1 0 - dziesiąty

674 88 301
                                    

– Suna? – odezwał się niemal szeptem, nie chcąc burzyć kruchej mgły ciszy otulającej ich każdy zmysł, pogrążając w niemym transie.

– Tak? – rzucił, brutalnie przywołany do rzeczywistości.

– Zagrasz dla mnie? – zapytał, nadal wpatrując się w gitarę, która przez tyle lat milcząca i niewzruszona zdawała się mówić do niego, prosząc o jakąkolwiek szczątkową uwagę.

Chłopak lekko się spiął. Poprawił się delikatnie, jakby niezauważalnie i wyprostował przygarbione dotąd plecy, aby obrzucić przedmiot spojrzeniem pełnym niemego wyrzutu. 

Przypomniał sobie ostatni raz, kiedy słyszał dźwięki delikatnie szarpanych strun. Wspomniał jego palce przebiegające po nich zręcznie i wydobywające z niej muzykę niczym dźwięczną manifestację szczęścia. 

To było tak dawno.

Za czasów, kiedy ojciec jeszcze był w domu. To on kupił mu ją w ramach prezentu. Jakby się nad tym zastanowić to nie miał nawet innego wyboru. Były to typowe urodziny organizowane z jakąś rodziną tylko z nazwy typu ciotki wujki i inne osobistości, które widział pierwszy i ostatni raz w życiu. Rintarō będący wówczas jedynie dzieckiem, zdmuchnął świeczki na torcie i głośno powiedział życzenie — dokładnie tak, jak się tego nie powinno robić, żeby się spełniło. On jednak tego nie wiedział i postawił rodziców w sytuacji, kiedy wiele osób usłyszało, że ich syn chce gitarę i chce na niej grać, bo tak. Głupio byłoby mu więc odmówić, prawda?

Kilka dni później doczekał się instrumentu spoczywającego jak gdyby nigdy nic w czarnym futerale na łóżku. Myślał, że weźmie go w dłoń i jednym płynnym ruchem wydobędzie najprawdziwszą muzykę (kto by się spodziewał, że rzeczywistość była zupełnie inna). Wówczas z pomocą przyszedł jego ojciec.

Chłopak do tej pory nie wiedział, gdzie ten nauczył się grać, jednak umiał i to było najważniejsze. Długie wieczory spędzili na nauce, jeszcze dłuższe na graniu i Suna mógł z ręką na sercu przyznać, że tamto życzenie wypowiedziane na głos na przekór całemu systemowi rządzącemu światem było jedynym spełnionym marzeniem z czasów, kiedy wiedli zwykle rodzinne życie. 

Teraz pozostała mu jedynie gitara i folder spamu zawalony piętrzącymi się wiadomościami, które być może nigdy nie doczekają się odpowiedzi.

– Grać? Ja? – Zawahał się. – Kiedyś grałem. To było dawno.

– A czy teraz mógłbyś dla mnie zagrać? – powtórzył swoje pytanie, przemieszczając skupiony wzrok z instrumentu na chłopaka.

– Grałem z ojcem – szepnął bardziej do siebie niż do niego. – Myślałem, że będę w stanie grać sam, kiedy jego zabraknie, ale... – Urwał, wciągając głęboko powietrze. – Nie potrafię.

– Chcesz mi o nim opowiedzieć?

– Ciężko mówić o czymś, czego nie ma – odparł bardziej lodowato zamierzał.

– A więc on...?

– Umarł? Tak, ale tylko dla mnie. Zupełnie tak jak twój ojciec przestał istnieć dla twojego brata – zawiesił głos. – Dlatego nie wiem, jak ci pomóc. Rozumiem Atsumu, ale nie ciebie.

– Nie prosiłem o zrozumienie, tylko wygadanie się – sprostował jakby z lekkim rozczarowaniem, przygryzając wargę.

– Przepraszam, że nie jestem w stanie ci pomóc. Jestem do niczego – wypalił, odwracając wściekły wzrok od instrumentu, podświadomie podążając nim w kierunku paczki fajek na biurku.

Suna nie był w stanie myśleć o niczym innym niż o potrzebie przyćmienia bólu i bezsilności. Pragnął jednak czegoś innego niż papierosa bez względu na to, jak amoralne by to nie było. Po prostu chciał przestać myśleć o wewnętrznej pustce i rozsypanych kawałkach, których nie był w stanie w żaden sposób poskładać. Zapomnieć o niej tak, jak zapomniał o ojcu i zniszczeniu własnej matki. 

Miał nikłe wrażenie, że może tego przy nim dokonać. Poprzez to jedno jedyne uczucie, które, mimo że dobre jest w stanie w jednej sekundzie obrócić go w pył. Spopielić coś, co kiedyś było piękne i żywe, później złamane i zniszczone, ale nadal materialne. Nigdy nie zastanawiał się, jak to jest być popiołem strzepywanym z nadpalonego papierosa, mimo że wykonywał tę czynność równie często co machinalnie. Ale czasem role się odwracają, a my odnajdujemy się w sytuacjach, w których nigdy nie spodziewaliśmy się kiedykolwiek znaleźć. Czasami jesteśmy nieczuli na innych i beztroscy wobec wszelkiego stworzenia, tak jakbyśmy byli niezniszczalni. Szkoda, że nie jesteśmy.

Powietrze jakby zgęstniało, kiedy zdał sobie sprawę, że tym razem nie zawiódł już tylko siebie, ale także osobę, która mu zaufała i na której naprawdę mu zależy. Znowu nie był w stanie sprostać cudzym oczekiwaniom, do których podświadomie pragnął się dopasować. 

Chciał zabić w sobie to uczucie, zatruć nikotyną i zamknąć się w miejscu, gdzie nikt już go nie znajdzie i nie zaufa. Mrok ogarniający jego myśli był na tyle potężny, że nie zauważył nachylającego się ku niemu chłopaka, który zmartwiony jego nagłym milczeniem przysunął się bliżej, niż planował.

Położył delikatnie dłoń na jego policzku i odwrócił ku sobie jego twarz. Spojrzał mu w oczy, a jego wzrok rozjaśniał panujący w nich mrok i zagubienie, dawał nadzieję, której ten tak rozpaczliwie potrzebował.

– Nie jesteś do niczego. Zrobiłeś więcej, niżbym chciał – powiedział łagodnie, gładząc jego twarz opuszkami palców.

– Więcej? Byłem w stanie jedynie słuchać – zakpił z samego siebie. – Nawet nie powiedziałem, że mi przykro. Tego oczekiwałeś?

– Nie mógłbym oczekiwać nic więcej. – Westchnął. – Jedyne czego się boję to to, że znikniesz i znów zostanę z tym sam.

– Pojebało cię? Nie zamierzam cię zostawić. – Przygryzł lekko wargę rozproszony przez przyjemny dotyk dłoni na swoim policzku. – Ale jest coś, czego trochę się boję.

– Co to takiego?

– Czy jestem w stanie być dla ciebie jak jeden na milion? – szepnął Suna, nie zważając na to, że chłopak może go nie zrozumieć.

– Jesteś dla mnie jeden jedyny na całym świecie – mruknął, przybliżając się jeszcze bardziej, dotykając jego nosa swoim, owiewając jego wargi swoim ciepłym oddechem.

Jeden milimetr dzielił ich od zatracenia się w sobie, w rozpaczliwej nadziei, której potrzebowali i bliskości, której pragnęli. Jeden milimetr między wargami, czujnie obserwowanymi przez tego drugiego i pochłanianymi wzrokiem pełnym rozognionego pożądania. Jeden pieprzony milimetr, którego przekroczenie oznaczało złamanie wszelkich, zasad i ograniczeń, dotyczących uzależnienia się od drugiego człowieka. Jeden milimetr, który przez uderzenie serca stanowił barierę nie do przebycia, w następnej sekundzie zredukowaną przez zachłanne wargi Suny do zera.


Teraz nie było już ani barier, ani milimetrów. Zostały jedynie usta dotykające tych drugich w niemej żarliwej prośbie o pomoc, zapomnienie i zatracenie.


***

~Siema. Zgodnie ze złożoną obietnicą wrzucam dwa rozdziały (tak wiem, obiecałem je na inny dzień, nie bij). Jednak nie zawsze będę wstawiać codziennie. Jeśli kiedyś nic nie wrzucę, proszę nie krzyczeć, bo się zamknę w sobie i nikogo nie wpuszczę. A no i Sexual tension pod koniec. Bajo.

Lisia rotacja ~ Osasuna / SunaosaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz