FIFTEEN: shopping spree

723 40 119
                                    

Musiała przyznać, że ciężar jego ramienia na jej talii był naprawdę przyjemny.

Może po raz pierwszy doświadczyła takiego gestu albo po prostu wcześniej nie zwracała na niego specjalnej uwagi, jeśli chodziło o poprzednich partnerów, ale za to po raz pierwszy jej nie uwierał. A to już było naprawdę spore osiągnięcie, gdy nie krzywiła się na coś takiego. Miłe spostrzeżenie. 

Poranek nadchodził mozolnie, bo czuła jeszcze chłodne słońce na policzku, jednak okno było za nią, więc nie mogła tego sprawdzić. Nie było zresztą takiej potrzeby. Przyłapała się na tym, że świadomość obecności Czkawki wpędzała ją w poczucie pewnej… melancholii? Chyba tak to mogła określić.

Po prostu wszystko – w domu, w jej głowie i chyba na świecie – opanował spokój tak zwyczajny, że samo to już ją zdziwiło. Jego oddech na karku łaskotał szyję, a Astrid niezamierzenie wczuła się w rytm tych oddechów, delektując się ich równomiernością. 

— Wczoraj miałam urodziny, wiesz…? — Nie do końca rozumiała, co ją naszło, jednak nie zamierzała się zbytnio nad tym rozwodzić. Miała potrzebę powiedzieć to choćby tylko do obecnej ciszy. — I mimo tego wszystkiego, co się stało w domu rodziców, ja… chyba po raz pierwszy w miarę dobrze je wspominam. 

Nie widziała kolekcji kaktusów na parapecie za sobą, ani zasłon powiewających na podmuchu letniego wiatru, ale odkryła, że wcale nie musi spoglądać w tamtą stronę, żeby wiedzieć, jak wyglądał ten widok. Zapamiętała go, bo jako jeden z niewielu czynników ją uspokajał. Wizja domu na uboczu, do którego została zaproszona po tym, jak niegdyś bliska jej osoba upokorzyła ją niemalże publicznie, a równocześnie tak sprzeczna z tym domem, w którym się wychowała. 

Wzdrygnęła się na wspomnienie dźwięku łamanego nosa. 

Nie musiała jednak zbyt długo wracać myślami do mało pozytywnego incydentu, bo odgłos psich łap na podłodze skutecznie odciągnął jej uwagę. Rozpoznała, jak Szczerbatek wskakiwał po schodach, a potem z merdającym ogonem wszedł radosnym krokiem przez uchylone drzwi sypialni. Czkawka chyba nigdy ich nie zamykał.

Labrador dzierżył w pysku – jedną z miliona – gumową piłkę, tym razem czerwoną. Popatrzył na Astrid tak, jakby chciał zgadnąć, co jest powodem jej zamyślenia, po czym bez zawahania podzielił się swoją zabawką, układając ją na materacu obok jej dłoni i dla pewności trącił ją jeszcze nosem. 

"To moja ulubiona. Nawet piszczy, zobacz" – zdawał się mówić, a ona nie mogła zrobić nic innego niż w akcie wdzięczności podrapać czworonoga za uchem, jakby chciała powiedzieć, że docenia ten gest. Chyba przypadło mu to do gustu, bo przydreptał jeszcze nieco bliżej, mrucząc coś po swojemu i wtulił się bardziej w pieszczoty Astrid. 

Dopiero później samo głaskanie przestało mu wystarczać i bezceremonialnie wskoczył na łóżko, mało delikatnie przekroczył Astrid, żeby finalnie położyć łeb na szyi Czkawki, za to całą resztę ciała za nim. Dla wzmocnienia efektu, teatralnie westchnął szatynowi niemal prosto w twarz. Dopiero to zadziałało. 

— Szczerbek, jest wcześnie…

Powiedz mi coś, czego nie wiem” – prychnął labrador, obdarzając właściciela hojnym liźnięciem po twarzy. Może trochę więcej niż jednym, ale po czwartym stracił rachubę. Nie żeby potrafił liczyć coś innego niż różnicę między trzymanymi w ręku przysmakami a tymi w jego brzuchu. 

Czkawka sięgnął za siebie, mimo wszystko pieszczotliwie głaszcząc czworonoga po łbie. Astrid pozwoliła mu wysunąć dłoń z jej, ale odwróciła się do niego twarzą. Szczerbatek nie dawał za wygraną, już świadomy, że Haddock nie śpi, chociaż w miarę wiarygodnie udawał. Śmiejąc się, przegrał ostatecznie. 

ᴅʀᴜɴᴋ. ʰⁱᶜᶜˢᵗʳⁱᵈ ᵃᵘWhere stories live. Discover now