Słońce

1.2K 94 32
                                    


— Jaka ona była?

Twoje malutkie palce wsuwają się w moją zimną dłoń. Przez moment próbuję udawać, że wcale nie usłyszałem pytania, jednak nie dajesz za wygraną. Powtarzasz słowa, zmuszając mnie, bym na ciebie spojrzał. Opuszczam wzrok i napotykam wielkie orzechowe oczy wpatrzone w moją osobę niczym w obrazek.

Wystarczy jedno twoje spojrzenie, bym zmiękł.

Zatrzymujemy się.

Rozglądam się, próbując zyskać na czasie.

Otaczają nas drzewa i idealnie przystrzyżona trawa, a między jej źdźbłami w letnim popołudniowym słońcu błyszczą białe, kamienne nagrobki.

W końcu kucam, by się z tobą zrównać. Patrzę prosto w twoje oczy, które tak cholernie przypominają mi kobietę, która była dla mnie wszystkim. Orzechowe, wielkie i okalane długimi rzęsami wpatrują się we mnie z dziecięcym zaciekawieniem.

Świat postanowił ze mnie zakpić, tworząc z ciebie małą kopię miłości mojego życia.

Przez sześć lat zastanawiałem się, czy to jest moja kara, za to wszystko, co jej zrobiłem?

Mam patrzeć na twoją buzię i za każdym razem cierpieć?

Unoszę dłoń i łapię koniec jednego z kucyków, oplatając go sobie wokół palca.

— Zadałaś złe pytanie, lwiątko.

— Złe? — Smutniejesz, a moje niegdyś lodowate serce, zatrzymuje się ze strachu, że zrobiłem coś nie tak.

Jesteś jak nieodkryta księga, którą poznaję każdego dnia i uczę się jej wciąż na nowo.

— Powinnaś spytać, kim była — mówię szybko, mając nadzieję, że przegonię smutek z twoich oczu.

Udaje się. Dziecięcą buzię rozpromienia uśmiech.

— Kim była? — pytasz, wcale nie zauważając zmiany w moim zachowaniu.

Wstaję i znów łapię tę małą dłoń w swoje zimne palce. Ruszamy. Wiem, że na mnie patrzysz i tylko czekasz na to, co powiem. Już tyle razy odpowiadałem na te pytania, a ty nadal chcesz tego wszystkiego słuchać.

Nie powinno mnie to wcale dziwić.

Jesteś tak samo ciekawa świata, informacji i wszystkiego, co cię otacza, jak twoja mama.

Zastanawiam się, ile cech jeszcze po niej odziedziczyłaś.

Ciągle czekasz na moje słowa, a ja uparcie milczę.

Wybacz, skarbie, ale każde wspomnienie kobiety, która sprowadziła cię na ten świat, jest dla mnie, jak sztylet wbity w serce.

Kiedy w końcu przestanie to tak cholernie boleć?

Chrząkam, próbując zebrać w sobie dość sił, by brzmieć normalnie.

— Była najmądrzejszą, najcudowniejszą i najodważniejszą czarownicą na świecie. — Mam nadzieję, że to zaspokoi twoją dziecięcą ciekawość. Zaciskasz mocniej palce na mojej dłoni, a moje gardło boleśnie wysycha.

Mrugam szybko, próbując przegonić łzy.

Przecież nie mogę pokazać ci, jaki jestem cholernie słaby!

— Naprawdę ją kochałeś — mówisz, a raczej stwierdzasz. Teraz jestem pewien, że jesteś moim prywatnym nemezis. Przecież sześcioletnie dziecko nie może być aż tak inteligentne!

Zatrzymujesz nas. Nigdy nie zrozumiem, skąd bierze się tyle siły, w tak małym ciele.

— Tato? — szepczesz i ciągniesz moją dłoń w dół, bym znów na ciebie spojrzał. Ulegam. Wpatrujesz się we mnie wyczekująco. Chcesz, bym potwierdził to, co sama dobrze wiesz.

— Kochałem całym sobą i nigdy nie przestałem — mówię w końcu.

Który to już raz przez te sześć lat?

Oplatasz moje palce obydwiema dłońmi i przytulasz do swojej twarzy.

Pocieszasz mnie.

Za każdym razem robisz to tak samo, a ja za każdym razem rozlatuję się na kawałki.

Przyciągam twoje drobne ciało do siebie. Nawet przez płaszcz czuję buchające od ciebie ciepło.

Kiedyś ci powiem.

Powiem, że to ty trzymałaś mnie w całości.

To właśnie dzięki tobie, nie staczam się na dno i dzięki tobie mam po co żyć.

Nie wiem, ile tak trwamy, pogrążeni w bolesnej ciszy, gdy w końcu czuję delikatne wibracje w kieszeni. Nie muszę zerkać na ekran telefonu, by wiedzieć, co jest zawarte w wiadomości.

— Lwiątko, wujek czeka pod bramą. Trafisz?

Przytakujesz i z lekkim ociąganiem odsuwasz się od moich nóg. Nie widzę w twoich oczach smutku, który gościł kilka minut temu. Kucam, a ty od razu zostawiasz mokry ślad pocałunku na moim policzku, chropowatym od dwudniowego zarostu.

— Będę tęsknić, tato.

— Ja też, ale przecież jutro się zobaczymy - odpowiadam szybko, unosząc jedną brew do góry. Wybuchasz śmiechem. Zawsze cię bawi, gdy tak robię. Cieszę się, że udało mi się przegonić smutek z twoich pięknych oczu.

Znów przyciągam to niesamowicie kruche ciałko do siebie i otulam ramionami.

Chciałbym cię nimi ochronić przed całym złem tego świata.

Jednak, gdy ostatni raz chciałem osłonić kogoś, kogo kochałem, zawiodły.

Zawiodły, sprawiając, że stałem się złamanym człowiekiem.

Stałem się cieniem samego siebie.

Odsuwasz się ode mnie z lekkim zniecierpliwieniem, jednak na twojej buzi nadal gości dziecięca szczera radość. Jeszcze raz szybko mnie całujesz i ruszasz biegiem w stronę bramy cmentarza.

Wstaję i osłaniam oczy przed promieniami zachodzącego słońca. Od razu zauważam, dobrze mi znaną wysoką, szczupłą sylwetkę mężczyzny. W jego postawie widzę to samo, co w sobie.

Ból i całkowite załamanie.

Kiwa głową, jakby wiedział, że na niego patrzę.

Rozumiemy się bez słów, już na zawsze połączeni tamtą tragiczną nocą.

Odwzajemniam krótki gest, wciskając dłonie w kieszenie czarnego płaszcza i patrzę, jak mała istota podskakuje, by wpaść wprost w ramiona Alexandra.

Za każdym razem boli, jednak jest do wytrzymania.

On i ja byliśmy jej rodziną.

Obaj kochaliśmy jej matkę.

Dla nas obu, mała gryfońska szlama była całym naszym życiem.

Jednak teraz naszym słońcem była Jane Hermiona Malfoy.

Sun / Miniaturka DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz