Rozdział 11- Nie wiem czy to miało sens...

154 13 7
                                    

P.O.V. Narrator

Listopad minął jak z bicza strzelił, przyjaciele spędzili go w swoim towarzystwie, to ucząc się razem, to spacerując po błoniach gdy tylko nastąpiła luka w pogodzie, a Szkocja należała do tych miejsc gdzie listopadowy deszcz był niemal codziennością. Jutro miał nastać pierwszy grudnia, a z grudniem święta. Natomiast jednego nie można w Hogwarcie odpuścić, świąt i hucznych przygotować do nich. Już od początku grudnia prefekci i gracze Quidditcha organizowali dekorowanie i Zimowy bal gdy były ku temu okazje; przez co mieli niezłe urwanie głowy, ale jakoś dawali sobie radę. Co prawda często patrole mieli nauczyciele, bo np. Anastazja wylądowała już w Skrzydle Szpitalnym, ponieważ zemdlała na jednym dyżurze z braku snu.

Mimo to wszyscy nie mogli się doczekać przepięknie udekorowanej Wielkiej Sali czy śpiewających zbroi w dwugłosie z duchami. To nadawało ludziom odrobinę nadziei w lepsze jutro, bo choć tylko niektórzy zdawali sobie sprawę z tego co się dzieje poza murami szkoły, to wszyscy czuli, że za chwilę jakiś moment w historii świata czarodziejów się skończy.

O Śmierciożercach słuch zaginął po bitwie w Hogwarcie, zresztą sprawa nie wydała się poza mury zamku; większość uczniów byłą wtedy na kolacji a hałasy wytłumaczono burzą. Wszyscy woleli wierzyć w to, niżeli, że zaczyna się wojna a czarnoksiężnik rośnie w siłę.

Pewnego razu, gdy Lily szła sama korytarzem; James był na treningu a ona wracała ze spotkania z dziewczynami, które zgodziły się zrobić dekorację do Wielkiej Sali; spotkała kogoś kogo zachowanie spędzało jej sen z powiek-Petera. Blondyn wyglądał okropnie. Miał podkrążone oczy, siniaka pod jednym z nich i schudł (a Petera nigdy by o to nie podejrzewano). Gdy zobaczył rudowłosą stanął jak wmurowany, nie spotkał nikogo z przyjaciół od września. Nie jednokrotnie miał problemy u McGonagall, że nie pojawia się na lekcjach. Teraz ma lekcje osobno, ubłagał je u dyrektora (dosłownie).

-Peter? Wszystko w porządku?-dziewczyna zatrzymała się kawałek od kolegi i popatrzyła na niego z typową dla niej opiekuńczością. Martwiła się o niego, nie dawał nawet znać, że żyje.

-Tak, wszystko okey.-powiedział swoim piskliwym głosem Pettigrew, Evans nie uwierzyła mu ani odrobinę.

-Czemu ciągle cię nie ma? Gdzie się podziewasz nocami?

-Eeee mam lekcje osobno, booo yyyy nie radzę sobie z nauką i eee profesor McGonagall stwierdziła, że tak będzie lepiej, tak właśnie tak. Aaa noce spędzam w dormitorium, tylko strasznie późno przychodzę i wcześnie wychodzę. Właśnie tak. -Gryfon nie był wiarygodnym kłamcą-strasznie się jąkał. Dziewczyna nie raz budziła się w nocy, gdy spała w dormitorium Huncwotów (ostatnimi czasy, czyniła to dość często) i ani razy Petera nie widziała, niezależnie od pory; raz to była 11 wieczorem, drugim razem trzecia w nocy.

-Peter, ja... wiem, że nie ma cię w nocy. Nie raz spałam u Was, nigdy cię nie widziałam. Proszę, powiedz mi prawdę.-rzekła cicho Ruda.

-Nie chcesz jej znać-pomyślał. A prawda była taka: Ma na lewym przedramieniu Mroczny Znak. Jest Śmierciożercą, jest sługą Voldemorta. Śpi w Pokoju Wspólnym Ślizgonów.

-Więc... ja śpię w Pokoju Życzeń. Nie chcę słyszeć o tym co się dzieje na lekcjach, bo ja tego nie mam. I tyle.

-Och! Naprawdę tylko o to chodzi? Nie martw się, nikt nie będzie o tym mówił. Swoją drogą nic szczególnego się nie dzieje. Nawet nie wiesz jak się o ciebie martwiłam! Myślałam, że znalazłeś sobie nowych przyjaciół, albo Merlin wie co jeszcze! Chodź! James na pewno się ucieszy jak cię zobaczy, jest na treningu, ale pójdziemy do niego, nie masz nic przeciwko?-Lily szybko się ożywiła, by zatuszować podejrzliwość.

Żyli Długo i Szczęśliwie |Jily|Where stories live. Discover now