baby, it's cold outside

1.2K 136 274
                                    

Ania kochała śnieg. To co inni nazywali zwykłą śnieżynką, dla niej było maleńkim darem Pani Zimy. Małym arcydziełem, które wyszło spod jej smukłych palców. Mroźna dama obdarowywała świat niezliczoną ilością takich podarków, może dlatego zima była taka piękna...

Mimo to, teraz widok śniegu nie za bardzo ją cieszył. Wprawdzie wciąż był piękny i taki magiczny, jednak zdecydowanie, wolała go oglądać z okien na Zielonym Wzgórzu, a nie domu na framie Blythe'ów.

Był pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia, a Maryla posłała ją z ciastem dla Gilberta i państwa Lacroix. Miała tylko przejść się w to i z powrotem. Na właśnie nieszczęście, wdała się w pozornie krótką pogawędkę z Mary, która niedawno została mamą. Ania nie byłaby Anią, gdyby odmówiła wzięcia na ręce małej Delphine. A gdy tylko dostała małą, zaczęła rozpływać się nad perfekcją jej małych ślicznych paluszków, u równie ślicznych rączek, błyszczących ciemnych oczek i czarnych kręconych włosków.

- Och, bliźnięta pani Hammond, nie były w połowie tak piękne!

A czas płynął. W końcu Mary oznajmiła, że Delphine musi iść już spać, sama również udała się do łóżka. Bash postanowił nie zostawać w tyle.

Tylko Gilbert wciąż siedział na zielonej kanapie, niegdyś kupionej przez Johna Blythe'a. Wpatrywał się w zamyśleniu w ogień w kominku. Pomarańczowe ogniki tańczyły wesoło po zwęglonym już kawałku drewna, skwiercząc radośnir. Zamknał na moment oczy. Ogień zawsze kojarzył mi się z ciepłem, rodziną, miłością...

Przeniósł wzrok na stojącą tuż obok dziewczynę o płomiennych włosach i ognistym temperamencie. Ona również wpatrzona była w kominek. Gdy poczuła na sobie wzrok chłopaka, odchrząknęła cicho, jakby przywracając się do rzeczywistości.

- Gilbercie, chyba powinnam już iść...

- Aniu, nie żartuj. Spójrz za okno. Jest śnieżyca. Usiądź, poczekaj, aż przestanie padać - chłopak przesuną się na kanapie robiąc miejsce obok siebie.

- Gilbercie, było naprawdę miło. Jednak nie chciałabym nadużywać twojej gościnności - nie dawała za wygraną.

- Możesz nadużywać mojej gościnności ile tylko chcesz.

Dziewczyna odwróciła się, próbując ukryć uśmiech, który wywołany na jej twarzy tym komentarzem. Już miała zamiar pójść do przedpokoju, jednak brunet złapał ją za rękę, skutecznie jej to uniemożliwiając. Poczuła jak policzki się jej czerwienią ze złości. Znów pyszny chłopak pozwalał sobie na zbyt wiele. Czyżby za wcześnie wybaczyła mu nazwanie jej "marchewką"?

Wyszarpnęła swoją dłoń i tupiąc obcasikami swoich butów, udała się przedpokoju.

- Gilbercie - rzekła wyniośle, zadzierając podbródek - nie chciałabym przysparzać zmartwień Maryli. Jestem zmuszona już cię pożegnać. Do widzenia - już zakładała swój brązowy płaszczyk, jednak brunet wyjął go z jej drobnej rączki i powiesił z powrotem na wieszaku.

- Nie gniewaj się na mnie, Aniu - chłopak poprosił trochę pobłażliwym tonem, co nadało odrobinę czułości brzmieniu wypowiedzi, na którą nawet rudowłosa nie dała rady pozostać głucha. - Pozwól sobie wynagrodzić moją śmiałość filiżanką pysznej herbaty. Dobrze?

Dziewczyna, sama nie wiedząc czemu się zgodziła, pozwoliła usadzić się na kanapie przed kominkiem. Jednak po chwili zapragnęła zbliżyć się do źródła ciepła i usiadła na dywanie. Wciąż wpatrywała się w wesoło trzaskający ogień. Przyciągnęła kolana do piersi i położyła na nich swoją rudą główkę.

Tak zastał ją Gilbert wychodzący z kuchni z filiżanką herbaty w ręku. Po chwili wahania usiadł na podłodze obok dziewczyny i podał jej kubek.

baby, it's cold outsideWhere stories live. Discover now