Uśmiech

2.8K 170 34
                                    

Cześć czytelniku.

Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś opublikuję historię związaną z tą parą. Kiedy zaczynałam pisać bloga o tej tematyce w 2013 roku, miałam 16 lat i sądziłam, że będzie to krótka przygoda. Zostałam na lata, aż w 2017 zamilkłam, przestałam pisać.

Dziś, w roku 2020, mam 23 lata, próbuję ogarnąć dorosłość. Wykonuję wolny zawód. Pandemia sprawiła, że przebywam w domu dłużej, niż bym tego chciała. Po trzech latach pisarskiej posuchy usiadłam do komputera i zaczęłam pisać. Mechanizm z początku wydawał się zardzewiały i sądziłam, że tekst nadaje się tylko do kosza. Ale zawzięłam się i udało mi się skończyć. Być może to pożegnanie z tego rodzaju opowiadaniami, ale postanowiłam się tym z Wami podzielić. Mimo upływu lat wciąż czuję to samo zdenerwowanie, co przed każdą publikacją. Mam nadzieję, że choć kilka osób odnajdzie w tym tekście radość.

Wciąż można mnie spotkać na blogu - https://bezdefinicji.blogspot.com/

Tekst betowała przezdolna peteetunia. Dziękuję!

Edge

*

Za brudnymi oknami Wielkiej Sali wstawał dzień. Promienie słońca wpadały do środka, rozganiały ciemność i kurz, padały na chaotyczny tłum. Bitwa się skończyła. Opatrywano rannych, wynoszono ciała poległych do komnat w pobliżu. Rodziny odnajdywały bliskich. Ściskano dłonie, wylewano łzy.

Mimo zmęczenia, zauważyłem moment, w którym spotkały się spojrzenia mojego ojca i Pottera. Patrzyli na siebie przez chwilę i, choć żadne z nich nie wypowiedziało słowa, ojciec w końcu skinął głową. Pierwszy raz zobaczyłem w jego twarzy odbicie litości, bo właśnie ona sprawiła, że pozwolono nam zostać i nie wywleczono na dziedziniec Hogwartu, jak pozostałych.

Tak szybko, jak się pojawił, Potter zniknął wśród rozochoconego wygraną tłumu. Zostaliśmy sami. Matka mocno zacisnęła dłoń na moim ramieniu, jakby nie zamierzała już nigdy puścić. Ten lekki, ciepły ból pozwalał mi się skupić. Widziałem wyraźnie spojrzenia innych, ukradkowe, często wrogie, ale nikt nie podchodził, nikt nie wymierzał sprawiedliwości, która, jako wygranej stronie, im się należała.

Kiedy Hermiona Granger pojawiła się w zasięgu wzroku, miałem wrażenie, że przebija się ku nam przez ścianę ludzi. W pokrwawionych, sinych dłoniach niosła dwa wyszczerbione kubki. Wyciągnęła je ku nam bez słowa. Ku mojemu zaskoczeniu, pierwszy ruch wykonał ojciec i choć ten gest wydawał mi się niemożliwy, drżącą jak nigdy przedtem dłonią objął kubek. Twarz Granger była pusta, bez śladu emocji, gdy przysunęła drugi kubek w stronę mojej matki. I wtedy to się stało, gdy matka puściła moje ramię i obiema dłońmi chwyciła naczynie. Granger uśmiechnęła się do niej, lekko, pocieszająco. Zastanawiałem się jeszcze długo po jej odejściu, jak zdobyła się na taki gest.

*

Wiedziałem, że na przebaczenie należy zapracować. Wiedziałem od pierwszego dnia wolności, gdy wypuszczono mnie z budynku Ministerstwa Magii z różdżką w dłoni. W chwilach takich jak ta przypominałem sobie o ojcu. To on wziął na siebie odpowiedzialność za przewinienia naszej rodziny i, choć próbowałem zaprzeczać, ten wyrok był sprawiedliwy. To on podejmował decyzje, od których nie było odwołania. Chociaż towarzyszył mu naturalny strach o własny los, przyjął karę za czyny, których dopuścił się świadomie.

Moja matka, kierowana troską o mnie, okłamała samego Voldemorta, doprowadziła do tego, że Potter zyskał przewagę podczas wojny. Desperacja popchnęła ją ku odwadze, którą doceniono.

Mnie potraktowano ulgowo. Z zeznań Pottera na moją korzyść zapamiętałem jedno zdanie. Na wolności jest szansa na odkupienie, w Azkabanie jest tylko szansa na zło. Choć przez wszystkie lata młodości nie zgadzałem się z Potterem w żadnej, nawet najbardziej przyziemnej, kwestii, tym razem wraz z jego słowami spłynęło na mnie zrozumienie. Chciałem odkupienia, chciałem drugiej szansy, nawet, jeśli oznaczała ból. Ból oznaczał życie i to on, od czasu bitwy aż do końca, pozwalał mi się skupić i pomagał mi przeżyć.

UśmiechOù les histoires vivent. Découvrez maintenant