I Just Want to Die

171 30 2
                                    

Mijały lata. Setki. Tysiące. Miliony. Eony...

A on nadal chodził po Ziemi wśród ludzi i innych istot. Wielbiony niczym Bóg lub nienawidzony - nie miało to dla niego znaczenia. Chciał tylko odejść, ale nadal nie mógł.

Już trzy razy widział i przeżył koniec świata. Za każdym razem też widział jak ludzkość zaczynała od nowa. Na początku był podekscytowany pomocą w rozwijaniu się śmiertelników. Został nazwany Bogiem dzięki swej wiedzy z poprzedniego świata.

Pomagał im. Uczył ich, niczym własne dzieci. Tym się stała dla niego ludzkość przez minione wieki - zwykłymi dziećmi, które należy nauczyć.

On sam czasem patrzył zazdrośnie jak śmiertelnicy odchodzą na wieczny spoczynek, pozostawiając po sobie płaczące rodziny. Mężczyzna natomiast nie miał takiego luksusu. Nie mógł nigdy umrzeć. A jak umierał, to zawsze wracał.

Kolejny koniec świata okazał się deszczem meteorów. Cudowne, wielkie obiekty obleczone ogniem spadały na jasny świat. Słyszał krzyki ludzi gdzieś w dole. Widział, jak próbowali się schronić w swych drewnianych domach.

Jego chłodne oczy wpatrywały się w nie z irytacją. Och, jak bardzo pragnął stanąć przed jednym z takich obiektów i dać się zmieść z powierzchni ziemi. Ale próbował już czegoś takiego. Skończyło się na rozerwaniu przez siłę uderzenia, a następnie obudzenie się pośród gruzów i ognia ogarniającego świat.

Po raz czwarty był świadkiem ponownego pojawienia się ludzi. Nauczył ich podstawowej wiedzy, znowu został ich bóstwem, po czym usunął się w cień. Odszedł do świata zamieszkanego przez magiczne stworzenia.

Ale były to tylko stworzenia. Nie czuł ani odrobinki czarodziejskiej magii.

Po setkach lat zaczęto palić jego świątynie i negować nauki. Nie zrobił w tym kierunku nic, było tak za każdym razem; w końcu wiara w bóstwo, które ma tylko wiedzę zdawał się być przereklamowana.

Kiedy jednak zaczęto zabijać heretyków "w jego imieniu", wtrącił się i pozbawił życia psychicznych wyznawców.

Nie zakończyło się to jednak dobrze.

Ogłoszono, iż ich bóstwo zabijało swych podopiecznych. W tamtym momencie nie przejął się tym, zawsze mógł zniknąć i nikt by go nigdy ponownie nie zobaczył.

Kilka razy odnaleziono jego kryjówkę, na co czuł tylko irytację, ale nigdy nie skrzywdził tych, którzy próbowali zabić go.

W końcu udało im się to. Sam nie był pewien, jak to się stało. Pamiętał tylko przeszywający ból miecza. Oczywiście, obudził się kilka godzin później, nadal w miejscu, w którym umarł. Oblepiony i otoczony szkarłatną krwią. Pośród gruzów starej świątyni.

Wzruszył ramionami i wyruszył w dalszą drogę po Ziemi. Można było się przyzwyczaić do umierania - w końcu zawsze i tak wróci.

Zabito go po raz kolejny. I jeszcze raz. I znowu. I tak osiemdziesiąt dwa razy na przestrzeni ledwo dwudziestu wieków. Jego strzaskana dusza i złamanie ciało nie zwracało na to uwagi.

Raz, tylko raz zwrócił uwagę na cierpiące dziecko. Zabrał je pod swoje skrzydła, wyznał prawdę, a potem jak gdyby nigdy nic, została zamordowana.

Mógł tylko patrzeć, jak jej mała duszyczka odchodzi do zaświatów. Jego oczy nadal pozostawały pełne chłody, kiedy wyszedł z domu, pozostawiając za sobą tylko płomienie.

Dziewczynka była pierwszą osobą od ponad czterdziestu tysięcy lat jego nieskończonego żywota, na której zależało mu choćby w najmniejszym stopniu. Obudziła wspomnienia sprzed tysięcy lat. O chłopcu mieszkającym w szafce pod schodami, jego najlepszym, rudowłosym przyjacielu i brązowowłosej przyjaciółce. Lekko szalonym ojcu chrzestnym, przyjacielem wilkołakiem i olbrzymem.

Just To Die | One-shotOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz