Rozdział 11

7.4K 376 10
                                    

Wieczorem, jeszcze tego samego dnia, leżę na łóżku wpatrując się w sufit. Ręce mam splecione ze sobą, które swobodnie spoczywają na brzuchu. Złapałem jakiegoś doła. Zamiast cieszyć się, że zrobiliśmy razem z Ronnie krok do przodu za sprawą propozycji przyjaźni, na mojej twarzy nie gości uśmiech. Nie umiem być dla niej  przyjacielem, nie potrafię ponieważ ją kocham. Z każdym naszym spotkaniem czułbym się źle. Możliwość bycia tak blisko brunetki, a zarazem tak daleko, to dla mnie jak mięso dla wegetarianina. Nie do znieniesia, nie do przełknięcia.

Musiałbym być kompletnym kretynem, nie przyjmując oferty przyjaźni. Racja, nie mogę obdarzać jej całusami, ale lepiej tkwić w takiej relacji, niż w niczym. Móc siedzieć blisko niej, patrzeć jak się uśmiecha, zakłada niesforny kosmyk włosów za ucho, marszczy nos lub robi najzwyklejsze rzeczy, to i tak wielki ukłon ze strony Ronnie. Gdybyśmy żyli jak dotychczas przez te dwa lata, nie mógłbym sobie na to pozwolić. Ona by mi na to nie pozwoliła. Mimo to, wciąż się nie cieszę.

Przyjaźń to dla mnie za mało. Kocham Anderson całym moim sercem, wszystko co robiłem było dla jej dobra, a może.. Teraz tak sobie myślę i dochodzę do wniosku, że może gdybym jej powiedział wszystko od razu, zrozumiałaby mnie i nigdy byśmy ze sobą nie zerwali. Znaczy, ona by ze mną nie zerwała. W gruncie rzeczy, ja nadal uważam zielonooką za swoją dziewczynę. Nie powiedziałem jeszcze 'to koniec'. Nie zakończyłem naszego związku, tylko pozwoliłem jej odejść. Właściwie, ona także tego nie zrobiła. Jeśli mnie pamięć nie myli, to na kartce była tylko krótka informacja o tym, że wyjeżdża i nie mam jej szukać.

Przez długi czas kręciłem się z jednego boku na bok i próbowałem usnąć, znaleźć swoje miejsce. Miewałem problemy ze snem. Dręczyły mnie koszmary. Od dziecka je miałem, ale przy Ronnie wszystko się ulatniało. Wtedy mój sen był twardy, a dobudzenie mnie było cholernie ciężkim wyzwaniem. To ona sprawiała, że czułem się bezpieczny. Moje miejsce jest przy niej. Tak bardzo potrzebuję brunetki w moim życiu. Ona jest moją muzą. Nie dam rady, być dla niej tylko przyjacielem. Co prawda, zanim wyjechała po raz pierwszy, nasza przyjaźń była wspaniała. Taka, o której każdy mógł jedynie pomarzyć. Osoby trzecie pomyślałyby nawet, że jesteśmy naprawdę szczęśliwą parą, którą oczywiście nie byliśmy. Teraz jest inaczej.

Dopiero po godzinie trzeciej udaje mi się pogrążyć w śnie. Po raz kolejny dopadł mnie niemiłosiernie przerażający koszmar. Za każdym razem był inny, co noc straszniejszy. Nie miałem pojęcia skąd to się brało, ale od razu po przebudzeniu spisywałem to na kartkę, żeby później zaciekle rozwiązać, o co może w tym chodzić, jak zwykle bez żadnych większych rezultatów.

Potarłem skronie, które wręcz lepiły się od potu. Zegarek wskazywał dziewiątą trzydzieści cztery. Podniosłem się, w tym samym czasie zadzwonił dzwonek do drzwi. Zmarszyłem brwi i ruszyłem w tamtą stronę. Musiałem wyglądać naprawdę fatalnie. Nie spałem prawie pół nocy, w snach nawiedzały mnie jakieś zjawy, takie jak w horrorach. Byłem spocony i czyłem, że moja twarz wyglądała mniej więcej tak, jak po dwudziestu minutach w saunie. Strasznie czerwona, ale z racji że dopiero co się obudziłem i znajdowałem się jeszcze w sennym stanie, nie za bardzo przejąłem się swoim wyglądem.

Przekręcam kluczyk w zamku i uchylam drzwi. Dziwię się, że na korytarzu stoi dziewczyna moich westchnień i sprawca przyśpieszonego bicia serca. Momentalnie przytomnieję i patrzę na Ronnie, która czeka oparta o biodro.

-Hej, potrzebujesz czegoś? -Pytam lekko zachrypniętym głosem i przecieram oczy wierzchem dłoni.

-Tak, właśnie dlatego przyszłam. Czy mógłbyś proszę zająć się dziećmi? Muszę lecieć do pracy, a Amy wciąż jest chora.

-Oczywiście! Dlaczego nie miałbym chcieć spędzić czasu z własnymi dziećmi? -Chichoczę, a Ronnie nieśmiało uśmiecha się pod nosem.

-Dziękuję.

Przytula mnie w podzięce. Z początku zdezorientowany stoję w bezruchu, ale po chwili oplatam ręce wokół bioder brunetki i wdycham jej zapach. Przez ten mały gest mam ochotę skakać jak małe dziecko, które po raz pierwszy jest w wesołym miasteczku.

-Powinieneś włączyć klimatyzację, masz straszne wypieki na policzkach. -Twierdzi Anderson odsuwając się ode mnie.

-Jest włączona. -Odpowiadam. -Miałem koszmar. -Dodaję nieco ciszej.

Tym jednym zdaniem, wiem że się o mnie martwi. To jest jej nawyk, pomimo tego poczułem się najszczęśliwszym człowiekiem stąpającym po ziemi. W tej chwili mogę przypominać trochę szaleńczo zakochanego nastolatka. Wciąż jestem młody i z pewnością po uszy zadużony w zielonookiej.

Daddy 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz