Prolog

521 30 77
                                    

Jak to wszystko się zaczęło, lub, w rzeczywistości, jak to wszystko się rozwinęło. 

Harry pamięta poprzednią noc jak przez mgłę, chociaż nie wypił ani kropli alkoholu. Niewyraźne wspomnienia jednak nie powstrzymują go od podjęcia działania, decyzji, której był pewien już wiele godzin wcześniej. Nie mogło być łatwiejszego wyboru. Brzmi to, jakby obrał właściwą ścieżkę, skierował się ku dobru, ale nic nie może być bardziej ironiczne. 

Wypija wiadro kawy, łudząc się, że to pomoże mu jakoś przygotować się do tego, co go czeka. 

Ignoruje nieodebrane wiadomości i połączenia od znajomych. Przelatuje wzrokiem jedynie przez te, które wysłała mu wiecznie umazana w farbie przyjaciółka, ale na nie również nie odpowiada. Jest ich za dużo, żeby były tego warte. Na całym świecie nie zna drugiej osoby, która tak skrupulatnie używałaby znaków interpunkcyjnych. 

Nie rób nic głupiego.
Harry, nie rób nic głupiego.
Oddzwoń, proszę.
Harry.
Na Boga, Harry!
HARRY POTTER.
Wpędzisz mnie do grobu!

Mija swoją ulubioną piekarnię, ale nie poświęca jej choćby jednosekundowego spojrzenia. 

Pojawia się w pracy tylko po to, by zgarnąć parę rzeczy ze swojego gabinetu i natychmiast wychodzi, nim ktokolwiek go zauważy, lub zada pytanie, na które Potter nie może odpowiedzieć. "Co ty wyprawiasz?". Sam nie ma pojęcia, ale jednocześnie to jest takie proste, tak logiczne i naturalne, że inna opcja zdaje się nie wchodzić w grę.  

Szybkim krokiem kieruje się na ulicę, o przebywanie na której nikt nigdy by go nie posądził. 

Kryj mnie — pisze tylko, nim wyciąga kartę z telefonu i niszczy ją bezlitośnie.

Nie czeka na niego żadna przyszłość. Nie będzie miał do czego wracać. Rozsądek próbuje zatrzymać go wszelkimi sposobami: supeł w żołądku, ból głowy, kotłujące się myśli. Rozsądek nie ma jednak pojęcia, że nic nie może już zdziałać. Słowo się rzekło, a środki już dawno zostały przedsięwzięte. 

Wsiada do czarnego samochodu, jak zwykle zatrzaskując drzwi o wiele mocniej, niż to konieczne. Rzuca torbę do tyłu i zapina pasy. 

Patrzy przed siebie, na twarzy ma kamienny wyraz i nie odzywa się ani słowem. Zawsze zdradza go mimika, a przynajmniej tak słyszał, dlatego nie może dać do niej dostępu żadnej osobie. Zaciska szczęki.  

Pojazd rusza. Nie ma odwrotu. 

Gdy spogląda w bok, gdy robi to, mimo że nie powinien, widzi jedynie krzywy uśmieszek i brwi zakrzywione w kpiącym geście. Syczy cicho, przekleństwa wypełniają jego głowę. 

Brak odwrotu.

Arms of a Criminal || DrarryWhere stories live. Discover now