Rozdział 1

26 1 0
                                    

Dziwnych wędrowców spotyka się na gościńcach południowego Meselerinu.

Ktoś z was – ktoś obyty w świecie, kto zwiedził Archipelag, Wschód lub inne równie egzotyczne miejsca – może prychnąć i wzruszyć ramionami. Północna część kraju rzeczywiście jest dość spokojna. Tam mieści się stolica, liczne miasta, jeszcze liczniejsze osady rolnicze, dobrze utrzymane drogi, na których roi się od kurierów. Miejscowi łowczy dbają o bezpieczeństwo i porządek, w razie czego pod ręką jest królewskie wojsko, druidzi strzegą świętych gai. Na południu gościńce są znacznie ciemniejsze, drzewa gęstsze i starsze. W największym gąszczu nocami śpiewają do księżyca wilkołaki. Niedaleko rośnie cicha i majestatyczna Żywa Ćwierć, z której nikt jeszcze nie powrócił. Czasami z gór schodzą dzikie, krwawe elfy, o ciałach przyozdobionych tatuażami i metalowymi kolczykami, by grabić i porywać.

Uwierzcie mi, wiem, co mówię. Pracuję tutaj, przy gościńcu, który biegnie z cywilizowanych terenów w niebezpieczne góry i hen, dalej, na południe. W niewielkiej gospodzie w równie małej osadzie, której mieszkańcy nigdy nie skalali się uczciwą pracą. Wędrowcy mówią o niej Zdzieroskórka, ponieważ cała populacja tego uroczego skupiska domów zarabia na życie, zdzierając skórę z podróżnych poprzez opróżnianie ich sakiewek. Słowem, poza gospodą, mamy tu handlarzy prowiantem i odzieniem, rzemieślników, dających się zakwalifikować jako „do naprawiania wszystkiego i wszystkiego bardzo prozaicznie", stajnie, w których można oddać zdrożonego konia i za niebotyczną sumę nabyć świeżego, a nawet obrotną wdowę, pobierającą od podróżnych opłatę za skorzystanie ze swojej studni. Pozostali, na zasadzie solidarności, w ogóle na podobny proceder nie pozwalają.

Pewnie sądzicie, że jestem dziwką? Cóż, poniekąd macie rację. Jestem dziewką służebną, co nie różni się aż tak bardzo od tej pierwszej profesji.

Podróżny, o którym chcę wam opowiedzieć, zawitał do gospody pewnego wiosennego wieczoru, po bardzo pięknym, słonecznym dniu. Wpuścił do wnętrza ciepły wiatr, niosący kurz z gościńca. Za nim próbował wepchnąć się przez drzwi smok o złoto-czarnych łuskach, na pierwszy rzut oka rzadkiej rasy. Widząc jak framuga zostaje porysowana jego łuskami, gospodarz – a jest to człowiek zażywny, chociaż dość tłusty, co zresztą sami widzicie – wyskoczył zza kontuaru i znalazł się przy gościu.

– Mamy w sąsiedztwie bardzo przyjemny lokal dla smoków, duże boksy, czysto, wspaniałe jedzenie...

– Tak, ale Devi woli spać ze mną – odrzekł gość.

Gospodarz tylko otworzył usta. W tym momencie smok przepchnął się wreszcie przez drzwi, zrzucając czarne, błyszczące pióra i zostawiając na podłodze podłużne ślady pazurów.

– Cóż... – Na ten widok gospodarz wyraźnie stracił wszelką ochotę do bycia przyjaznym. – Obawiam się, że to niemożliwe w tym lokalu... to znaczy, możliwe – zreflektował się. – Ale będzie kosztowało trzy złote monety za noc.

Tak bardzo był wstrząśnięty, że o mało nie przepuścił okazji do zarobku. Dobrze już wtedy znałam jego pazerność i uwierzcie mi – to się zdarza niezwykle rzadko.

Jednak nasz gość tylko parsknął jak koń.

– Wychodzimy, Devi – rzekł.

Widząc, jak smok ponownie przypuszcza szturm na jego drzwi, gospodarz zienił zdanie:

– Srebrny! Pół srebrnego!

W związku z tym gość sięgnął do sakiewki i wysypał jej zawartość na dłoń.

– Mam tylko dwanaście miedziaków – poinformował.

– Za to mogę dać kąt w głównej izbie – zaoferował się łaskawie gospodarz, słusznie przeczuwając, że kwota będzie wystarczająca, by ktoś ze Zdzieroskórki użyczył gościowi szopy.

Gospoda na skraju gościńcaWhere stories live. Discover now