Prolog

2 0 0
                                    


Ocknąłem się unieruchomiony, czułem, że jestem gdzieś przewożony, rytmiczny monotonny ruch prowadził mnie na wprost.
Czułem zapach zbliżony do tego co jest w szpitalach, zresztą byłem cały obolały więc nie wykluczałem mojego pobytu w tej placówce jednak w przypadku zrobienia sobie krzywdy unieruchamia się tylko głowę i kark, a nie wszystkie kończyny. No i na twarz nie zakłada się jakiejś płachty.

Po jakiś 15 sekundach zatrzymałem się, wtedy ktoś zdjął mi szmatę z głowy.
Na początku poraziło mnie jasne światło z jarzeniówki ponad moją głową, lecz po chwili mój wzrok się przyzwyczaił i ujrzałem poobdzierane z tynku ściany, strasznie szare kolory wszędzie wokół, widać było gołym okiem wszechobecny brud i niezachowania higieny.

Wtem zza moich pleców wyszedł mężczyzna w kitlu, rękawiczkach i maseczce jakiej używają dentyści. Choć mężczyzna nie posiadał jakiegoś wyjątkowego wyglądu (a przynajmniej wnosząc to po tym co mogłem zobaczyć) wydał mi się dość znajomy.

-Dobrze, a więc Witajcie moi drodzy-rzekł tajemniczy mężczyzna.

Nie rozglądałem się wcześniej, lecz kiedy ten facet zwrócił się w liczbie mnogiej dotarło do mnie, że mogą tu być też inni.
Przekręcając głowę w lewą a potem prawą stronę dostrzegłem, że znajdują się tu jeszcze 3 osoby a sam przy tym dość mocno potarłem sobie skórę na szyi.

-Aleś wyrywny! Poczekaj grzecznie na swoją kolejkę-powiedział do mnie tajemniczy Mężczyzna o niskim jak i przerażającym głosie.

Kątem oka zobaczyłem postać ubrana niczym pielęgniarka tyle, że oczywiście bardziej niż pielęgniarka brudną.
Z początku mężczyzna krzyczał jak i wyrywał się, lecz po chwili padł ni czym martwy

Nagle dotarło do mnie, że mogę umrzeć i całe życie przeleciało mi przed oczami, było dziwnie spokojne nawet pomijając kwestie tego co się tu właśnie dzieje.

Myśląc, że nic gorszego nie może mnie teraz spotkać zatkało mnie.
Oto właśnie zobaczyłem, że ową pielęgniarką jest moja własna matka, która właśnie zmierzała w moją stronę ze strzykawką.

-Mamo, Mamo to ja! Nie rób tego! Nie musisz! -Krzyczałem, lecz na nic się to nie zdawało mama nieprzerwanym chodem zmierzała w moim kierunku.
Pod nosem mruczała tylko coś w stylu "takie prawo, taka władza będzie tutaj porządek i praca" ponad to zdążyłem zauważyć, że jej oczy miały zwiększone i zaczerniałe źrenice a jej żyły były bardzo widoczne.

Podeszła do mnie po czym wstrzyknęła mi strzykawką coś przez co od razu zasnąłem.

Przebudziłem się, nie patrząc i nie ogarniając jeszcze do końca co się dzieje zerwałem się na równe nogi. Okazało się, że jestem we własnym pokoju

-Czyli to był pieprzony koszmar, wyglądał bardzo prawdziwie - ulżyło mi, gdyż to wszystko wyglądało bardzo realistycznie choć może bardziej poprawne byłoby stwierdzenie surrealistyczne.

WITAJ PRZYJACIELU, JEST WTOREK GODZINA 7:00, 6 WRZEŚEŃ 2255 ROKU.

Metaliczny głos mojego budzika nastawił mnie pozytywnie do dnia, przypominał mi o moim Ojcu, gdyż zanim zmarł w wypadku samochodowym należał do niego i sporo przy nim majsterkował, gdzie ja siedziałem obok i się przyglądałem z zaciekawieniem.

Spojrzałem w stronę swojego okna, gdzie ujrzałem piękną panoramę mojego miasta.

-Wersal jest piękny o tej porze roku- usłyszałem zza pleców od matki.
-Znowu miałeś koszmary? Pani doktor mówiła, że to powinno niedługo minąć

Viva la GouvernamentWhere stories live. Discover now