Rozdział 1 - Człowiek z blizną

35 4 1
                                    


Obudził mnie hałas za oknem. Coś jakby łupanie młotem o kamień, ale szybsze, wykonywane z większą częstotliwością. Jakby młot pneumatyczny albo wiertarka. No i to pierwsza myśl okazała się trafiona, ponieważ gdy podniosłem się i wyjrzałem za rolety okna, ujrzałem dwóch roboli kujących dziurę w chodniku. Wyglądem przypominali typowych sebixów z ekip budowlanych. Jednak chęć do pracy mieli większą niż stereotyp, bo nie zauważyłem standardowego wyposażenia nigdzie obok, stanowiącego paczkę fajek oraz kratę browarów. Być może mieli gdzieś pochowane w kieszeniach roboczych spodni małpki z wysoko procentowym napojem.

Macnąłem ręką w kierunku półki, otarłem palcami o lampkę i w końcu natrafiłem na telefon. Na wyświetlaczu pokazała mi się godzina 6:15. Kto tak wcześnie zaczyna robotę? I to znając stawki jakie zwykle dają pracodawcy ludziom do fizycznej roboty, zatrudnianym na czarno. No chyba, że była to jakaś lepsza firma, z własnymi pracownikami i wyrobioną marką. To zmieniało postać rzeczy.

Nie miałem zresztą większej siły nad tym rozmyślać - i tak musiałem już wstawać do własnej pracy. Znów poszedłem późno spać i nie wyspałem się tak jak powinienem na początek tygodnia. A należałem do tego typu ludzi, którzy jak się obudzą – nie zasną już nawet na minutę. Miałem tak od dzieciaka. Rodzice zawsze budzili mnie mniej więcej właśnie o tej porze, choć nie specjalnie. Raczej swoim krzątaniem po domu i bluzganiem, które stanowiło ich nieodłączny rytuał codzienności.

Podciągnąłem klapki na stopy, wstałem, przeciągnąłem się parę razy i poszedłem do łazienki wziąć dłuższy prysznic. To mi pomogło się otrzeźwić – ciepła i zimna woda, uderzająca w moje ciało na zmianę postawiła mnie do pionu. Jeszcze tylko łyk kawy na rozpęd i mogę funkcjonować. I tak każdego ranka – byle do piątku. Gdy już mycie miałem za sobą, przebrałem się w to, co miałem jeszcze świeże, czyli jedną z kilku bluzek zakupionych w House, tym razem białą, do tego dżinsy z tego samego sklepu i bawełniane, ciepłe skarpetki na zimę. Tak wyekwipowany ruszyłem do kuchni nastawić sobie wody na kawę, a następnie przeszedłem przez aneks do małego salonu i włączyłem TV. Bez większego celu – rzadko i tak oglądałem coś w pudle. Filmy puszczane w naszej krajowej telewizji schodziły na psy, a polityki nie zamierzałem śledzić, bo i tak zaczynałem mieć, podobnie jak ojciec, problemy z ciśnieniem.

Swoje mieszkanie dostałem po bracie, który wyjechał do Stanów Zjednoczonych, szukając większych możliwości zarobkowych. I znalazł – prowadził obecnie dwie firmy i na każde święta przysyłał nam prezenty pieniężne, których wartość nie spadała poniżej dwustu dolarów. U nas w domu nigdy się nie przelewało, a Adam, odkąd skończył osiemnaście lat, imał się różnych robót, byleby pomóc rodzicom. Mi też przesyłał co nieco. Wiedział jakie „kokosy" zarabiają nauczyciele w Polsce.

Mieszkanie było niedużych rozmiarów, miało niecałe pięćdziesiąt metrów kwadratowych. Ale przez swoje wyposażenie i przemyślane rozlokowanie poszczególnych pokoi wydawało się przytulne i dość nowoczesne. Głównie za sprawą mebli z Ikei, idealnie dobranych pod koloryt panujący w mieszkaniu. Dominowała tu biel i czerń, dobrane w taki sposób, aby żaden element otoczenia nie zlewał się tą samą barwą ze ścianami. I one były pomalowane na zmianę, raz biel, raz czerń – zarówno w kuchni, jak i w łazience. Przypominało to jakby ktoś wyciął część gigantycznej szachownicy i nałożył ją jako tapetę. Mój pokój miał podobnie – mienił się bladym, jasnoszarym kolorem ścian, a większość mebli, w tym łóżko i wielka szafa, która stała naprzeciwko, po drugiej stronie miała ciemny odcień. Jedynie podłogi miały żywszy kolor, za sprawą dębowego koloru paneli, które je pokrywały.

Gdy wszedłem do kuchni przywitał mnie zapach papierosowego dymu unoszącego się w pomieszczeniu, zakonserwowanego tu przez moje zapominanie o otworzeniu okna na noc. Nie przeszkadzało mi to jednak – lubiłem tą woń, a że z rana nie ciągnęło mnie jakoś do fajki, no i nie miałem na to zbytnio czasu, wystarczyło mi tylko pociągnięcie nosem. Podszedłem do okna i otworzyłem je, żeby na czas mojego wyjścia z domu kuchnia zdążyła odtajać. Sięgnąłem po patelnię, która wylądowała na kuchence, następnie szybko do lodówki – po jajka, boczek i smalec. Mój klasyczny miks śniadaniowy. Po kilku minutach zajadałem się już swoją ulubioną jajecznicą w towarzystwie ogórków kiszonych, które dostałem od babci, podobnie jak wiele innych przetworów, które robiła na zimę. Tradycyjna, kochana babcia, taka, jaką powinien mieć każdy człowiek. Nieważne, dobry czy zły.

Czego Dusza Potrzebuje?Where stories live. Discover now