Kiedy bledną gwiazdy...

31 4 6
                                    




Rok po wojnie 09.05.1946 r.
Na nocnym niebie zajaśniał księżyc w pełni, oświetlając Ziemię. Jego delikatny blask emanował spokojem. Wokół niego rozciągały się czarne przestworza wszechświata, mroczny nieboskłon upstrzony gwiazdami - najbardziej tajemniczymi istotami nocy. Wysłannik księżyca, wiatr północny Sakres, krążył po świecie. Zawsze, gdy wlatywał do któregoś domu, na niebie zapalała się nowa gwiazda, a z Ziemi odchodził człowiek. Sakres był śmiercią naturalną, natomiast jego brat, Somnus, wiatr południowy, wysłannik Słońca, był śmiercią przedwczesną. Gdy na Ziemi człowiek dopuszczał się zbrodni niewybaczalnej, Somnus odbierał mu życie, a na dziennym nieboskłonie pojawiała się chmura.
Tej nocy Sakres zawędrował do Polski. Podczas wojny był zmuszony do zabrania na nieboskłon miliony rodaków tego kraju. Jego brat bawił się jeszcze lepiej - na wojnie ludzie nieustannie się zabijali, więc Somnus miał co robić. Sakres szybował nad uśpioną Polska. Pomimo, iż minął rok od zakończenia krwawych bitew, kraj wciąż był zniszczony, ponury i przygnębiający. Stworzenie wszystkiego na nowo zajmie jeszcze wiele lat, pomyślał wiatr. Latał tak po całym państwie, poczynając od przemysłowych państw nadbałtyckich, poprzez senną Warszawę, aż trafił do urokliwego miasteczka położonego gdzieś wysoko w górach przy granicy z Czechosłowacją. Zauroczył si jego magiczną, nocną aurą, gdy nagle usłyszał...

Sakres zatrzymał się. Z dołu dochodził go płacz. Przenikliwy, smutny szloch. Spojrzał na małe domki pod sobą, lecz w żadnym nie paliło się światło. Zaczął dokładnie przeczesywać wzrokiem okolicę i wtedy ją ujrzał. Przy fontannie, pośrodku niewielkiego dziedzińca, leżała dziewczyna. Sakres podleciał do niej. Nie mogła go widzieć, lecz wzdrygnęła się czując mroźny podmuch wiatru. Jej długie, brązowe włosy zawirowały, odsłaniając bladą, wychudzoną twarz. Na jej różanych policzkach zamarzły łzy. Sakres przyjrzał się jej ze smutkiem i ogrzał ciepłym powietrzem.
- Powiedz mi kim jesteś - wyszeptał.
Czar jego słów otworzył oczy zmęczonej, młodej kobiety, które rozbłysły gorącym ogniem - znakiem Sakresa. Potężny wicher omiótł dziedziniec uśpionego polskiego miasteczka Czarnowa, po czym nastała cisza. Z ust dziewczyny wydobyła się para, po czym zaczęła mówić.
- Nazywam się Aurora Podfigurna, mam siedemnaście lat, a dzisiejszej nocy zamordowano moją matkę, jedyną bliską istotę, która mi była dana.
Po tych słowach Aurora zamknęła oczy, a jej głowa bezwładnie opadła. Skoro nie ja zabrałem jej matkę, pomyślał Sakres, musiał to zrobić Somnus. Czyżby owa kobieta była zbrodniarką?
- Opowiedz mi o swojej matce - nakazał, posyłając kolejny czar.
- To była wspaniała kobieta. Zabili ją naziści.
Więcej najwyraźniej nie mogła powiedzieć. Upadła na zimny bruk, niby szmaciana lalka porzucona przez marionetkarza. Sakres miał mieszane uczucia. Nie wiedział co począć. Z jednej strony był śmiercią, nie miał uczuć, powinien po prostu poczekać chwilę, aż dziewczyna wyzionie ducha, czy to z z zimna, czy z rozpaczy. Z drugiej strony, na jej widok poczuł coś, czego jeszcze nigdy nie czuł - współczucie. Jej głos drżał od melancholii, gdy mówiła. Pomimo, iż była umierająca, czuł w niej wyraźnie natłok emocji, cudowne życie, które zostało zniszczone przez złych ludzi. Ale złymi ludźmi zajmował się Somnus. A Aurora była dobra, łagodna, niewinna. Sakres od zawsze był dość łagodny i wrażliwy, lecz jeszcze nigdy nie czuł cierpienia człowieka tak mocno. Podjął decyzję. Nie uśmierci Aurory tutaj, nie w taki sposób. Ona zasługuje na więcej. Nie mógł niestety dać jej żyć, pomimo wszystko był śmiercią. Jednakże uznał, że ktoś taki jak ona, powinien umrzeć godnie.
- Oszukałaś śmierć - zaśmiał się.

Sakres uniósł bezwładne, delikatne ciało Aurory i poleciał z nią na południe. Gdyby któremuś z mieszkańców Czarnowa zachciało się nagle pooglądać gwiazdy po pierwszej w nocy, zobaczyłby lekkie ciało szybujące gdzieś w kierunku dzikich bieszczadzkich borów. Jednakże ludzie ci nie zawracali sobie głowy gwiazdami, nie rozprawiali o nich, nie marzyli by ich sięgnąć. Ich umysły po wojnie stały się przestraszone, ograniczone. Marzenia traktowali jako coś dziecinnego. Włączył się w nich instynkt przetrwania - cudem przeżyli zagładę. Cóż, i tak każdy z nich skończy z wiatrem...Tymczasem Sakres wylądował ze swą Oszustką Śmierci pośrodku zarośniętej polany, wokół której rozpościerały się jak okiem sięgnąć, potężne drzewa. Nowe drzewo wyrastało w lesie, gdy ten, kto umarł, żył wyjątkowo szlachetnie i uczciwie. Niestety, na Ziemi lasów jest coraz mniej.
- Obudź się - nakazał wiatr Aurorze.
Ta powoli wstała, lecz dalej nie była zdolna do samowolnego poruszania się czy mówienia. Stał tylko nieprzytomnie za pomocą czaru Sakresa. Oczy miała zamknięte. Wiatr uniósł kwiat rumianku z trawy i podał dziewczynie do ust. Chwilowo mógł pomóc jej utrzymać się przy życiu, jednak to od jej woli życia zależy czy będzie mogła zobaczyć...

- Co się dzieje?! - krzyknęła Aurora po nagłym odzyskaniu świadomości przez zaczarowany kwiat.
To zabawne pytanie zwykle zadają ludzie po przebudzeniu się z szoku.
- Gdzie jestem?! Kto...? - w głowie dziewczyny ukazała się wizja porwania.
- Jak ją uspokoić? - zastanawiał się na głos Sakres, stojący obok, idealnie wtapiając się w tło.
Wtem spojrzała w miejsce gdzie stał. A raczej wprost na niego. Widziała wiatr. Widziała śmierć. Czy to nie dziwne?
- Aaaa! - ten krzyk był do przewidzenia. Jak inaczej ma rozpocząć rozmowę porwana kobieta z przeźroczystym mężczyzną w środku nocy na polanie? - Kim jesteś? Odejdź!
- Ja...spokojnie. - Pan Śmierć Naturalna poczuł się zhańbiony. Właśnie uratował tej niewdzięcznicy życie (no, może nie do końca życie), a ona tak go traktuje? Mógłby ją zdmuchnąć z Ziemi tu i teraz, była na jego siłach, nie miała już życia. A jednak tego nie zrobił. Dlaczego? Ponieważ w naturze występuje taki niezrozumiany związek chemiczny zwany mił... ale o tym żadne z nich jeszcze nie wiedziało. Za to Aurora podniosła wielką gałąź, wycelowała ją w swojego wybawiciela i groźnie spojrzała swymi błękitnymi oczyma w jego czarne.
- Mów coś za jeden, jeśli ci życie miłe.
- Nazywam się Sakres, wysłannik księżyca, wiatr północny, zwiastownik śmierci naturalnej.I jakby na dowód tych słów jego ciało zapłonęło ogniem, a aura która od niego emanowała przyprawiała o dreszcze.
- A ty jesteś Aurora Podfigurna, jedyna osoba nad którą się zlitowałem. Widzisz mnie, prawda?
- T-tak. - wyjąkała niepewnie.
- W jakiej postaci? Jak wyglądam dla ludzi?
- Jesteś bardzo blady, wręcz przeźroczysty. Wysoki. Ciemne oczy i czarne włosy.
- Intrygujące...
- Ale co my tu robimy? Nie masz wobec mnie złych zamiarów? - Aurora odsunęła się o kilka kroków.
- Nie, nie bój się! Wszystko w porządku. Chciałem tylko...leciałem nad i zobaczyłem...płakałaś po matce i...
Twarz dziewczyny zmieniła wyraz.
- Tak, moja matka nie żyje. Zabili ją naziści. Torturowali. Słyszałam jej krzyki z bunkru pod domem. Zamknęła mnie w nim, poświęciła za mnie swe życie. Gdy udało mi się wyjść, zobaczyłam, że ona...
Aurora zaczęła płakać. Upadła na trawę i skryła twarz w dłoniach, trzęsąc się. Sakres wiedział, że nie powinien jej współczuć, a co dopiero przytulać. Jednakże to było silniejsze od niego. Jedno spojrzenie na tą delikatną twarz, cierpiącą z powodu straty, z powodu wojny wystarczyło, by otoczył ją ramieniem zapewniając ciepło i spokój. Tak to już jest z nami - ludźmi, że przytulanie daje nam poczucie bezpieczeństwa. Lecz czy Aurora i Sakres byli ludźmi? On - Wiatr, Pan Śmierci. Ona - dusza ożywiona za pomocą miłości. Cóż mogę powiedzieć, jeśli nie stwierdzić, iż miłość to miłość. W każdym przypadku ta prawdziwa wygląda tak samo. Ciepło wypełniające od środka, głębokie emocje, szczęście. Aurorze udało się uspokoić. Powróciła do swej historii.
- Gdy zobaczyłam co się stało z mamą, jej ciało rozstrzelane, wszędzie krew, postradałam zmysły. Wpadłam w rozpacz i... postanowiłam się zabić. Wyszłam w mrok nocy, próbowałam się utopić w lodowatej wodzie fontanny, chciałam zamarznąć, zniknąć, skończyć to cierpienie. Dziękuję, że mnie uratowałeś, dałeś drugą szansę. Nie wiem, czy na nią zasługuję. Lecz nie bierz mnie za niewdzięczną, ale nadal nie rozumiem. Pozwoliłeś mi przeżyć, pomimo, że powinnam umrzeć.
Sakres tylko siedział ze spuszczona głową, ze smutkiem słuchał historii Aurory, melancholijnie wpatrując się w źdźbła polnych kwiatów oświetlonych łuną księżyca. Księżyc przysłuchiwał się wszystkiemu z góry, pogrążony w milczeniu. Żal mu było syna i jego towarzyszki. I tego, co nieuniknione, co musiało nastąpić.Pan Śmierci, Sakres wziął głęboki oddech.
- Ty nie żyjesz, Auroro. - te słowa, wypowiedziane wśród nocnej ciszy zabrzmiały złowieszczo. On musiał doprowadzić to do końca. - Twoje zamarznięte ciało zostało pod fontanną. Jesteś tutaj tylko swoją duszą, ożywioną przeze mnie. Nie powinienem był tego robić, ale nie chciałem cię tam zostawić. Jesteś wyjątkowa. Niestety jeszcze dzisiejszej nocy musisz odejść, ale dla ciebie przygotuję śmierć w cudowny sposób.
W oczu obojga zalśniły kryształowe łzy, gdy posłali sobie łagodne uśmiechy. Jakkolwiek dziwnie zabrzmiały słowa wypowiedziane przez Sakresa, były one pełne żalu i miłości. Było to jego wyznanie. Również Aurora o tym wiedziała.

Siedzieli tak jeszcze chwilę, chłonąc w noc. Aurora próbując pogodzić się z perspektywą zniknięcia, a Sakres z jej odejściem.
- To miejsce do którego chcę cię zabrać - zaczął spokojnym głosem. - To leśniczówka. Znajduje się w tym lesie. Ludzie nie mają tutaj dostępu, to Las Duchów. Każde z drzew to dusza uczciwego człowieka. Dziś, jak widzisz, jest tu spokojnie, wszystkie duchy zabrały się w leśniczówce, by świętować Noc Duchów. Może widzisz, że gwiazdy na niebie zbladły, a i żadne chmury nie suną leniwie? To dusze ludzi zeszły tutaj, by się zabawić.
- A więc my, ludzie, po śmierci zostajemy...- Niemiłosierni i podli - zimnymi obłokami, miłosierni - gwiazdami, szlachetni i uczciwi - drzewami.
- Myślę, że zostanę gwiazdą.
- Czas iść, zaczyna zbliżać się świt. Wraz ze wschodem słońca, dusze powracają na niebo lub do pni drzew.
Śmierć i dziewczyna wstali, wzięli się pod ramię i skierowali się w głąb lasu, z którego dochodziły stłumione odgłosy biesiady.

Dochodzili coraz bliżej do leśniczówki, o czym świadczyły głośne wybuchy śmiechu, brzmiące specyficznie pośród mroku drzew. Po przejściu jeszcze paru kroków, zza drzew ujrzeli blade światło. Wtem Aurora zatrzymała się.
- Sakresie, czy tam... czy będzie tam moja matka? - jej głos był pełen nadziei.
- Tak, widzisz, właśnie dlatego tam cię zabieram. Chcę, żebyś zobaczyła się z nią.
- Och, to cudownie! A czy ty...
- Chodźmy. - przerwał Aurorze, ciągnąc ją za rękę. - Jeśli nie zdążysz przejść z duchami, zamienisz się w proch. Nagiąłem twoją śmierć już wystarczająco.
Do leśniczówki dotarli już w milczeniu. W końcu ukazała się im. Stała pośrodku niewielkiej polany, gęsto otoczona świerkami. Nie przypominała nawiedzonego domu, którego można by się spodziewać jako miejsca schadzki duchów. Nie, była ona najzwyklejszą leśniczówką, taką, w której leśniczy wraz ze swą rodziną wieczorem ogrzewa się przy kominku. Jednak za oknami nie tlił się blask ognia, a ludzie. Stali tam ludzie, tyle, że niewyraźni, jakby rozmyci. Skupili się ciasno za szybami, by z ciekawością przyjrzeć się nowym przybyszom. Sakres patrzył na nich z kamienną twarzą, jego oczy zaszły mgłą, a on sam, spoglądając na poszczególne twarze przypominał sobie ich śmierć. Momenty, kiedy wyciągał duszę z ciała, a oni, w ostatnim momencie życia spoglądali na niego ze smutkiem i niemym pytaniem: "Dlaczego już muszę odejść?". Aurora mocniej ścisnęła dłoń Sakresa. Wypatrywała wśród duchów matki, lecz postaci za oknami zlały się w jedną całość, a ona nigdzie nie mogła dojrzeć znajomej, ukochanej twarzy. Wszystko zamarło w głuchej ciszy. Duchy nie śmiały wracać do zabawy, gdy sam Pan Śmierci zaszedł pod ich próg. Aurora również przywarła do ziemi. Teraz, gdy tu doszła, miała ochotę uciec z Sakresem daleko stąd. Z drugiej strony czuła, że jej ukochana matka tutaj jest.
Tylko dlaczego się nie pokazywała? Wiatr delikatnie pociągnął dziewczynę za rękę.- Auroro, powinniśmy...Przerwało mu głośne, przeciągłe skrzypnięcie otwieranych drzwi. Na progu, w świetle pierwszych, bladych promieni słońca stanęła Klara Podfigurna. I wtedy Sakres sobie przypomniał. Dokładnie ujrzał moment, kiedy przyszedł po tę kobietę. Mijał wtedy nazistów wychodzących z domu, w którym zabili niewinną kobietę, za jej pochodzenie. Już Somnus się nimi zajmie, pomyślał wtedy. I wziął Klarę do gwiazd. Stała teraz na schodach w poszarzałej sukience, z lekkim uśmiechem na poznaczonej zmarszczkami twarzy.- Witaj, córeczko.Te dwa słowa padły z jej ust, wypełniając żarem serce Aurory. Ich oczy, pomimo, iż zamglone przez śmierć, rozbłysły ognikami. Aurora pociągnęła za sobą Sakresa i zaczęła biec do matki, lecz po kilku krokach zatrzymała się. Sakres nie ruszał się z miejsca, tylko ze spuszczoną głową wyszeptał.
- Nie mogę tam wejść. Powinnaś już iść, zaraz wzejdzie słońce. W środku zamienisz się w ducha i razem z matką pójdziecie do gwiazd. Ciesz się nowym istnieniem. Ja muszę już...rozumiesz...iść.
Wyciągnął swoją zimną dłoń z jej rozgrzanej i cofnął się, lecz Aurora chwyciła go powtórnie.
- Sakresie! Dlaczego... - w oczach dziewczyny pojawiły się łzy. Również on ubolewał.- Moja droga, jestem śmiercią. Nie powinienem przywiązywać się do ludzi, nie mogę. Kocham cię, Auroro, a to jedyny sposób byś była szczęśliwa. Musisz odejść z matką.
Aurora doskonale to rozumiała, wiedziała, że jeśli zostanie z ukochanym, już za moment zamieni się w proch.
- Czy już nigdy cię nie zobaczę? - po jej bladych policzkach spływały diamentowe krople łez.- Oczekuję cię w tym samym miejscu, tutaj, za rok, w Noc Duchów w leśniczówce. To jedyny dzień, kiedy będziemy mogli się zobaczyć. - Sakres próbował się uśmiechnąć, lecz mięśnie twarzy odmówiły mu posłuszeństwa. Słońce wschodziło coraz wyżej. - Już czas na śmierć, najdroższa. Do zobaczenia za rok.- Żegnaj, Sakresie.Usta Pana Śmierci i Aurory złączyły się w pocałunku. Wydawało się, iż cały świat wstrzymał oddech na ten moment. Istnieli tylko oni i niezrozumiana miłość, która złączyła samą śmierć ze śmiertelniczką.
Wokół Aurory zaszalał wiatr, pozostawiając w jej sercu głębokie uczucie, a gdy otworzyła oczy, była już sama. Obróciła się. Stała za nią Klara ze łzami wzruszenia w oczach.
Matka i córka, ramię w ramię, zaczęły oddalać się w stronę gwiazd.


                          Za cudowną miniaturkę dziękuję Luniatyk                                                                


You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 03, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Kiedy bledną gwiazdy...Where stories live. Discover now