Dopóki żyję

51 5 29
                                    

Kasseki był trochę zdezorientowany. Cofnął się dwa kroki do tyłu. W mgnieniu oka wyciągnął kolejną strzałę i wymierzył ją w moją pierś. Zaśmiałam się. Pomimo, że siedziałam na ziemi, a on stał, nie czułam jego przewagi. 

- Naprawdę myślisz, że dam się podejść drugi raz?- zapytałam.

Nie dałam mu czasu na odpowiedź. Chwyciłam jego krew, on chyba zapomniał z kim ma do czynienia. Mogłam go zabić w trzy sekundy, ale chciałam, aby cierpiał.

- I co teraz?- zapytałam, gdy zwijał się z bólu.- Warto było?

- Jeśli on umrze, to było warto.

- Nie dam mu umrzeć. Jedynym, który dziś straci życie będziesz ty, ale najpierw się pobawimy.

- Wariatka!- krzyknął.

- Błagam, daruj sobie.

Cały czas trzymałam go jedną ręką, bardzo go bolało, ale jakoś dawał radę mówić, trzeba było to zmienić. Chciałam słyszeć tylko jego krzyk. Wyciągnęłam drugą rękę w jego stronę. Nasze spojrzenia się spotkały. Uśmiechnęłam się mimowolnie, bo nie zdawał sobie sprawy, co się zaraz stanie. Skupiłam się i odnalazłam krew w  pojedynczej żyle. Szarpnęłam ręką, żyła pękła, a on wrzasnął z całych sił i upadł. 

- Ludzie mają dużo naczyń krwionośnych, wiesz? Możemy się bawić długie godziny. 

- Błagam, Yuki! Obiecuję, że zostawię was w spokoju!

- Za późno.

Chwyciłam krew w kolejnej żyle i znów szarpnęłam.

- YUKI BŁAGAM!- już płakał z bólu, a ja dopiero się rozkręcałam.

- Jeszcze masz siłę, aby mówić?- kolejna żyła pękła. 

Krzyczał bardzo głośno, nie wątpiłam, że ktoś w końcu go usłyszy, ale nie dbałam o to. 

- Mogłeś mi zrobić krzywdę, ale jemu nie miał prawa nawet spaść włos z głowy. 

Zobaczyłam, że Aang zbliża w naszym kierunku. 

- Yuki! Zostaw go, wylatujmy już stąd i zostawmy przeszłość za sobą. On nie jest warty, abyś marnowała na niego swój czas.

Wiedziałam, że mam mało czasu, dlatego chwyciłam krew w tętnicy szyjnej, znów szarpnęłam ręką, tym razem Kasseki nie zdążył krzyknąć. Z jego ust wyleciała krew. Nie kapała, spływała na ziemię falą. Miotał się przez chwilę i znieruchomiał. Aang patrzył na Kassekiego leżącego w kałuży swojej krwi. 

- Nikt nie skrzywdzi Sokki, nie dopóki żyję- powiedziałam do Aanga.- Wiem, że zaraz powiesz, że można to było załatwić inaczej, ale pamiętaj, że on nie był dobrym człowiekiem.

- Był zagubiony.

- Niebezpieczny.

- Ty też jesteś niebezpieczna.

- Zauważ, że ja nigdy pierwsza nie zaczęłam. To tylko samoobrona.

- Nie powiedziałbym.

Nie zareagowałam, tej zbrodni nie żałowałam. Trochę przeraziła mnie ta myśl, że zabijanie przychodzi mi coraz łatwiej, ale on sam się prosił. Wiedział z kim ma do czynienia. Dotarliśmy z Aangiem do reszty grupy. Sokka leżał już na Appie w wielkim siodle wielkości parkietu. Aang za pomocą swoich umiejętności tkania powietrza umieścił mnie obok niego i podał mi koc, jednak się nie odzywał tak samo jak Katara i Toph. Katara musiała widzieć z tego miejsca co zaszło, to nie była aż tak duża odległość. Cały czas na mnie patrzyła, w końcu nie wytrzymałam.

- Kataro, należało mu się, chciał zabić Sokkę.

- Przecież nic nie powiedziałam. Przeraża mnie tylko twoja moc. Jesteś jedynym magiem, który potrafi zabić samym tkaniem krwi i manipulować nią w pojedynczych żyłach. Do tego przychodzi ci to tak łatwo. Potrafisz sprawić, że człowiek umiera w sekundę.

Nie odpowiedziałam jej, spojrzałam na Sokkę. Był nie przytomny, ale oddychał. 

- Wyjdzie z tego, prawda?

- Rana jest głęboka, robiłam co mogłam. Jeśli się obudzi to przeżyje.

- Appa, hop, hop!- usłyszałam Aanga i poczułam, że się wznosimy. 

Ostatni raz spojrzałam na swoją ojczyznę. Wiązało się z nią wiele sentymentów, ale jeszcze więcej bólu. Chciałam zobaczyć świat, dlatego opuszczając Biegun Północny nie czułam żalu. Czułam nadzieję na lepsze jutro w miejscu, w którym będę mogła być sobą. Wiedziałam, że za żadne skarby już tu nie wrócę. Poczułam ulgę, oddychałam bardzo spokojnie. Po raz pierwszy od wielu miesięcy tak się czułam. Potem znów spojrzałam na Sokkę. Wzięłam go za rękę i poleciały mi łzy. Położyłam się obok niego.

- Wszystko będzie dobrze- wyszeptałam.- Musi być.

Spojrzałam w górę na chmury. Zamknęłam oczy i rozkoszowałam się rześkim powietrzem. Słyszałam, że Toph o czymś rozmawia z Katarą, ale nie skupiałam się na nich. Pochłonęły mnie moje myśli, głównie wizja przyszłości wolnej od mroku. O tym, że w nowym miejscu uwolnię się od ciemności mojego życia. Pozbędę się z głowy Hahna, Kassekiego, a nawet Yue. Chciałam stać się kimś nowym, lepszym. Chciałam być szczęśliwa i każdego dnia wstawać z łóżka bez lęku o przetrwanie kolejnego dnia. Zrobiło mi się ciepło i odpłynęłam w sen. Kilka godzin później się obudziłam. Popatrzyłam na Sokkę, ale nic się nie zmieniło, jednak nie traciłam nadziei. Katara zobaczyła, że się mu przyglądam.

- On jest silny. Wyjdzie z tego- powiedziała bez przekonania.

- Oczywiście, że z tego wyjdzie- odpowiedziałam i pogłaskałam go po policzku.- Jak długo już lecimy?

- Osiem godzin- odpowiedziała.- Trzeba będzie się rozejrzeć za jakimś miejscem do rozbicia obozu. Za kilka godzin się ściemni. 

- W sumie mi to wisi za ile godzin się ściemni- powiedziała Toph.

Uśmiechnęłam się. Toph zawsze potrafiła poprawić humor. Lecieliśmy jeszcze około dwóch godzin, w międzyczasie coś zjedliśmy. Nadchodził już zmierzch, więc wylądowaliśmy przy jakieś małej wiosce w Królestwie Ziemi. Aang jako avatar był znany, szczególnie po stuletniej wojnie, którą zakończył, więc szybko znaleźli się chętni, aby zaoferować nam nocleg. Było to młode małżeństwo, niewiele starsze od nas. Jeszcze nie mieli dzieci, ale mieszkali w bardzo dużym domu, najwidoczniej była to jakaś elita tej miejscowości. Byli mili i sympatyczni, ale ja nie skupiałam się na gospodarzach. Była zachwycona nową kulturą i tym, że wokół jest zielono i nie ma śniegu. Sokka dostał swój pokój, Katara i Aang swój, a ja byłam z Toph. Przetransportowali nieprzytomnego Sokkę do łóżka.

- Ktoś musi siedzieć z Sokką w razie by się obudził- powiedziała Katara.

- Ja mogę- zgłosiłam się.- Wypocznijcie, ja spałam większość lotu.

- Dobrze, po około trzech godzinach zawołasz kogoś i się zmienimy, w porządku?

- Tak -odpowiedziałam. Aang posadził mnie na fotelu obok łóżka Sokki.

- Jakby cokolwiek się działo, zaraz wołaj.

- Dobrze, nie mam ośmiu lat, tylko dwadzieścia, poradzę sobie, naprawdę- powiedziałam szorstko, chciałam, żeby już mnie zostawił w spokoju.

Aang wyszedł, a ja zostałam z Sokką. Patrzyłam na niego i wyobrażałam sobie jak się uśmiecha, jak wstaje i mówi, że wszystko jest w porządku. Nic takiego się nie stało.

- Błagam cię, otwórz oczy-może mnie słyszał, kto wie?- Ja sobie nie dam rady bez ciebie. Sokka, proszę. Jesteś silny, musisz z tego wyjść- załamał mi się głos, nadzieja gasła z każdą kolejną sekundą. Dotarło do mnie, że on naprawdę może się nie obudzić, że już więcej nie zobaczę jak się śmieje ani nie usłyszę jego głosu. To była najbardziej przerażająca myśl, jaka kiedykolwiek przyszła mi do głowy.


Wybacz mi//Avatar fanfictionWhere stories live. Discover now