***

83 6 1
                                    

[odautorska notka] jak to jest być w fandomie dwa tygodnie i już absolutnie wychodzić z siebie by coś napisać? aktualnie koszykarze są moim źródłem serotoniny, nie spodziewałam się, że to anime jest takie zabawne. poniżej przedstawiam coś co wyszło z mojego oburzonego mózgu podczas oglądania czwartego filmu knb last game dlatego PONIŻEJ SPOILERY czy coś, na pewno mam pomysł na jeszcze jeden one shot, ale to potem, na razie zapraszam, do czytania tego oto wywrotowca, z góry przepraszam, za nieśmieszne żarty i okropne dialogi!

***

Odkąd Takao Kazunari poszedł do liceum dużo w jego życiu się zmieniło. Przede wszystkim siedem miesięcy uporczywego, wręcz obsesyjnego obiecywania sobie, że odkopie się po porządnym kopniaku, jaki otrzymały jego duma i pewność siebie zatrzymało się z rozchylonymi ustami widząc jego. I jak tu nadal karmić swoje ego potrzebą zmiażdżenia dziwnego, bezlitosnego chłopaka rzucającego trójki bez najmniejszego muśnięcia obręczy z połowy boiska, jeśli Kazunari miał grać z nim do tego samego kosza?

Minęły trzy lata od tamtego momentu. Midorima w końcu z kwaśnego uczucia w żołądku Takao stał się najbardziej wspierającym go fragmentem na boisku, nie żeby przewyższający go o głowę współzawodnik zdawał się przejmować tą rosnącą synchronizacją. Aż do pamiętnego meczu przeciwko Rakuzan.

Takao nadal pamiętał piekące poczucie jakie towarzyszyło mu, gdy schodził z boiska: zachwytu, że im się udało, ale i porażki, tak kłującej, że nie był w stanie pohamować łez.

Dwa lata później w dziwnym splocie zdarzeń siedział jako rezerwowy, ubrany w czerwony, nie pomarańczowy strój i z dziwną nostalgią śledził wzrokiem jednocześnie przebieg gry, ale też znajomą zieloną łepetynę. Aż zebrana na szybko drużyna Cudów (z jakiegoś powodu nazwa Cudawianki została odrzucona na rzecz bardziej męsko brzmiącej, chociaż Takao z obu wersji śmiał się tak samo)

- Wiem, co planują – powiedział do pozostałych siedzących na ławce, w tym przypadku Hyuugi i przerażającego blondyna z Tōō. Pokręcił głową. – Nienawidzę tego, ale może im się udać. Zwłaszcza póki Piłka Zmyłka siedzi z nami.

Kuroko posłał mu puste spojrzenie, mające wyrażać zirytowanie nadanym przezwiskiem, ale Takao już chichotał do siebie.

Tak naprawdę nie było mu do śmiechu, zwłaszcza, gdy przypuszczenia gnieżdżące się z jastrzębiej obserwacji potwierdziły się, gdy tylko Shin-chan złożył się do skoku. Akashi podał piłkę wprost w jego dłonie. Trzy punkty, nie żeby istniała inna możliwość.

Takao nie był zazdrosny o Akashiego. Niezupełnie. Miał świadomość, że były kapitan Teikō przestał grać najważniejszą rolę w życiu jego chłopaka, a przynajmniej takie było jego rozumienie sytuacji. Irytowało go jednak poświęcenie z jakim Shin-chan zawsze zdawał się być na każde skinienie niskiego Cesarza. Jedyną osobą, która miała większą władzę nad życiem Shintarō był jego ojciec.

Nie, żeby Kazunari potrzebował władzy nad kierunkiem jego życia. Chciał po prostu w nim być. W jego życiu, w sensie.

Pociągnął nosem, ukrywając rozbawienie myślą.

Niektóre akcje – a zwłaszcza te wyjątkowo trudne – wymagały dobrego zgrania zawodników. Zaufania i wsparcia wypracowywanego w niekończących się minutach praktyk i meczy, aż w końcu pięć osób tworzyło oddychający równo, mocny organizm.

Było coś niesamowitego w byciu częścią takiej jednoczesności. Coś, co Takao, który mało rzeczy traktował poważnie, trzymał niczym śnieżną kulę na półce – ostrożnie. To, co właśnie zaprezentowali Akashi i Midorima było ich zagraniem. To oni, Shin-chan i Takao, zaryzykowali pierwsi w meczu z Rakuzan, nie żeby było to bez znaczenia. Dla niego miało to wymowność jeszcze większą, jeśli wziąć pod uwagę, że gdy chodziło o emocje Shin-chan nie był specjalnie wylewny.

"elokwencja naszych czynów" [midotaka]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz