Rozdział X

20.1K 1.5K 877
                                    

Fenix przez cały czas leciał równym tempem, ogromnymi skrzydłami młócąc gorące powietrze. Na nic się zdały moje próby uwolnienia się z jego szponów. Z drugiej strony, nie starałem się za bardzo. Wizja spadania z kilkuset metrów nie była zbyt zachęcająca. Ptak co chwilę zerkał w moją stronę, jakby upewniając się, że jestem w jego łapie. Coś zaczęło ruszać się w mojej kieszeni, a po chwili Ave wynurzyła swoją zaspaną główkę. Spojrzała w dół, a później na Fenix'a i pisnęła cicho. Schowała się z powrotem i więcej się nie pokazała. Pogłaskałem ją uspokajająco, choć sam ledwie powstrzymywałem drganie rąk.

Po kilku minutach ptak zaczął obniżać lot. Spojrzałem w dół i aż zakręciło mi się w głowie. Miasto pozostawiliśmy w tyle, teraz lecąc nad skałami. Z tej wysokości większość z nich wydawała się dosyć ostra i spiczasta. Modliłem się, aby Fenix nie rozluźnił uchwytu, a na wszelki wypadek chwyciłem się jednego z wielkich palców. Ptak ponownie spojrzał w moją stronę i wydał z siebie pisk, taki, jaki usłyszałem tuż przed oderwaniem się od ziemi.

Ku mojej uldze, kamienie pod nami zaczynały się zaokrąglać. Nie wiem jakie miało to znaczenie, bo przy takiej wysokości zginąłbym nawet zderzając się z galaretką, ale ta świadomość trochę mnie uspokoiła.

Fenix zwolnił i zatoczył w powietrzu duże koło, powoli zbliżając się do ziemi. Jeśli zechce wylądować na łapach, to przynajmniej zginę szybką śmiercią. Byliśmy już jakieś trzy mety nad ziemią, więc zamknąłem oczy, spodziewając się najgorszego.

Kiedy przez kolejne kilka sekund nic się nie działo uchyliłem jedną powiekę i spojrzałem w dół. Byłem tylko metr nad ziemią, a szpon Fenix'a właśnie się rozluźnił. Spojrzałem w górę, a ptak pisnął zachęcająco.

Zeskoczyłem i stanąłem przodem do zwierzęcia. Fenix machnął skrzydłami i wylądował tuż obok, na piechotę ruszając wgłąb jaskini.

Coś mi tu nie pasowało. Jakie zwierze sprowadza ofiarę do gniazda, zostawiając ją przy wyjściu, aby mogła uciec? Wyjrzałem z jaskini i zobaczyłem ścieżkę prowadzącą w stronę miast ognia. Mógłbym po prostu wyjść.

Spojrzałem na ptaka, ale ten zniknął już za ścianą, pozostawiając po sobie tylko delikatny blask.

Coś mi podpowiadało, że gdyby chciał, już byłbym martwy. Przecież jeśli był mitycznym stworem, to musiał być inteligentny, prawda? Pozostawił mi wybór: albo pójść za nim i poznać odpowiedzi na pytania, albo uciec i bez niczego wrócić do miasta.

Westchnąłem, przeklinając swoją głupotę i ruszyłem za nim. Podbiegłem kawałek i wyjrzałem zza ściany. Fenix szedł powoli ku kolejnemu zakrętowi, jarząc się w ciemności. Trzymałem się kilka metrów za nim.

Ptak zakręcił, a jego światło zaczęło się mieszać ze światłem słonecznym. W końcu ptak zatrzymał się na środku dużego skalnego pomieszczenia. Przez dużą szczelinę w suficie wpadły promyki słońca, oświetlając cały pokój. Dosłownie, pokój. Było w nim łóżko, kilka szafek i jedna duża szafa, kanapa, wszelkie przyrządy kuchenne i wszystko, co niezbędne do życia.

Stanąłem, raz po raz przecierając oczy. Przecież to niemożliwe, żeby ptak gotował, ubierał się i spał w ludzkim łóżku.

Spojrzałem na Fenix'a, a ten znów wydał z siebie pisk i zaczął świecić. Przymknąłem oczy, gdyż jego światło zaczęło mnie razić. Ptak zaczął się... kurczyć. Jego łapy wydłużyły się, dziób zaczął znikać, skrzydła zamieniły się w ręce i po chwili stał przede mną około trzydziestoletni szatyn z jaskrawo czerwonymi oczami. Miał na sobie długą do ziemi, złotą szatę z gdzieniegdzie powplatanymi czerwonymi nitkami. Jego włosy były krótko ścięte, a cała postać wydawała mi się dziwnie znajoma.

Opowiadanie Yaoi (slash) - Ogień i wodaWhere stories live. Discover now