Wszystkie nasze zapomniane miejsca

438 81 47
                                    

Memento mori. Pamiętaj o śmierci. I pamiętałem, bo przecież wszyscy kiedyś umrzemy. Czy liczy się jak? Czy liczy się w jakim wieku? Dla tych wszystkich ludzkich spraw owszem, bo więcej będzie plotek jeśli umrze dziecko. Więcej będzie plotek, jeśli ktoś umrze w nienaturalny sposób. Jeśli umrzesz zbyt pospolicie, nikt o tobie nawet nie wspomni. A jeśli umrzesz po cichu, jeśli umrzesz po cichu to przygotuj się na zapomnienie. Bo teraz zostałem w ciszy na dnie jeziora, jako topielec, ostrzeżenie dla innych. Martwy, jak widmo. Już nie jak ten, którym byłem.

Zawsze myślałem, że bałem się umierania, śmierci, tego wszystkiego. Największy strach jednak następuje w tej chwili, kiedy uświadamiasz sobie, że to już koniec. Może nie być nic. I właśnie to nic jest jedną wielką tajemnicą, bo tak naprawdę nikt nie wie co jest po śmierci. Nikt oprócz tego, kto już na dobre stracił życie. A ludzie snują różne teorie. I chociaż każdy wierzy w coś innego, to zawsze przyjdzie moment niepewności. Co jeśli się myliłem? Mówią, że jest światło. Widziałem światło. Tak rażące, że jako żywego oślepiło by mnie. Mogłem wybrać, czy chcę zostać. Wybrałem przejście dalej, ale nadal mogłem w spokoju oglądać ziemię. Niewidoczny dla żywych oczu, które były jednak zbyt ślepe, żeby mnie dostrzec.

Byłem niczym Patroklos, próbowałem zgrywać wojownika, choć nie potrafiłem walczyć. A ty, Jamesie, byłeś odrobinę jak mój Achilles, bo chciałem przybrać twoją zbroję, robiąc coś dobrego. Tak jak ty. I poległem, bo jak się okazało byłem na to zbyt słaby. Ale dlatego nie będziesz Achillesem, bo nie pomścisz mnie, nie będziesz nawet wiedział. Zły Hektor nadal krąży, a chociaż chcesz go dorwać to wcale nie z powodu mojego upadku. Pokonasz go, czy polegniesz?

Rozstaliśmy się jakiś czas przed moją śmiercią. Bo jaki to był związek, śmierciożerca, chodź skruszony i członek Zakonu? Nieważne jak bardzo bym się wypierał popełniłem błąd, a ty moje błędy znosiłeś cierpliwie i pomimo braku przekonania ten też zniosłeś. I trwaliśmy obok siebie, trochę się ukrywając, żeby nie wydać przed światem naszej miłości, która i tak już okazała się trudną, a było mi tak dobrze w twoich ramionach, gdzie cała ta wojna wokół nie miała miejsca. Gdzie byliśmy my. Tylko my.

Jednak nadszedł dzień rozstania, bo zawsze kiedyś nadchodzi. Nas nie rozłączyła śmierć. Zwyczajne rozstanie, a chociaż w zgodzie to i tak bolało.

Bolało mnie to tak bardzo, bo ciebie straciłem, być może w przyszłości zmuszony z tobą walczyć. Bo straciłem ramiona, które obejmowały mnie w chwilach smutku. Bo straciłem bezpieczny azyl, w którym zawsze mogłem się skryć.Tego wszystkiego po prostu już nie było, a wspominanie o tym wydawało się boleśnie odległe. Ból był tym potężniejszy, kiedy uświadomiłem sobie, że jeśli umrzesz być może się o tym nie dowiem. Być może nie dowiem się jak. Ból był tym większy, kiedy zdałem sobie sprawę, że nie będę ostatnim. Że może pojawić się ktoś inny kim nie będę ja, a słodką torturą byłoby patrzenie na to. I miałem ochotę krzyczeć, szarpać swoje włosy, schować się pod ziemią i już stamtąd nie wychodzić. Ale wciąż móc wiedzieć co z tobą. I chciałem o tym wiedzieć nawet gdyby miało zadać ból, bo bolesność wiedzy o tobie byłaby najlepszą męczarnią.

I już po śmierci owiewałem cię jak wiatr, obserwując czasem. Odwiedzałeś nasze miejsce, nasze wszystkie wspólne miejsca. I napawałoby mnie to radością, gdybyś był tam sam pogrążony we wspomnieniach tak jak ja to robiłem za życia, kiedy ciebie nie było obok, a wspomnienia były wszystkim co mi zostało i trzymałem je mocno, żeby nie uciekły, jak najcenniejszy skarb, bo kryła się w nich jakby cząstka ciebie. Kryliśmy się w nich my.

Ale moje martwe, stojące w miejscu serce chyba coś poczuło, jakby przecięcie ostrym nożem, kiedy zobaczyłem cię tam z nią. I gdybym tylko mógł płakać, płakałbym tak bardzo, że zapełniłbym kilka jezior. Bo to nie była tylko zazdrość, ale też przeogromny smutek, który niszczył mnie do środka. I chciałem krzyczeć, żebyś mnie usłyszał, bić, żebyś zwrócił uwagę. Znów chciałem być pod ziemią i przenikałem w nią czasem, ale długo tam nie przebywałem z tęsknoty za tobą.

Dlaczego ją wybrałeś? Czy dlatego, że była podobna do mnie? Nie! Dlatego, że była tak różna. Krew nieczysta, rude włosy i pogodne spojrzenie. Była uosobieniem radości. Dawała ci szczęście. A chociaż twojego szczęścia chciałem tak bardzo to nie mogłem znieść myśli, że to ona ci je dawała, bo to ja chciałem to robić. Chciałem być tam, gdzie ona, tymczasem pozostałem tylko niknącym wspomnieniem w twoich oczach.

Wspólnie wybieraliście się nad rzekę nieopodal twojego domu, rozkładając koc na trawie i siedząc na nim obok siebie, ciesząc się słońcem, wchodząc do wody i śmiejąc się. Byłeś tak szczęśliwy, nie mając pojęcia o śmierci dawnego kochanka, a nawet nie wiedziałeś jak bardzo mnie raniłeś, chociaż martwego. Nie miałem ci za złe. Miałeś prawo żyć, być szczęśliwym i mieć kogoś u swojego boku, kto dawałby ci wszystko i komu ty byś dał wszystko. A kiedyś to mi obiecywałeś wszystko, a ja obiecywałem to tobie. Już więcej nie musiałeś się mną przejmować, czy martwym, czy żywym.

Ale i tak pamiętałem chwile, kiedy to byłem ja. Leżałem na tym samym kocu, ułożonym pod tym samym drzewem, na tej samej polanie. Kapelusz, który mi podarowałeś leżał na mojej piersi, a ja wpatrywałem się w ciebie jak chodziłeś po brzegu wody, brudząc stopy w błocie.
Teraz ona nosiła taki kapelusz, a chociaż nie był to dokładnie ten sam to wyglądał identycznie. Ona, nie ja, trzymała twoją dłoń i uśmiechała się do ciebie tak pięknie, tym uśmiechem zarażając i ciebie. A ja rozpaczałem wciąż widząc w tym siebie sprzed kilku lat. Kiedy całowałem cię w usta i czułem się dobrze. Teraz to ona tak robiła. I bolało mnie, kiedy słyszałem te wszystkie czułe słówka, często wypowiadane szeptem, często czułym tonem. Te wszystkie słowa, które kiedyś i ja słyszałem niemal każdego dnia, a teraz w boleści przysłuchiwałem się jak wypowiadałeś je komuś innemu. Jak nie były już przeznaczone dla mojego ucha.

Nasze miejsca, nasze słowa, nasze chwile. Czułem się z nich obdarty, jakbyś się nimi z nią podzielił, bo przecież były tak podobne do tego co robiłeś z nią, a jednocześnie tak różne.

Nasze miejsca stały się naszymi zapomnianymi miejscami, bo na moich oczach stawały się waszymi miejscami.
Nasze słowa stały się zapomnianymi słowami. Zostały przeznaczone dla obcych uszu.
Nasze chwile odeszły w niepamięć.

Czułem się jakbyś otworzył na oścież drzwi, pozwolił innym patrzeć na nas, chociaż to było tak bardzo głupie, bo przecież to nie byliśmy my.

A mogliśmy i właśnie tego pragnąłem, w rozpaczy wszystko obserwując, jakby mogło się zmienić.

Ale pewnej nocy zobaczyłem cię, jak siedziałeś sam w pokoju, a tylko światło księżyca dawało ci jakąkolwiek jasność. Na początku myślałem, że wszystko było w porządku, ale potem usłyszałem szloch, a gdy światło księżyca padło na twoją twarz, zobaczyłem, że była wykrzywiona w bólu, wargi lekko drżały, zarumienione policzki były mokre. Trzymałeś coś w dłoni. Spojrzałem. Nasza wspólna fotografia, na której uśmiechaliśmy się do siebie jakby nie widząc aparatu. To było moje szczęście.

A więc tęskniłeś.

Wszystkie nasze zapomniane miejsca | JegulusWhere stories live. Discover now