×××

145 9 5
                                    

     Austin Friars Street była naprawdę długa i ani trochę kolorowa. W dodatku asfalt miał w sobie pełno dziur. Każdy kierowca, który był na tejże ulicy po raz pierwszy, przeklinał głośno, gdy jedno z kół pojazdu wpadało w jakąś nierówność i podskakiwało niemal radośnie. Pasażerowie samochodu wpadali w zgoła inny nastrój, pełen złości oraz strachu o dość drogie opony.

     Mieszkańcy Mullingar nie byli zbyt charakterystycznymi istotami; zwykli ludzie ze zwyczajnym życiem i jeszcze bardziej zwykłymi problemami. Czas biegł tu powoli, a brak wyjątkowych wydarzeń zwracających na siebie uwagę, wprowadzał monotonię. Czy miało się to zmienić w niedalekiej przyszłości? Tego nie wiedział nikt. Wszystkim żyło się tu dobrze, więc mieszkańcy nie zawracali sobie głowy takimi głupotami jak zmiana ich dotychczasowego stylu życia.

     Święta Bożego Narodzenia w Mullingar nie różniły się niczym od świąt w pozostałych miastach i krajach. Ważne dla ludzi stawały się oczywiście prezenty i dużo pysznego jedzenia; brak było w nich specjalnej głębi, zwłaszcza u dzieci.

     Tego roku zima wyraźnie opuściła na swojej mocy i pomimo niemalże końca grudnia, śniegu było jak na lekarstwo. Miejscowe dzieciaki całymi dniami snuły się po ulicach, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, natomiast dorośli z radością zacierali ręce. Odśnieżanie przestało być konieczne, więc zamiana tego czasu na wylegiwanie się w ciepłym łóżku, stała się rzeczą oczywistą.

     Jednak nie dane to było wszystkim. Wysoki, postawny mężczyzna przemierzał Austin Friars Street z nieco naburmuszoną miną, a tuż za nim prawie biegł, próbując nadążyć mały chłopiec z nosem niemal tak czerwonym z zimna jak znany wszystkim renifer.
- Rudolf, pospiesz się! Nie mamy całego dnia - odezwał się brunet, ciągnąc za rękę syna, który zapatrzył się na witrynę sklepu A Gorman Carpets.

     Chłopiec wytarł jedynie nos o wełnianą rękawiczkę i próbował dotrzymać kroku ojcu. Tak bardzo nie miał ochoty iść do lekarza w czas, kiedy jego koledzy mogli się beztrosko bawić, lecz mama stanowczo się uparła, iż wizyta musi się odbyć tego właśnie dnia. Mężczyzna również nie wydawał się być z tego faktu zadowolonym. Szedł, utrzymując szybkie tempo, by jak najszybciej mieć to z głowy.
— Tato? — odezwał się w pewnej chwili cichy głosik tuż za nim.

     Właśnie przechodzili obok uliczki prowadzącej do klubu tenisowego, w którym brunet grał w każdy sobotni poranek.
— O co chodzi, synu? — spytał z rezygnacją mężczyzna.

     Doskonale znał ten ton i już wiedział, że chłopak tak łatwo nie odpuści.
— Myślisz, że mógłbym być olimpijczykiem? — zadał pytanie, wpatrując się w prawy profil ojca.

     Brunet westchnął przeciągle. Naprawdę nie miał teraz ochoty na jakiekolwiek rozmowy. Marzył jedynie o krótkiej drzemce w wygodnym fotelu z dala od tego potwornie zimnego powietrza. Lewą ręką poprawił czapkę, która nasunęła się zbytnio na jego czoło.
— Jeśli o tym właśnie marzysz... — odpowiedział zdawkowo, nie zagłębiając się w ten temat.

     Chłopiec chciał jeszcze o coś zapytać, lecz ojciec natychmiast pociągnął go w stronę szarego budynku, górującego nad pozostałymi. Budowla miała cztery piętra, a na ścianie, znajdującej się od strony głównej ulicy, wisiały różne reklamy.

     Kiedy tylko brunet otworzył drzwi, wszedł wraz z synem do ciemnego korytarza. Przechodzień, będący po drugiej stronie Austin Friars Street popatrzył na tę krótką scenę. Na myśl przyszedł mu od razu straszny dom, połykający swoje ofiary. Jednak to skojarzenie znikło w odmętach jego umysłu niemal tak szybko jak się pojawiło.

     Kilka minut później, kiedy człowiek wchodził do pobliskiego jubilera, pomyślał jedynie o tym, iż ten korytarz był naprawdę ciemny.

Olimpijczyk na medal || One-Shot ✅Where stories live. Discover now