Rozdział 29

441 45 14
                                    

To nie był spokój i wyciszenie. Z początku, gdy zrozumiała, że znalazła się w Xareth, czuła rozpierające ciało szczęście. Zdawała sobie sprawę, że nie będzie łatwo i jeszcze daleka droga przed nią, ale jednak pojawiła się radość. Udało się, choć był moment, w którym całkowicie zwątpiła, że kiedykolwiek przekroczy granicę wapiennej skały.

Dolina wydawała się bezpieczna. Wokół dostrzegła rośliny i drzewa, o których nigdy w życiu nie słyszała. Schodząc ze wzniesienia, znaleźli się na polanie usianej różnorodnymi kwiatami i roślinami. Cudowny zapach roznosił się wokół, a delikatny śpiew ptaków był kojący i uspakajający.

Z chwilą, gdy słońce chyliło się ku zachodowi, Abrath przyspieszył kroku. Tylko kilka razy się rozejrzał, ale w zasadzie był pewien, w którym kierunku mają podążać. Powtarzał, żeby szła szybciej, że mają coraz mniej czasu, ale to było silniejsze od niej.

Majestatyczne drzewa na granicy polany zdawały się ją przywoływać. Płynęła z nich dziwna energia, która ją przyciągała. Gałęzie szumiały na wietrze, wyglądając, jakby całe korony drzew tańczyły.

Tak bardzo chciała się tam znaleźć. Nie za godzinę, nie jutro, tylko teraz. Ta moc ją wołała. Kazała wręcz, aby wkroczyła w las i skorzystała z tej magii. Czuła, że była to czysta energia, którą mogła przejąć.

Nagle się zatrzymała, czując opór, jakby zapadała się w bagnisku, a jej nogi odmawiały współpracy. Podniosła wzrok i pierwsze, o czym pomyślała, było, dlaczego ją zatrzymał. Dlaczego stoi na jej drodze do przejęcia tej mocy? Byłaby silniejsza i łatwiej mogłaby przejąć kontrolę nad Ravenguard. Mogłaby zniszczyć Corvaxa i Troxtera bez żadnego wysiłku.

Mogłaby...

– A teraz odetchnij, nabierz głęboko powietrza i zamknij oczy – powiedział to tak łagodnie, że zmarszczone czoło szybko się wygładziło. – Oddychaj, Calthia. Oddychaj.

Słyszała te słowa tyle razy. Zawsze pozwalały się uspokoić. Przejąć kontrolę nad własnymi emocjami i poradzić sobie z magią, której wówczas nie potrafiła kontrolować.

A teraz?

Przeniosła wzrok na swoją dłoń, kierując ją wewnętrzną stroną ku górze. Pomyślała o płomieniu, a on bez żadnego wysiłku zaiskrzył się, jakby tylko na to czekał. Pomyślała, aby zwiększył swą siłę, a on w mgnieniu oka przybrał postać kuli, którą zaczęła delikatnie obracać.

To było takie proste.

– Oddychaj, Calthia, oddychaj.

Patrzyła na płomienie i nie mogła oderwać od nich wzroku. Dodatkowo uczucie, które wzywało ją do tego lasu, stawało się coraz silniejsze. Miała wrażenie, że tylko krok dzieli ją przed ogromną potęgą, którą mogła posiąść.

Jeden krok, aby to wszystko zakończyć.

Zniszczyć.

Spalić.

– Oddychaj. Zamknij oczy.

Ten łagodny ton i ciepło, które czuła, nagle okazały się silniejsze. Przebiły się przez to dziwne uczucie potęgi i w końcu posłuchała jego głosu.

Zamknęła oczy i głęboko nabrała powietrza.

Spokój i cicha. Były takie namacalne, gdy w końcu otworzyła oczy i spojrzała na Strike'a.

– Dolina to czysta magia – szepnęła, gdy mocniej ścisnął jej ramiona i sam odetchnął z ulgą.

– Wiem.

– Mówiłeś, że jest tu niebezpiecznie, ale czy największym zagrożeniem nie jestem ja?

Uśmiechnął się krzywo, z jednej strony kpiąc, a z drugiej próbując ukryć wszelkie obawy. Nie czuła jego strachu, choć jeszcze przed chwilą tworzyła w dłoni ognistą kulę.

Przymierze KrwiWhere stories live. Discover now