13. Proszę...

199 18 5
                                    

Kolejka pod klubem nocnym Diamond poruszała się powolnym rytmem. Stojący tłum, w którym przeważały kobiety z nagimi nogami wyeksponowanymi na wysokich butach i w płaszczach, wyczekiwał szalonej zabawy, jaką zapewniało te miejsce.

— W sobotę jest największy ruch, a bramkarze pilnują, żeby nie wpuścić żadnego dzieciaka. Klub dba o swoją renomę — poinformowała nas Amanda, która teraz poprawiała szminką krwistoczerwone usta patrząc w malutkiej lustereczko.

Razem we trzy - ja, moja sąsiadka i jej siostra Kate czekałyśmy na swoją kolej wejścia do nocnego klubu.

— Byłaś już tutaj? — dopytywała osiemnastoletnia kopia Amandy, która od niedawna zaczęła spędzać sobotnie wieczory w miejscach takie jak to.

— Oczywiście, że tak — powiedziała pewnie, spoglądając cały czas w lustereczko. — A ty Layla, byłaś tutaj?

— Raz, dawno temu.

— Teraz jest tu całkowicie inaczej. Właściciel dba o te miejsce, dlatego zawsze są tu takie tłumy. — Amanda nie przestawało mówić o swoich doświadczeniach. — Ale nie przejmujcie się, bramkarze na pewno nas wpuszczą. Znają mnie — zapewniała dalej.

Kobieta nie mogła ustać w jednym miejscu, cały czas poprawiała się, ćwiczyła zalotny uśmiech i obserwowała wzrokiem potencjalnych kandydatów, z którymi mogłaby spędzić miły wieczór.

— Szkoda, że Samantha z Jamesem nie mogli wybrać się razem z nami.

— Susan — poprawiłam kobietę.

— Ach, no tak. Susan — powtórzyła słodkim głosem.

— Kate, ich córeczka się rozchorowała — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Dziewczynka od wczorajszego dnia zaczęła wymiotować, a podwyższona temperatura napędzała jeszcze większego strachu jej rodzicom. Gdyby nie to, może na mówiłabym Susan, żeby przyszła razem ze mną, choć sama próbowałam wymknąć się Amandzie, proszę o usprawiedliwienie tym samym powodem, lecz kobieta była nieugięta.

Postanowiłam pójść z nią i jej siostrą, nie chcąc by w ataku niezadowolenia z mojej decyzji, zaostrzyła plotki na temat mężczyzny wychodzącego nad ranem z mojego mieszkania.

Kolejnym powodem, dla którego teraz zamarzałam pod klubem był Roy Smith. Myślałam, że przejęcie go pod swoją opiekę zobowiąże mnie tylko, i wyłącznie do krótkiej wizyty lub kilku upomnień co do jego zachowania. O jak bardzo się myliłam. Roy Smith sprawił, że przez ostatnie dni musiałam spędzać sporo czasu w sali numer siedem. Jego rehabilitacja nie zacznie się, gdy nie przyjdę i "wesprę go psychicznie" . Całą tę sytuację określił mianem "dobrej motywacji" w drodze do pełnej sprawności. Oboje wiedzieliśmy, że tego mu nie trzeba było, a mimo to dalej upierał się przy swoim. Rozmawialiśmy tylko gdy byliśmy sami, przy Harrym - rehabilitancie lub ordynatorze, który także został wplątany w całą sytuację, milczeliśmy, zupełnie jak kochankowie. Z pozoru dziwna relacja, przemieniła się w niegroźny dialog. Ja zazwyczaj opowiadałam o swoim zwykłym dniu, On - o niebezpiecznych wydarzeniach, w których jak twierdził brał udział. Z początku bałam się jego głosu, który był nastawiony na to, by wprowadzić mnie w stan niepokoju, lecz z czasem traktowałam go jak zwykłego pacjenta. Nie kłamał mówiąc, że ma siłę. Widziałam jak ćwiczy. Widziałam w jego oczach upór, jeszcze większy niż ten, który oglądam u Matta, lecz nadal nie poznałam odpowiedzi, skąd. Skąd ma tyle siły i po co tak ryzykuje.

Ta dziwna, dziejąca się od pewnego czasu sytuacja sprawiła, że postanowiłam pójść do klubu, zagłuszyć dudniącą muzyką myśli.

— Biedne dziecko — skomentowała Amanda. — Jak dobrze, że my nie mamy takich problemów.

Wołam LARUMWhere stories live. Discover now