Prolog

475 42 11
                                    




Gabriel siedział przy stole przewracając kolejne strony podręcznika anatomii i udając, że czyta co jest w nim napisane, podczas gdy jego oczy obserwowały otoczenie niczym oczy jastrzębia. Jego ukochana kawiarnia, dzisiaj była miejscem piekła na ziemi. Co się stało, że miejsce, w którym na co dzień był on i barista, teraz było zapełnione milionem osób, które gadały między sobą, śmiały się, słuchały muzyki czy po prostu tak jak on siedziały samotnie? Gdzie się podział jego azyl, w którym mógł odpocząć i się uczyć albo zrelaksować? Miał ochotę wstać i uciec gdzie pieprz rośnie, ale tłumy pojawiły się po tym jak zamówił kawę, a nie chciał robić problemów Leo.

Z drugiej strony Leo wyglądał jak ktoś, kto właśnie jest w siódmym niebie. Uśmiechnięty, żartował z każdym klientem, był dla wszystkich miły i cudowny. To też nie pasowało Gabrielowi do zachowania baristy z jakim się najczęściej spotykał. Leo, za każdym razem, gdy chłopak tylko otwierał drzwi kawiarni, patrzył na niego beznamiętnie i pytał się tylko "to co zawsze?".  A teraz? Z Grinch'a w renifera Rudolfa? Cud Bożego Narodzenia?

Drzwi kawiarni otworzyły się i Saya, jedna z pracownic, wtargnęła do środka jak burza śniegowa. Gabriel widywał ją w pracy bardzo rzadko, ale widocznie została wezwana jako wsparcie, bo Leo musiał sobie nie radzić. Co nie było dziwne, przy takiej ilości ludzi. Z miejsca, przy którym siedział miał idealny widok na wszystkich i na wszystko. To było jedyne miejsce w całym pomieszczeniu, w którym czuł się komfortowo. Schowany w kącie, plecami do ściany, daleko od drzwi i okien, żeby ludzie  z ulicy nie patrzyli na niego jak przechodzą, po prostu perfekcyjnie! Jednak teraz nawet jego miejsce okazało się zawodne, bo ludzie przechodzili obok niego jak chcieli pójść do toalet i połowa z nich cieszyła się do niego jak debile.

- Proszę, czarna bez cukru. - Saya uśmiechnęła się do niego, starając się postawić kubek tak, aby nie wylać nic na notatki i książki. Gabriel zauważył, że na spodeczku brakuje tradycyjnego pierniczka w kształcie uśmiechniętej minki, który zawsze dostawał. Pewnie te tłumy ludzi mu go wyżarły!
- Dziękuję. - odpowiedział. - Dlaczego dzisiaj jest taki ruch? - zapytał korzystając z okazji, że to dziewczyna do niego podeszła, a nie Leo, który zawsze milczał jak grób, kiedy przynosił mu kawę. Gdyby przestał pytać "to co zawsze?" to chłopak zapomniałby jak brzmi jego głos.

- Dzisiaj mamy urodziny Pasteli. Do każdej kawy oferujemy kawałek tortu w gratisie. Stali klienci przyszli na darmową wyżerkę.

- Stali klienci? Nie widziałem tych ludzi na oczy, a przychodzę tutaj praktycznie codziennie.

- Przychodzisz o dziesiątej i wychodzisz o trzynastej. W tym czasie mamy najmniejszy ruch. Ludzie najczęściej są rano, kiedy jadą do pracy albo po południu. Gdybyśmy mieli tyle klientów, co wtedy, gdy ty przychodzisz, to byśmy poszli z torbami po paru miesiącach. - Saya zaśmiała się i wróciła do swoich obowiązków, zostawiając Gabriela samego z parującym kubkiem i pytaniem w głowie dlaczego, do jasnej cholery, on nie dostał ciasta.

Leo aż tak go nie lubił, że postanowił mu nie proponować? Czy może mu się nie należy, bo nie przychodzi aż tak często? Przecież teraz nie podejdzie i się nie zapyta, gdzie jest jego ciasto, bo wyjdzie na żula. Chociaż, skoro jest studentem to nie wiele go od żula dzieli.

Upił łyk kawy, ale po sekundzie wypluł wszystko z powrotem do kubka. O Boże! Co to jest za paskudztwo?! Kawa miała w sobie z tonę cukru, a przynajmniej tak smakowała!  Ugh... zaraz się porzyga. Tort mógł przeboleć, ciasteczko  też, ale nikt nie będzie go poił kawą z cukrem!

Z kubkiem w ręku ruszył do lady, starając się nie dotknąć mijających go ludzi, którzy pchali się jak bydło, nie patrząc na nic i taranując go łokciami z każdej strony do tego stopnia, że zanim dotarł do celu to talerzyk, na którym stał kubek, był pełen zepsutej kawy.

Pasteli ✅Onde histórias criam vida. Descubra agora