Na rogu uprzy skrzyżowaniu okazałej Friedenstraße z węższą, bardziej nieśmiałą Fabrikstraße (która, co ciekawe, nigdy fabryki na oczy nie widziała), znajdował się mały plac, na którego miejscu miała w teorii zostać wzniesiona kamienica, w praktyce jednak nigdy do tego nie doszło. Miejsce to nazwane zostało Placem Palantowym przez rzeszę tutejszych chłopców, znane pod tą nazwą z racji zaszczytnej funkcji, jaką pełnił.
I właśnie w tym miesjcu, stanowiącym małą oazę wśród rozrastającej się ceglanej dżungli Innsbrucka dla spragnionej przygód i rywalizacji okolicznej młodzieży, czekało dwóch chłoców - jeden wysoki, z burzą rudych loków na głowie, drugi, nieco niższy, o jasnych włosach i ciemnym, czujnym spojrzeniu. Reszta śmiałków rozpierzchła się do bardziej zacienionych miejsc, przegnana skwarem godzin okołopołudniowych.
Jednak Heinrich, znany w okolicy z przymiotników takich jak nieustraszony, odważny, ryzykant oraz jego przyjaciel Rufus upału się nie bali. Przynajmniej w pewnym stopniu, bo znudzeni czekaniem na trzeciego muszkietera, spóźnionego jak zwykle Feriego, zaszyli się w lekko zacienionym rogu placu pod drzewem.
Heinzowi już puszczały nerwy od tych wiecznych poślizgów czasowych kolegi.
- Następnym razem trzeba się z nim będzie umówić kwadrans wcześniej - burknął z nutą frustracji. - Co najmniej.
Spojrzał zrezygnowany na piegowatą, wykrzywioną w podobnym grymasie zawiedzenia twarz towarzysza.
Swoją drogą, po lekcjach łaciny zrozumiał, że imię Rufus pasuje do jego kolegi jak żadne inne, z racji płomiennorudej czupryny - 'rufus' znaczy tyle co rudy. Dopiero przed tymi wakacjami olśnił go ten fakt i wciąż jeszcze zadziwiała go kreatywność jego rodziców.
- Która godzina? - ponownie odezwał się po chwili. Rufus wyciągnął z kieszeni spodni misternie wykonany, mosiężny zegarek, którego Heinrich zawsze zazdrościł. Co prawda jego rodzina nie spała na pieniądzach, ale jego ojciec był zegarmistrzem i jasne było, że jego syn i następca zawsze zaopatrzony jest w ten elegancki dodatek.
- Po pierwszej. Co on tyle robi w tym domu?
Na to pytanie i nieustraszony Heinz nie znał odpowiedzi.
- Chodźmy po niego - zdecydował, kierując siebie i swojego rudego kompana do kamienicy po drugiej stronie ulicy.
Tam za to, na dziedzińcu, panowało poruszenie. Jacyś ludzie krzątali się wokół sterty bagaży, kufrów, przykrytych płótnem mebli i walizek, wnosząc wszystko przez klatkę schodową, w której mieszkał Feri.
- Wygląda na to, że nasz spóźnialski ma nowych sąsiadów - zauważył Rufus. - Ciekawe, czy mają syna w naszym wieku. Przydałby się nam na placu nowy gracz.
Chłopcy poczekali w bramie do czasu, aż dziedziniec opustoszał. Na jego środku zostało parę kufrów. Rufusowi zabłysnęły oczy.
- Idziemy zobaczyć? - zapytał z zapałem, wskazując na stertę niepilnowanego dobytku. Na to Heinrich, znany także jako honorowy oraz syn policjanta, zgromił go wzrokiem.
- Oszalałeś? Nie będziemy obcym ludziom w rzeczach grzebać. Chodź - pociągnął przyjaciela za sobą. - Przyszliśmy tu po Feriego.
Niedoszły inspektor nie miał wyboru, musiał podążyć za młodszym o rok, a jednak zbyt stanowczym, by się postawić, kolegą.
Wspinając się po schodach na przedostatnią kondygnację, wpadli na nieznajomego chłopaka, na oko w ich wieku. Obaj zatrzymali się, lustrując nowego wzrokiem, na co i ten na chwilę przystanął.
CZYTASZ
Friedenstraße pachnie skandalem
Historical Fiction|Pierwsze lata XX wieku, Austro-Węgry| Od zawsze było wiadomo, że Heinrich pójdzie do szkoły oficerskiej i że nie boi się niczego, nawet tej dziwnej Emilii Richter z mieszkania obok. Stwierdzenie to przestaje być prawdziwe, kiedy do jego klasy doł...