nie miał siły powstrzymać się od płaczu. Zrozumiałem co to jest bezsilność. Uczucie, kiedy twoje ciało jest bezwładne, a jedyne co chcesz zrobić to zasnąć i jak najdłużej się nie obudzić. Słyszałem nierówne oddechy moich kompanów. Niektóre były płytkie inne charczące, a jeszcze inne przepełnione jękami z bólu. Każdy łyk powietrza dodawał mi nadziei, że kiedyś stąd wyjdziemy i zdobędziemy nasze największe marzenie.
Wygramy z okrutnymi bestiami...
Wygramy!!!
Czy tak osłabiona armia ma jeszcze szanse wygrać? Każdy w to wątpił i słusznie. Najłatwiej byłoby się po prostu poddać. Mimo to my się nie poddaliśmy, walczyliśmy ciągle bez względu na ból, płacz i śmierć kryjąca się za każdym krokiem. My ciągle walczyliśmy i wygrywaliśmy za samym sobą. Podnosiliśmy się, nie odsunęliśmy się, nie uciekliśmy z pola walki, walczyliśmy w oko w oko ze okrutną śmiercią, pożerającą każdego. Mimo tego, że traciliśmy przyjaciół, rodziny, dobytek, nadzieje, zdrowie i szczęście to dalej walczyliśmy. Poczułem, jak łza ukuła mój policzek.
A teraz tak nagle się poddajemy... Wolimy umrzeć z głodu lub zjedzeni przez tytana zamiast wskoczyć mu samemu do paszczy. Nie chcę umierać nie walcząc. Nie po to nasi przyjaciele przelewali krew, abyśmy się w tej chwili poddali. Czułem się strasznie źle z tym faktem, chciałem wydrzeć się na całe gardło jednak moje ciało na to nie pozwalało. Drżałem próbując uspokoić swój oddech.
- Przegraliśmy...- zadrżałem dławiąc się przez łzy – Przegraliśmy samym sobą do cholery jasnej!!! – wrzasnąłem. Poczułem nieżywy wzrok wszystkich przyjaciół. Moje ręce zaczęły drżeć. Co ja zrobiłem... Chciałem zapaść się pod ziemię. Przeczesałem swoje tłuste włosy opatulone grudkami ziemi. Nie miałem już sił się uspokajać. Wybuchnąłem płaczem. Pragnąłem wziąć ostre jak tafla szkła ostrze i poczuć w nozdrzach zepsuty zapach krwi tytanów. Chciałem uwierzyć w największe kłamstwo, że to nie koniec, że damy radę. Wiedząc, że to nieprawda czułem jeszcze większą bezsilność w nogach. Mikasa spojrzała swym zatroskanym wzrokiem na moją czerwoną, mokrą zapłakaną twarz.
Nic nie mówiła, stała nadal wgapiona w moje łzy. Levi spoglądał na mnie z pogardą, jednak czułem od niego nutę zrozumienia. Co minutę jego wyraz twarzy łagodniał. Poczułem przypływ nadziei wreszcie wyjawiłem to co czułem przez te wszystkie dni porażki.
Stracone dni bez walki...

Kilka dni później, krew Erena Jaegera została przelana. Walcząc bez ostrza ani tarczy wbiegł na przód potężnego tytana. Zamieniając się w krwiożerczą bestię po raz ostatni, zabił całą gromadę potworów czyhającą w okolicy schronu drużyny zwiadowczej. Dzięki niemu armia mogła wydostać się ze schronu otoczonego bestiami i zacząć akcje odbicia muru Marii. Nikt nie dawał im szans, było to nie prawdopodobne, niesprawna broń, mała ilość żołnierzy, jednak oni się nie poddali. Mimo ofiar wywalczyli to co najważniejsze
Swój dom!! Swoją wolność!! Własnego siebie!!!
Do akcji odbudowy miasta włączyli się wszyscy, mężczyźni, kobiety, dzieci, starsi, schorowani, ciężarne. Każdy chciał odbudować swoje domostwo. Dzięki współpracy, ludzie w bardzo krótkim czasie wydźwignęli z ruin swoje domy i na nowo zaczęli życie. Upadłe miasto narodziło się z gruzów.


/Mikasa/
To dzięki Erenowi udało się tego dokonać, gdyby nie on, pewnie już nigdy nie udałoby się przezwyciężyć naszego strachu.
Tamtej nocy....stanął jak posąg, z drżącymi rękami, swoimi zielonymi oczami rozglądał się po niebie i tak nagle, w akcie szału, wybiegł z gruzów schronu i zamienił się w tytana, rozbłysło światło raniące moje oczy, przetarłam je i zauważyłam walkę bestii. Czułam gorący dym wydostający się z pysków i zwłok gigantów. Szukałam w tym zamieszaniu mojego przyjaciela. Poczułam wstrząs powalający mnie na ziemie.
Popatrzyłam w górę...to Eren!!!
Obezwładnił tytana, sam się okaleczając. Ocknęłam się ze łzami w oczach. Podbiegłam z bólem przeszywającym całe moje ciało, potykając się o własne nogi, by lepiej przyjrzeć się sytuacji. Ten tytan z brązowymi włosami, którego kochałam, swoimi groźnymi zębami rozrywał karki następnym bestią. Poczułam powiew ciepła otulającego moją zmrożoną twarz. Chciałam mu pomóc jednak wiedziałam, że nie dam rady. Byłam za bardzo okaleczona, aby walczyć. Po drugie nie mieliśmy żadnej sprawnej broni. Resztki gazu w sprzętach do manewrów nie pozwoliłyby polecieć tak daleko. Reszta drużyny, która była w stanie walczyć wzięła pozostałości gazu i ostatnie już tępe ostrza, by rozprawić się z bestiami. Wiedzieli, że nie dadzą rady wygrać ale chcieli walczyć. Łzy zaczęły lecieć mi po policzkach. Nie chciałam patrzeć na osobę, która walczy na śmierć i życie, a ja nie mogę jej pomóc. Patrzyłam na każdy ruch z dokładnością. Każdy jego ryk z bólu odczuwałam poprzez nieprzyjemny dreszcz przechodzącym przez moje ciało.
- Ereenn!!! -wydarłam się na całe gardło, gdy zauważałam jak tytan się słania i upada z wielkim hukiem robiąc wielki dym wokół siebie. Nie czując bólu pobiegłam w stronę dymu. Nie wiem co później się działo na polu walki. Najważniejszy był dla mnie Eren. Szukałam go wbiegając to w coraz mniej znane uliczki. Moje serce biło prawie wyskakując mi z klatki piersiowej. Biegłam nie zważając, że wokół mnie krążą tytany, które w każdej chwili mogą mnie zabić. Czułam, że za chwile nie dam rady, że moje ciało się podda, a ja upadnę i już nigdy nie stanę. Zaczęło kręcić mi się w głowie, a moje ruchy były nie skoordynowane. Nie wiem ile błądziłam ale znalazłam go...widziałam jego twarzyczkę, oczy miał zamknięte jakby spał...ze słodko rozchylonych ust leciała czerwona maź. Chciałam poczuć jego puls....chciałam jeszcze raz go usłyszeć...jeszcze raz spojrzeć w jego oczy....chciałam by to nie była prawda...błagam!!! EREN!!!!

Walczyliśmy razem....razem płakaliśmy....śmialiśmy się.....odczuwaliśmy strach i ból.....będę pamiętać o tobie...schowam Cię głęboko w moim sercu.....by nigdy już Cię nie zgubić....dodasz mi odwagi....i siły do walki....tak jak tego dnia....lecz pamiętaj....już nigdy oddemnie nie odchodź....

*************************
Witam!!
Mam nadzieje, że opowiadanie jest w miarę okey...
Czegoś mi w nim brakuję i może go jeszcze uzupełnię jednak na ten moment nie dam rady, gdyż zaczęły się wakacje, a ja wyjeżdżam :/
 
Życzę miłego czytania i bezpiecznych wakacji  ^^

Przegraliśmy...|Attack on Titan / OneShot/Where stories live. Discover now