H like h a p p i n e s s

2.4K 157 9
                                    

Wszystko zaczęło się od szczęścia.
Bo chyba mógł się nazwać szczęśliwym człowiekiem.
Prawda?

______________________________

Podobno szczęście było tylko uczuciem wewnętrznej ekstazy, którą trudno zdefiniować konkretnymi słowami. Ktoś je kiedyś poczuł i nadał mu taką nazwę, nie wiedząc właściwie jak je określić, a ludzkość po prostu podążyła za tezą i tak właśnie istniało do dziś. Nadal nie dało się go dotknąć, zbadać jego struktury ani wyliczyć tak, by stworzyć z niego jakieś porcje, a jednak ze szczęścia całego świata i tak trzeba było wyznaczyć chociaż cząstkę dla każdego człowieka.

Jedni nie potrafili wykorzystać tego niezwykłego prezentu od losu; nic ich nigdy nie zadowalało, wciąż dążyli do niemożliwej do uzyskania, chorej wręcz satysfakcji, której osiągnięcie mogłoby dać im oczekiwane uczucie wewnętrznej radości.

Inni – pozornie widzieli je w rzeczach materialnych. Pieniądze szczęścia nie dają, jak to mówili, ale chyba nawet do tej pory nie każdy w to wierzy. Ludzie z wyższych sfer zadowalali się samochodem, nowym mieszkaniem albo niebotycznie drogą biżuterią z półek najlepszych jubilerów, jednak nie zdawali sobie sprawy, że apetyt na więcej istniał, istnieje i będzie istnieć do końca świata, a chciwość ludzka nigdy nie zostanie zaspokojona. Wydawali majątki, kąpali się w pieniądzach szukając szczęścia, którego przecież nie zaznają w rzeczach tak przyziemnych i banalnie prostych.
Ale upartemu nie przemówisz.

I był jeszcze on – James Buchanan Barnes. Dzieciak z wiecznie obdartymi kolanami, szczerbatym zgryzem i zielonymi szelkami na za dużych spodniach, które przez całe dzieciństwo zwiedziły więcej zakamarków niż pałętające się wszędzie myszy. Chłopiec żądny przygód, pragnący sprawiedliwości, pchający nos tam, gdzie działo się źle, a w dodatku uparciuch jakich mało na tym ich niewielkim skrawku ziemi.

Czerpał z życia całymi garściami, cieszył się z głupiego wypadu na lody z przyjacielem, by potem z szerokim uśmiechem siedzieć z nim na przeciwpożarowych schodach, obserwując tonący w wieczornej ciemności Brooklyn. Cieszył się, gdy widział pierwszy śnieg i już biegł, żeby, wciskając pospiesznie czapkę na zwichrzoną czuprynę, zacząć lepić pierwszego bałwana. Cieszył się, gdy znalazł pracę w dokach, chociaż miał wtedy zaledwie siedemnaście lat.

Cieszył się nawet wtedy, gdy musiał ratować tyłek Steve'a, bo matoł znowu wpakował się w jakieś bagno albo po prostu nie potrafił utrzymać języka za zębami, kiedy właśnie to należało zrobić.

Był naprawdę szczęśliwym człowiekiem, mimo, że żył w czasach wojny, o jedzenie nieraz trzeba było żebrać, a razem z trójką rodzeństwa żyli w trzypokojowym mieszkaniu kamienicy na zatłoczonej ulicy z obrzeży Brooklyn'u.

Może Bucky był idiotą, ewentualnie kimś myślącym samobójczo, ale szczęście czuł nawet, gdy po jednym spojrzeniu tego niegdyś chuderlawego blondyna zrozumiał, że tej misji może nie przeżyć. Dlaczego? Bo miał za kogo walczyć. Może nie za rodzinę, której większości już nie posiadał, jednak ojczyzna… ojczyznę swoją kochał, więc myśl, że coś jest w stanie w końcu ocalić ją od wyniszczającej wojny sama pchała go w wir walki.

Walki, którą potem przegrał w najgorszy możliwy sposób, mimo, że zapierał się rękami, nogami i silną wolą umysłu sierżanta Barnes'a, który zawsze pozostawał sobą.

A jednak dali mu radę.

Z ł a m a l i  go.

Pokruszyli jak szkło i rozsypując jego odłamki na podłodze, brutalnie je rozdeptali.

Wyrwali szczęście z silnych dłoni, wytargali resztki z jego chłopięcej duszy.
Patrzyli na łzy, na ból i śmiali się mu prosto w twarz.

Szczęście uciekło mu przez palce, a on nie miał dość siły, by znów przycisnąć je do piersi.

ᴀ ᴍᴀɴ ᴍᴀᴅᴇ ᴏꜰ ɢʟᴀꜱꜱ. ᵇᵘᶜᵏʸ ᵇᵃʳⁿᵉˢ Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt