XVIII

84 6 10
                                    

Obserwował setki wschodów słońca, jednak za każdym razem czuł się, jakby doświadczał tego po raz pierwszy. Niezmiennie zachwycała go ciepła paleta barw, rozjaśniająca monotonię szarego nieba. To był niewątpliwie najbardziej magiczny moment dnia, który docenił dopiero, kiedy los go na niego skazał.

Gdy słońce osiadło wysoko na widnokręgu, Dracon z ociąganiem odstąpił od niewielkiego okna. Nauczył się tracić czas bardzo powoli. Bezsenność zapewniała mu go w naddatku. Zazwyczaj czytał. Sporo. Miał za sobą prawie całą rodową bibliotekę, a zbiory Malfoy'ów nie należały do skromnych. Tym razem nie miał przy sobie żadnej lektury, więc skupił się na wspomnieniu tej ostatniej. Tej nieoczywistej, której zakończenia nie był w stanie zrozumieć. Książę mógł mieć setki, jak nie tysiące wspanialszych róż, a za wszelką cenę chciał wrócić do tej jednej, która zamieniła jego życie w pasmo utrapień. Idiota. Cóż, może sam tytuł wskazywał na to, że jego bezsensowne poświęcenie było jedynie błędem młodości. W końcu to był Mały Książę, a nie zniszczony życiem monarcha. Musiał być niedojrzały albo szalony, bo kto normalny zabiłby się na własne życzenie? To musiała być oznaka...

— Powinien pan spać. — Z zamyślenia wyrwał go damski głos.

Draco natychmiast podniósł wzrok, natrafiając na roześmiane, brązowe oczy młodej magomedyczki. Nieokiełznane, miedziane loki opadały na wyprasowany kitel, otaczając rozpromienioną twarz, przyozdobioną konstelacjami piegów. Jej entuzjazm nijak pasował do szpitalnych murów i nie udzielił się Malfoy'owi, który spojrzał na nią z dużą dozą sceptycyzmu.

— A pani leczyć, ale jak widać, obojgu nam nie wyszło.

Oczekiwał, że wybiegnie z trzaskiem drzwi, jednak ta zaniosła się głośnym śmiechem i pokręciła radośnie głową.

— Niech pan uważa, bo to ja podaję panu eliksiry. - Postraszyła go palcem.

— To ma być groźba? — Prychnął.

Lekarka z błąkającym się uśmiechem, wzruszyła ramionami. Wyciągnęła ukrytą w wewnętrznej kieszeni fartucha różdżkę i wyszeptała zaklęcie diagnozujące, po czym szybko dopisała coś do swojego kajetu.

— Proszę wstać i zdjąć koszulę.

— Ale tak bez gry wstępnej? — zamruczał uwodzicielsko.

— To będzie szybki numerek.

Draco wyszczerzył się groźnie, czego szybko pożałował. Opuchlizna cały czas nie dawała o sobie zapomnieć. Z ociąganiem podniósł się ze szpitalnej pryczy i zabrał za rozpinanie ciemnej koszuli. Guzik po guziku oczom magomedyczki ukazywał się jego nagi tors. Na bladej skórze, gdzieniegdzie naznaczonej ledwo widocznymi, jednak dosyć szerokimi bliznami, rysował się kontur mięśni. Oczy dziewczyny zabłyszczały drapieżne. Czarodziej zdecydowanie wyróżniał się na tle innych pacjentów. Nawet mimo okaleczonej twarzy i kilku szram na klacie, był cholernie pociągający. Ledwo się hamowała, kiedy w końcu całkiem zdarł z siebie okrycie i nonszalancko oparł się o wezgłowie łóżka. Lekarka przełknęła ślinę i zbliżyła się do niego na niebezpieczną odległość. Sięgnęła po przewieszony na szyi stetoskop i rozpoczęła badanie. Malfoy, napotkawszy na chłód metalu, drgnął gwałtownie.

— Spokojnie — odparła lekko zachrypniętym głosem. — Teraz głęboki wdech.

Brytyjczyk posłusznie wykonywał polecenia medyczki. Bądź co bądź, to ona powinna znać się na rzeczy, a on poza eliksirami nie miał bladego pojęcia o czarodziejskiej medycynie. Nie bywał w szpitalach. Ba, uważał się za okaz zdrowia. Może raz czy dwa niebezpiecznie zakłuło go w klatce, ale ból równie szybko minął i odszedł w zapomnienie. Bezsenność, z którą bezskutecznie walczył eliksirami, nie traktował jako chorobę. Ot, paskudna przypadłość. Cena, którą musiał zapłacić za złe wybory. Miał przecież zaledwie dwadzieścia parę lat, a Malfoy'ów cechowała wyjątkowa długowieczność. Zatem cóż mogło dolegać dalekiemu krewnemu samego Slytherina?

Chicago nigdy nie śpi - Draco MalfoyWhere stories live. Discover now