Rozdział IV

267 57 102
                                    

Patrzę na czyny, ważę charakter, oceniam umiejętności
Ile sprytu, hartu ducha, ile męstwa i mądrości
I choć o najmniejszej pomyłce nie ma tutaj mowy
Za rok, dwa, trzy... wybór mógłby nie być jednakowy

− Tiara Przydziału podczas jednej z corocznych Ceremonii

Severus

— Pirszoroczni! Do mnie, pirszoroczni!

Severus poczuł, jak palce Lily zaciskają się na jego ramieniu. Jej zielone oczy wpatrywały się w kudłatą postać górującą nad tłumem uczniów, którzy niczym czarna fala stopniowo zalewali wąski peron.

— No pirszoroczni, ruszać się! Za mną! — zagrzmiał olbrzym, a jego głos bez trudu przedzierał się nad gwarem rozmów i nawoływań. Buty Severusa mlaskały i ślizgały niebezpiecznie po wąskiej ścieżce, którą ich prowadzono. Co i rusz dało się słyszeć zduszone piski i przeprosiny, gdy błotnisty grunt uciekał spod stóp i pozbawiał maszerujących uczniów równowagi. Lily wciąż kurczowo trzymała go za ramię, ale bynajmniej mu to nie przeszkadzało. Nagle jej ręka ześlizgnęła się i zacisnęła na jego dłoni. Odwrócił się błyskawicznie, gotów uchronić dziewczynkę przed upadkiem. Lily jednak stała stabilnie, a palec wskazujący jej drugiej ręki wycelowany był gdzieś w dal, ponad głowami pierwszorocznych. Spojrzał w tamtym kierunku i jego oczom ukazał się iście magiczny widok. Do tej pory stąpał ostrożnie, patrząc pod nogi i nawet nie zauważył, że wyszli z gęstwiny drzew na nabrzeże. Po drugiej stronie jeziora wznosiła się potężna, kamienna skała, a na niej wspaniały zamek z mnóstwem ostro zakończonych baszt i wieżyczek. W licznych otworach paliło się światło, które z tej odległości upodabniało okna do migoczących, złotych gwiazd. Sądząc po wzrastającym szumie westchnień i okrzyków podziwu, nie on jeden dopiero teraz uniósł głowę.

— Taa. To jest właśnie Hogwart — powiedział z nieukrywaną dumą olbrzym, trafnie interpretując zachowanie swoich podopiecznych. — No, ładujcie się do łodzi. Po cztery osoby, nie więcej!

Severus szybko wyłapał wzrokiem znienawidzony przez siebie duet. Biorąc pod uwagę, że chłopcy robili wokół siebie wiele zamieszania, zlokalizowanie ich w tłumie uczniów, nawet biorąc pod uwagę panujący mrok, nie było takie trudne. Delikatnie pociągnął Lily w przeciwną stronę − wolał nie ryzykować, że trafią z nimi do jednej łódki.

— Możemy? — zagadnął siedzącego samotnie chłopca. Był tak blady, że jego twarz zdawała się świecić w mroku. Słabe światło rzucane przez przyczepioną do łódki pochodnię uwydatniło cienie pod jego oczami.

— Pewnie, wsiadajcie — powiedział i wyciągnął szczupłą dłoń w stronę Lily, by pomóc jej zająć miejsce. — Jestem Remus.

— Ja Lily, a to mój przyjaciel, Severus.

Snape zajął miejsce i delikatnie uścisnął dłoń nowego kolegi. Bał się, że mógłby mu połamać palce, lecz mimo tak mizernego wyglądu chwyt Remusa był silny i pewny.

— Czy jeszcze gdzieś jest miejsce? Błagam, niech gdzieś będzie miejsce... — Żałosne zawodzenie jednego z pierwszorocznych niosło się echem po gładkiej tafli jeziora.

— Tutaj! — zawołała Lily, podnosząc rękę. Nieznajoma postać ślizgając się i potykając dotarła do ich łodzi.

Nikłe światło pochodni padło na okrągłą, lekko zarumienioną twarz chłopca. Siedzący najbliżej Severus wstał, by mu pomóc, lecz mimo asekuracji nowy towarzysz wpadł stopą do wody. Sądząc po ciemnych plamach na jego szacie oraz twarzy spacer nad jezioro musiał być dla niego prawdziwym torem przeszkód, z którym nie do końca sobie poradził.

Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz