#10. Zamieszania

310 24 45
                                    


Lupin przeciągnął się, uważnie obserwując czyszczącą — w ramach szlabanu — półki w składziku na eliksiry Horacego Sanah. Nauczyciel eliksirów dobrowolnie i niepokojącą chętnie przyszedł mu z pomocą w kwestii wyznaczenia kary, której Remus nie był w stanie wymyślić. Teraz jednak wolałby jednak wysilić się samemu.

Składzik był co najmniej ciasny i gdyby dziewczyna nie stała na drabinie, on z pewnością nie miałby jak również się w nim zmieścić. Najgorsze w tym wszystkim było to, że bynajmniej nie miał ochoty go opuszczać.

Powoli odkrywał, jak przemożna i momentami wręcz przerażająca bywała chęć przebywania z kimś bliżej niż powinien. Na tak małej przestrzeni odczuwał obecność Vane o wiele dotkliwiej; brakowało mu chwili wytchnienia na uspokojenie myśli.

Wciąż był na nią zły. Śledziła go, na Merlina! Nawet on wiedział, że to nie było nic normalnego. De facto jedyne, co łagodziło absurd całej sytuacji, to fakt, iż robiła to z pokręconego zainteresowania, a nie jak można by podejrzewać braku zaufania lub podejrzliwości.

Tylko czy na pewno powinien podchodzić do tego tak spokojnie i lekceważąco? Dlaczego akurat teraz jego zdrowy rozsądek zdawał się odmawiać posłuszeństwa?

Współczucie?

Tak, po usłyszeniu wszystkiego na temat jej rodziny, Lupin nie mógł zaprzeczyć, że w pewnym stopniu ogarnęło go uczucie litości. Nagle wydała mu się tak bardzo godna pożałowania; żyjąca w bańce, którą nieświadomie sama próbowała utrzymać. Czy gdyby wyjawił prawdę, coś by to zmieniło?

— Lupin?

Pogrążony w myślach nie zauważył, kiedy obróciła się na drabinie przodem do niego i pochyliła tuż nad jego twarzą.

— Słucham cię? — Chyba po raz pierwszy jej bliskość go nie speszyła.

Ona również to wyczuła — zamrugała zaskoczona i uniosła lekko brwi, patrząc na niego z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

— Po prostu coś się zmieniło. — Wzruszyła ramionami, wracając do porządkowania flakoników, a on zacisnął wargi.


Kilka godzin później Sanah mierzyła się z czymś, co dotychczas nie stanowiło jakiejś większej przeszkody w normalnym funkcjonowaniu, głównie dzięki pomocy z zewnątrz, aczkolwiek bywało... uciążliwe.

Nie sądziła, że dzień, w którym po raz kolejny, od tak długiego już czasu, utraci samą siebie, nastąpi właśnie w takim momencie — w noc poprzedzającą jej spotkanie z synem Remusa.

Trzymająca jej drobne, zdeformowane ciało Annie niemal rozpaczliwie zacisnęła palce na chropowatej, grubej skórze, szepcząc uspokajającą mantrę, próbując tym przekonać zarówno siebie, jak i Vane, że wszystko wróci do normy, choć obydwie wiedziały, iż nie było to możliwe.

— Nie wierzę, tak prawie miesiąc nic się nie działo, dlaczego to znowu wróciło... — wymamrotała Hatteway, a Sanah miała ochotę westchnąć, niezdolna do odpowiedzi.

Zamiast głosu to gruby ogon posłużył za środek komunikacji i poruszył się niespokojnie, na co Annie uśmiechnęła się blado.

— Tak, wiem, marne pocieszenie w długim dystansie, ale zawsze jakieś. Pomyśl, to za niedługo minie. I tak dobrze, że w ogóle jesteś w końcu w stanie zrozumieć to, co mówię... W każdym razie już jutro poznasz tego gówniarza od Lupina i razem stworzycie tę swoją małą, patologiczną rodzinę. Nikt nie musi wiedzieć, że zmieniasz się... w to. Zresztą, Lupin jest ostatnią osobą, która ma prawo rzucać za to przypierdolką, więc w sumie nie mogłaś wybrać lepiej — mówiła prawie jednym tchem Annie, starając się ignorować fakt, że zwierzę w jej ramionach poruszyło się po raz kolejny.

Literatura dramatyczna | Remus Lupin x OCWhere stories live. Discover now