LOVE CARD.

687 126 92
                                    

[TW / SCHOOL BULLYING ! ]


Denki zawsze dostawał walentynki w całkiem dużej ilości, a zwłaszcza w okresie nauki w gimnazjum, kiedy w ten jeden dzień wydawał mu się naprawdę najbardziej sympatycznym miejscem na całej kuli ziemskiej. Miał wrażenie, że na chwilę nie był tym klasowym błaznem, którego nikt nie lubi. Szedł po korytarzu, jakby był władcą całej szkoły, mógł rozkazywać każdej pojedynczej cegle wmurowanej w fundamenty budynku, a dodatkowo bratać się z wszystkimi osobami, jakie zobaczył. Przez dwa lata żył w tym głupim przeświadczeniu, że pośród tych śmiejących się z niego ludzi, jest kilka jednostek, które go lubią. Święto zakochanych stało się jednym z jego ulubionych momentów w ciągu roku szkolnego. Czekał na 14 lutego bardziej niż na swoje urodziny, które naprawdę uwielbiał celebrować. Wychodził z domu z szerokim uśmiechem, poczuciem przynależności i uściskiem mamy otulającym jak najgrubszy koc utkany z wełny zrozumienia i wsparcia. Trzymając zapakowane drugie śniadanie w rękach i resztki godności tuż przy sercu, wbiegał jak zwykle spóźniony, zbyt energicznie otwierał drzwi, ale skierowane na niego spojrzenia nie piekły. Były wręcz jak maść na poparzenia nagromadzone na jego wątłej posturze przez miesiące uczęszczania do placówki. Magiczny lek na mizerną samoocenę tuszowaną wyćwiczoną imitacją radością. Przez to wszystko był jeszcze żywszy, jeszcze usilniej wychodziła na wierzch jego gadatliwość, strzelał kolejne gafy przez źle dobrane słowa, a klasa miała jeszcze więcej materiału do kawałów na jego temat.

Dopiero w trzeciej klasie uświadomił sobie, że te wszystkie kartki nie były dla niego, mimo zapisanego „Kaminari Denki" na kopercie. Były dla Żartu. Żart ciągnął się za nim od przedszkola. Był jego rajem i piekłem,wybawicielem i czymś, co ciągnęło go wiecznie na dno. Żart patrzył, jak ten nadpobudliwy nastolatek ze słonymi łzami cieknącymi po piegowatych policzkach wraca do domu, jak jego skulone drobne ciało jest kopane przez inne dzieciaki na korytarzu podczas długiej przerwy, jak znajduje na swojej szafce z butami śmieci z kosza. Żart trzymał miskę z wodą, gdy Denki próbował doszorować swoje biurko z napisu „Zabij się" i „Zniknij". Żart był z nim, kiedy ojciec znowu na niego krzyczał i, kiedy później rzucał w wirze wściekłości podręcznikami po pokoju, a później patrzył z obrzydzeniem na swoją sylwetkę i czerwoną twarz w brudnym lustrze w ciasnej łazience. Żart czasem go ratował, najczęściej w niewygodnych sytuacjach, na spotkaniach u psychologa szkolnego, gdzie wpatrywali się w swoje oczy przez godzinę i znowu wychodził z ulotkami o niedopasowanej młodzieży. Ale najczęściej, Żart popychał go po prostu w przepaść. A Denki spadał, już tysięczny raz w otchłań zażenowania własną osobą i tego nie mógł już zamaskować pstryknięciem palcami, uroczym uśmiechem czy nerwowym rozmasowania karku. Czuł powoli, że jego najlepszy przyjaciel i najgorszy wróg wychodzą z jego głowy i szepczą mu do ucha najbardziej głupie pomysły, na które mógłby ktokolwiek wpaść, jak krzyknięcie kawału w środku lekcji czy wyrzucenia mleka przez okno na samochód dyrektora. Nie myślał wtedy, wyłączał się. Najzwyczajniej w świecie był idiotą, kretynem, baranim łbem i debilem. Inaczej już się nie nazywał.

Denki nie walczył z wianuszkiem toksycznych relacji czy nienawiścią ze strony swoich rówieśników, bo czuł się wyczerpany na samą myśl kolejnej bitwy, która i tak nie zmieniłaby ostatecznego wyniku wojny. Z czasem do grona jego znienawidzonych przyjaciół dołączyła Drwina, Agresja czy Brak Akceptacji. To oni byli nowymi autorami jego szkolnego życia, choć to on był domyślnym narratorem. Był jednak zbyt słaby, by dosięgnąć do przycisku resetu do ustawień fabrycznych.

Drwina była bliźniaczką Żartu, ale w przeciwieństwie do niego bywała dużo bardziej cyniczna, bezwzględna czy zwyczajnie wredna. Parszywie śmiała się z niego przy każdej okazji, potrafiła wręcz wymierzyć mu cios prosto w brzuch, byle zepsuć mu humor i pokazać, gdzie znajduje się jego miejsce. Była jednak przy tym na tyle czarująca, że potrafiła bez większego wysiłku wpełznąć w łaski dziewcząt z klasy Kaminariego i siać w ich grupie zamęt i chaos, jakiego do tej pory gimnazjum w tych rejonach nie doświadczyło. Obłędnie wykorzystywała do tego swój cięty język i zdolności manipulacyjne oraz do perfekcji opanowała sztukę tworzenia jak najbardziej bolesnych plotek, więc wystarczyło jej niecałe pół roku, aby Denkim brzydziły się przedstawicielki płci przeciwnej w każdej klasie z jego rocznika. Bycie z nim w parze podczas praktyk było jak kara śmierci za najgorsze grzechy skrywane przez dekady pod dywanem, a dotknięcie jego rzeczy jak eksplorowanie Czarnobyla zaraz po wybuchu bez żadnych zabezpieczeń. Drwina nie wydawała się być z tego powodu smutna, ba!, była z siebie dumna, chadzała jak królowa, obnażając kły spod półpełnych warg pokrytych, lepkim jak jej tony kłamstw, błyszczykiem. Na tym jednak nie zamierzała skończyć. Szyderstwa zaczęły przeciekać do grona pedagogicznego, stopniowo i bardzo ostrożnie nauczycieli zaczęli włączać się w to wszystko, jakby takie było ich powołanie. Każdego dnia kula śnieżna nabierała coraz większych rozmiarów, a Denki stał u podnóży góry sparaliżowany strachem i czekał z utęsknieniem na zderzenie.

LOVE CARD. denki kaminari ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz