1 - Pociąg tranzytu Berlin - Innsbruck

119 11 15
                                    

Joachim Ehrlich emocjonował się tą przeprowadzką, podobnie jak i większością zdarzeń w swoim życiu. Nie, żeby się skarżył, ale był nim ostatnio wyjątkowo wyczerpany.

Równie wyczerpany był podróżą. Do Innsbrucka Ehrlichowie oraz ich gromadzony przez lata dobytek mieli jechać nocnym pociągiem. Bagaże oddane do osobnego wagonu mogły być teraz równie wytułane przez właścicieli co biedny Joachim przez los, ale obecnie nie robiło im to różnicy. Jemu natomiast robiło. Przez to nawet zmęczenie fizyczne i stukot kół na torach, zwykle działający na niego uspokajająco i usypiająco, nie mogły wygrać z kłębowiskiem jego niespokojnych myśli, kąsających każdą spokojniejszą chwilę i zatruwając swym jadem całą uciechę z tej bądź co bądź niecodziennej podróży. Wyglądało na to, że prędko oka nie zmruży. Rodziców oraz jego siostrę Petrę zmorzył już sen, dlatego jemu nie pozostawało już nic lepszego, niż przyłożyć rozgrzaną z emocji skroń do zimnej szyby i tępo wpatrzeć się w rozciągnięty za nią krajobraz.

Księżyc lśnił w pełni, roztaczając swój blask pośród ostrych alpejskich szczytów, spowitych nocnym tajemniczym klimatem oraz wyniosłością, właściwą majestatowi ośnieżonych szpiców, spoglądających na świat ze swojej wyższości. Światło odbijane przez cienką warstwę śniegu sprawiało, że na zewnątrz panował niejaki półmrok, a mimo to uważny obserwator mógłby dostrzec niewielkie punkty gwiazd. Siedząc na zewnątrz dałoby się uczuć w powietrzu tą ciszę świątyni doliny, rozdzieraną obecnie sapaniem metalowej machiny,

Na owe osobliweJoachima ścisnęła trudna do opisania tęsknota - właściwa gatunkowi wrażliwców artystów, do którego nieśmiało mógł się zaliczać. Niegdyś niemal werterycznie afirmował każdy element otaczającego go świata. Niestety, teraz zdarzało mu się to coraz rzadziej. Teraz sam przyłapał się na tym spostrzeżeniu.

Po chwili został pochłonięty przez natłok myśli. Splamiona przeszłość, nieskalana błędem przyszłość... Oba te słowa sprawiały, że nie było teraz mowy o jakimkolwiek spaniu.

Ich sytuacja malowała się następująco: papa, jako renomowany specjalista berlińskiego Charité, otrzymał atrakcyjną ofertę prowadzenia badań w Tirol Kliniken w malowniczej tyrolskiej stolicy. Była to dla niego propozycja nie do odrzucenia i dlatego jego dzieci, które swoje korzenie zapuściły już w ziemi niemieckiej, nie miały żalu do ojca, chcącego ich stamtąd przenieść. Podążając więc szlakiem jego kariery, rodzeństwo Ehrlichów liczące sobie obecnie lat piętnaście i szesnaście, zmuszone było zostawić doczesne, w jednym przypadku bardzo nieustabilizowane, życie.

W obu zaś przypadkach przeprowadzka wiązała się z porzuceniem popołudniowej szkoły baletowej. Nie można było zaprzeczyć, że zarówno Petra jak i Joachim mieli podobne talenty i podobne gusta, dlatego też oboje tańczyli od dziecka.

Dla Joachima to była ta jaśniejsza strona wspomnień. Wciąż pamiętał dzień, w którym jako mały brzdąc poszedł z mamą odebrać siostrę z popołudniowej szkółki baletowej, święcącej apogeum swojej popularności w ciemnej, ciasnej uliczce średniozamożnego Berlina. Przez chwilę czaił się przed drzwiami, zdając sobie już w owym wieku sprawę, że narobiłby sobie kłopotów u kolegów z klasy, jeżeli zobaczyliby go w miejscu tak bardzo niemęskim. Jednak gdy przez uchylone drzwi doszły go słodkie takty muzyki Czajkowskiego, a on sam, jak zaczarowany, zapatrzył się w tańczących, przyklejając się do szpary w drzwiach. Sala pełna była młodych tancereczek, próbujących naśladować nauczycielkę z dziecięcą nieporadnością. Lekko zauroczony był tą sceną, ale dopiero gdy dostrzegł tam jednego chłopca, który wdziękiem wcale nie odstawał od żeńskiej części grupy, zapłonął w nim ogień pasji i zapragnął być jak ten starszy kolega. Z całego serca zapragnął tańczyć.

Dlatego kiedy tylko nadarzyła się okazja, a rodzice po długich namowach zgodzili się na uprawianie tego jakże niemęskiego sportu, zaczął ćwiczyć. Ku jego uciesze okazało się, że podobnie jak i Petra ma do tego dryg. Niestety, wraz z egzaminem do szkoły baletowej dowiedział się, że zawodowym tancerzem nigdy nie zostanie. Marzenie to przekreśliła mu lekka deformacja lewej stopy oraz rodzinna tradycja, zgodnie z którą każdy młody Ehrlich przedłużał dynastię znakomitych lekarzy. Słowem - wiedział, że nie powiąże z tym przyszłości, a mimo to dalej nie poddawał się, tańczył dalej, czytał książki o baletmistrzach, marzył o pójściu do opery na balet Czajkowskiego i wcale nie zamierzał rozstawać się z tą pasją. Udało mu się nawet do pewnego momentu ukrywać ten fakt przed kolegami, a i nawet ci którzy się o tym dowiedzieli nie robili mu z tego tytułu nieprzyjemności. Można więc stwierdzić, że Joachim miał bardzo zadowalające życie - każdy dzień miał swój cel spełniający się w delikatnych ruchach w takt muzyki operowych mistrzów i nie musiał o to walczyć z całym światen przeciwko.

Friedenstraße pachnie skandalemWhere stories live. Discover now